[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mężczyzna znajduje wejście do kanału ściekowego i wpełza do środka.Przebywszy dwadzieścia stóp, włączył kieszonkową latarkę i skierował ją na sufit.Stał nad ściekiem oparty plecami o ścianę.Otarł czoło rękawem bluzy khaki, strzepnął krople wody z włosów i wytarł dłonie o spodnie.Skrzywił się na moment.Sięgnął do chlebaka, wyjął fiolkę z tabletkami i połknął jedną tabletkę.Kiedy odgłos grzmotu odbił się echem tuż nad jego głową, zaklął, przyciskając dłonie do skroni.Ból jednak nie ustępował, więc upadł na kolana szlochając.W świetle latarki dostrzegł, że poziom ścieków w głównym kanale zaczął się podnosić.Wstał więc i poszedł dalej chwiejnym krokiem, aż dotarł do czegoś, co przypominało platformę.Smród nieczystości był tutaj intensywniejszy, znalazł jednak wystarczająco dużo miejsca, by usiąść i oprzeć się o ścianę.Wyłączył latarkę.Tabletka zaczęła działać po pewnym czasie; westchnął głęboko.Widzicie, jak słabe jest to, co przyszło między nas.Odpiął kaburę i odbezpieczył rewolwer.Usłyszało mnie i wie, co to strach.Ciszę przerywały już tylko odgłosy burzy.Siedział tam może przez godzinę, po czym zapadł w lekki sen.To, co go obudziło, mogło być dźwiękiem.Jeśli rzeczywiście tak było, to był on zbyt słaby, by mógł go wychwycić w pełni przytomności.Obudziło się.Jak to możliwe, że mnie słyszy? Powiedz mi, jak to możliwe, że mnie słyszy?- Słyszę cię - powiedział - i jestem uzbrojony.- Natychmiast pomyślał o pistolecie, jego palec dotknął spustu.(W pustym pomieszczeniu powraca wspomnienie pistoletu i uczucia pogardy, kiedy pada ośmiu ludzi.)Jeszcze raz włączył latarkę.Kiedy nią poruszył, w kącie pojawiło się kilkanaście opalizujących iskier.Jedzenie!, pomyślał.Muszę coś zjeść, zanim wrócę do bunkra.Wystarczą.Nigdy mnie nie zjesz.- Kim jesteś? - spytał.Uważasz mnie za szczury.Do głowy przychodzi ci coś, co nazywa się „Podręcznikiem przetrwania sił powietrznych”, gdzie wyjaśniają że możesz odciąć jedną z moich głów - w której znajduje się trucizna - potem rozciąć brzuch i przeciąć dalej, aż do końca każdej z nóg.Następnie możesz ściągnąć skórę.Mając rozcięty brzuch i wypatroszone wnętrzności, rozrywasz wzdłuż grzbietu i pieczesz obie połowy na zaostrzonym patyku na małym ogniu.- Zgadza się - powiedział.- Mówisz, że jesteś „szczurami”? Nie rozumiem.Nie rozumiem, dlaczego używasz liczby mnogiej.Jestem wszystkimi z nas.Nie przestawał wpatrywać się w oczy znajdujące się jakieś dwadzieścia pięć stóp przed nim.Teraz już wiem, dlaczego mnie słyszysz.Niesiesz w sobie ból.To on w jakiś sposób pozwala ci mnie słyszeć.- W mojej głowie tkwią kawałki metalu - powiedział.- Pozostały z czasów, kiedy wybuchło moje biuro.Ja także tego nie rozumiem, ale domyślam się, że może to mieć jakieś znaczenie.Tak.Widzę nawet, że jeden z kawałków jest blisko powierzchni.Będziesz musiał przeciąć skórę pazurami i wyciągnąć go.- Ja nie mam pazurów.Ach, paznokciami.To stąd zapewne te bóle głowy.Kolejny kawałek się przemieszcza.Na szczęście mam nóż.Kiepsko było ze mną, kiedy musiałem wyrywać poprzedni kawałek.Co to jest nóż?(Stalowy, ostry, lśniący z trzonkiem.)Skąd bierze się nóż?- Ma się go; można też znaleźć, kupić, ukraść albo zrobić.Ja nie mam noża, ale znalazłem twój.Nie wiem, jak kupić, ukraść albo zrobić nóż.Dlatego wezmę twój.Rozbłysły kolejne opalizujące iskry, było ich coraz więcej, wszystkie popłynęły w jego kierunku.Wiedział, że rewolwer na nic się nie przyda.Ból w głowie wzmógł się, białe błyski nieomal go oślepiły.Kiedy odzyskał wzrok, zobaczył wokół siebie tysiące szczurów; poruszał się jak manekin.Wyciągnął granat z pasa z amunicją, odbezpieczył zawleczkę i wrzucił go w sam środek rojowiska szczurów.Przez dłuższą chwilę nic się nie działo, szczury wciąż zbliżały się do niego.Potem rozbłysła oślepiająca słoneczna korona, która nie gasła przez długie minuty.Biały fosfor.Dołożył jeszcze napalmu.Cmoknął z zadowoleniem widząc, jak płoną, piszczą przerażone i rozszarpują się nawzajem pazurami.Przynajmniej jakaś jego część rozweseliła się.Szczury wycofały się, do głowy powrócił ból.Bolesne pulsowanie stało się szczególnie dokuczliwe w okolicy lewej skroni.Nie rób już tego więcej, proszą.Nie zdawałem sobie sprawy, że Jesteś taki, jaki Jesteś.- Spróbuj jeszcze raz tego, co chciałeś zrobić, a niech mnie cholera, jeśli tego nie powtórzę.Już tego nie zrobię.Przyprowadzą ci szczury do jedzenia.Młode i tłuste.Tylko zachowaj nas od swojego gniewu.- Dobrze.Ile chcesz szczurów?- Myślę, że sześć wystarczy.Sprowadzę ci najlepsze.Dostał swoje szczury.Uciął im głowy, wypatroszył, upiekł na kuchence, którą niósł w chlebaku.Chciałbyś jeszcze więcej? Sprowadzę ci tyle, ile tylko zechcesz.- Nie, tyle wystarczy - odrzekł.Jesteś pewien? A może jeszcze sześć?- Już dość - powiedział.Zostaniesz, dopóki nie ustanie burza?- Tak.A potem odejdziesz?- Tak.Wróć do mnie kiedyś, proszę.Zawsze będę miał dla ciebie szczury.Chciałbym, żebyś kiedyś wrócił.I zachowaj nas od swego gniewu, och, ty, który w swym bólu nazywasz siebie Carlem Lufteuflem.- Może kiedyś - powiedział uśmiechając się.7Tibor McMasters jechał z zapałem na swoim wózku; ciągnięty przez wierną krowę wózek podskakiwał na wyboistej drodze, zostawiając za sobą mile porośniętych chwastami płaskich pastwisk, z których wznosiły się tylko uschnięte badyle, gdyż cała ziemia stała się jałowa, niezdolna do rodzenia.Tibor jechał przepełniony podnieceniem: wreszcie rozpoczął Pielg, która miała zakończyć się pełnym powodzeniem - co do tego nie miał wątpliwości.Nie lękał się specjalnie rozbójników ani innych rzezimieszków grasujących zwykle przy drogach, gdyż nikt już nie przejmował się drogami.Takimi to racjonalnymi sposobami odpędzał strach, wmawiając sobie, że skoro nikt nie podróżuje drogami, to po co mieliby przy nich grasować rozbójnicy?- Ach, przyjaciele! - wyrecytował głośno, tłumacząc na angielski początek An die Freude Schillera.- Nie tym tonem! Wręcz przeciwnie, zaśpiewajmy.- urwał, gdyż zapomniał słów.A niech to, wymruczał do siebie, zaskoczony psikusem umysłu.Zachodzące słońce jarzyło się, przypominając piskorza płynącego na roziskrzonej fali - wznoszenie się i opadanie rzeczywistości.Zakaszlał i splunął, nie przerywając jazdy.Wokół unosiła się aura zbliżającego się rozkładu, opuszczenia.Nawet chwasty były nią przeniknięte.Nikt o nic się nie troszczył, niczego nie robił.O Freude, pomyślał.Nicht diese Tone.Sondern.A jeśli rozbójnicy stali się niewidzialni dzięki mutacji? Nie, to niemożliwe.Uczepił się tej odpowiedzi.Długo ją pielęgnował, zatrzymywał.Nie musiał obawiać się ludzi, przerażało go tylko dzikie pustkowie.W szczególności obawiał się rozpadlin na drodze.Wystarczyłoby trochę większych wybojów, żeby zatrzymać jego wózek.Śmierć wśród kamieni.Nie najlepsza śmierć, pomyślał, ale i nie najgorsza.Drogę zablokowały konary powalonego drzewa.Zwolnił i zmrużył oczy, patrząc poprzez rozproszone promienie słońca.Drzewa powalone na początku wojny.Nikt ich nie uprzątnął.Podjechał wolno do pierwszego z leżących pni [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Mężczyzna znajduje wejście do kanału ściekowego i wpełza do środka.Przebywszy dwadzieścia stóp, włączył kieszonkową latarkę i skierował ją na sufit.Stał nad ściekiem oparty plecami o ścianę.Otarł czoło rękawem bluzy khaki, strzepnął krople wody z włosów i wytarł dłonie o spodnie.Skrzywił się na moment.Sięgnął do chlebaka, wyjął fiolkę z tabletkami i połknął jedną tabletkę.Kiedy odgłos grzmotu odbił się echem tuż nad jego głową, zaklął, przyciskając dłonie do skroni.Ból jednak nie ustępował, więc upadł na kolana szlochając.W świetle latarki dostrzegł, że poziom ścieków w głównym kanale zaczął się podnosić.Wstał więc i poszedł dalej chwiejnym krokiem, aż dotarł do czegoś, co przypominało platformę.Smród nieczystości był tutaj intensywniejszy, znalazł jednak wystarczająco dużo miejsca, by usiąść i oprzeć się o ścianę.Wyłączył latarkę.Tabletka zaczęła działać po pewnym czasie; westchnął głęboko.Widzicie, jak słabe jest to, co przyszło między nas.Odpiął kaburę i odbezpieczył rewolwer.Usłyszało mnie i wie, co to strach.Ciszę przerywały już tylko odgłosy burzy.Siedział tam może przez godzinę, po czym zapadł w lekki sen.To, co go obudziło, mogło być dźwiękiem.Jeśli rzeczywiście tak było, to był on zbyt słaby, by mógł go wychwycić w pełni przytomności.Obudziło się.Jak to możliwe, że mnie słyszy? Powiedz mi, jak to możliwe, że mnie słyszy?- Słyszę cię - powiedział - i jestem uzbrojony.- Natychmiast pomyślał o pistolecie, jego palec dotknął spustu.(W pustym pomieszczeniu powraca wspomnienie pistoletu i uczucia pogardy, kiedy pada ośmiu ludzi.)Jeszcze raz włączył latarkę.Kiedy nią poruszył, w kącie pojawiło się kilkanaście opalizujących iskier.Jedzenie!, pomyślał.Muszę coś zjeść, zanim wrócę do bunkra.Wystarczą.Nigdy mnie nie zjesz.- Kim jesteś? - spytał.Uważasz mnie za szczury.Do głowy przychodzi ci coś, co nazywa się „Podręcznikiem przetrwania sił powietrznych”, gdzie wyjaśniają że możesz odciąć jedną z moich głów - w której znajduje się trucizna - potem rozciąć brzuch i przeciąć dalej, aż do końca każdej z nóg.Następnie możesz ściągnąć skórę.Mając rozcięty brzuch i wypatroszone wnętrzności, rozrywasz wzdłuż grzbietu i pieczesz obie połowy na zaostrzonym patyku na małym ogniu.- Zgadza się - powiedział.- Mówisz, że jesteś „szczurami”? Nie rozumiem.Nie rozumiem, dlaczego używasz liczby mnogiej.Jestem wszystkimi z nas.Nie przestawał wpatrywać się w oczy znajdujące się jakieś dwadzieścia pięć stóp przed nim.Teraz już wiem, dlaczego mnie słyszysz.Niesiesz w sobie ból.To on w jakiś sposób pozwala ci mnie słyszeć.- W mojej głowie tkwią kawałki metalu - powiedział.- Pozostały z czasów, kiedy wybuchło moje biuro.Ja także tego nie rozumiem, ale domyślam się, że może to mieć jakieś znaczenie.Tak.Widzę nawet, że jeden z kawałków jest blisko powierzchni.Będziesz musiał przeciąć skórę pazurami i wyciągnąć go.- Ja nie mam pazurów.Ach, paznokciami.To stąd zapewne te bóle głowy.Kolejny kawałek się przemieszcza.Na szczęście mam nóż.Kiepsko było ze mną, kiedy musiałem wyrywać poprzedni kawałek.Co to jest nóż?(Stalowy, ostry, lśniący z trzonkiem.)Skąd bierze się nóż?- Ma się go; można też znaleźć, kupić, ukraść albo zrobić.Ja nie mam noża, ale znalazłem twój.Nie wiem, jak kupić, ukraść albo zrobić nóż.Dlatego wezmę twój.Rozbłysły kolejne opalizujące iskry, było ich coraz więcej, wszystkie popłynęły w jego kierunku.Wiedział, że rewolwer na nic się nie przyda.Ból w głowie wzmógł się, białe błyski nieomal go oślepiły.Kiedy odzyskał wzrok, zobaczył wokół siebie tysiące szczurów; poruszał się jak manekin.Wyciągnął granat z pasa z amunicją, odbezpieczył zawleczkę i wrzucił go w sam środek rojowiska szczurów.Przez dłuższą chwilę nic się nie działo, szczury wciąż zbliżały się do niego.Potem rozbłysła oślepiająca słoneczna korona, która nie gasła przez długie minuty.Biały fosfor.Dołożył jeszcze napalmu.Cmoknął z zadowoleniem widząc, jak płoną, piszczą przerażone i rozszarpują się nawzajem pazurami.Przynajmniej jakaś jego część rozweseliła się.Szczury wycofały się, do głowy powrócił ból.Bolesne pulsowanie stało się szczególnie dokuczliwe w okolicy lewej skroni.Nie rób już tego więcej, proszą.Nie zdawałem sobie sprawy, że Jesteś taki, jaki Jesteś.- Spróbuj jeszcze raz tego, co chciałeś zrobić, a niech mnie cholera, jeśli tego nie powtórzę.Już tego nie zrobię.Przyprowadzą ci szczury do jedzenia.Młode i tłuste.Tylko zachowaj nas od swojego gniewu.- Dobrze.Ile chcesz szczurów?- Myślę, że sześć wystarczy.Sprowadzę ci najlepsze.Dostał swoje szczury.Uciął im głowy, wypatroszył, upiekł na kuchence, którą niósł w chlebaku.Chciałbyś jeszcze więcej? Sprowadzę ci tyle, ile tylko zechcesz.- Nie, tyle wystarczy - odrzekł.Jesteś pewien? A może jeszcze sześć?- Już dość - powiedział.Zostaniesz, dopóki nie ustanie burza?- Tak.A potem odejdziesz?- Tak.Wróć do mnie kiedyś, proszę.Zawsze będę miał dla ciebie szczury.Chciałbym, żebyś kiedyś wrócił.I zachowaj nas od swego gniewu, och, ty, który w swym bólu nazywasz siebie Carlem Lufteuflem.- Może kiedyś - powiedział uśmiechając się.7Tibor McMasters jechał z zapałem na swoim wózku; ciągnięty przez wierną krowę wózek podskakiwał na wyboistej drodze, zostawiając za sobą mile porośniętych chwastami płaskich pastwisk, z których wznosiły się tylko uschnięte badyle, gdyż cała ziemia stała się jałowa, niezdolna do rodzenia.Tibor jechał przepełniony podnieceniem: wreszcie rozpoczął Pielg, która miała zakończyć się pełnym powodzeniem - co do tego nie miał wątpliwości.Nie lękał się specjalnie rozbójników ani innych rzezimieszków grasujących zwykle przy drogach, gdyż nikt już nie przejmował się drogami.Takimi to racjonalnymi sposobami odpędzał strach, wmawiając sobie, że skoro nikt nie podróżuje drogami, to po co mieliby przy nich grasować rozbójnicy?- Ach, przyjaciele! - wyrecytował głośno, tłumacząc na angielski początek An die Freude Schillera.- Nie tym tonem! Wręcz przeciwnie, zaśpiewajmy.- urwał, gdyż zapomniał słów.A niech to, wymruczał do siebie, zaskoczony psikusem umysłu.Zachodzące słońce jarzyło się, przypominając piskorza płynącego na roziskrzonej fali - wznoszenie się i opadanie rzeczywistości.Zakaszlał i splunął, nie przerywając jazdy.Wokół unosiła się aura zbliżającego się rozkładu, opuszczenia.Nawet chwasty były nią przeniknięte.Nikt o nic się nie troszczył, niczego nie robił.O Freude, pomyślał.Nicht diese Tone.Sondern.A jeśli rozbójnicy stali się niewidzialni dzięki mutacji? Nie, to niemożliwe.Uczepił się tej odpowiedzi.Długo ją pielęgnował, zatrzymywał.Nie musiał obawiać się ludzi, przerażało go tylko dzikie pustkowie.W szczególności obawiał się rozpadlin na drodze.Wystarczyłoby trochę większych wybojów, żeby zatrzymać jego wózek.Śmierć wśród kamieni.Nie najlepsza śmierć, pomyślał, ale i nie najgorsza.Drogę zablokowały konary powalonego drzewa.Zwolnił i zmrużył oczy, patrząc poprzez rozproszone promienie słońca.Drzewa powalone na początku wojny.Nikt ich nie uprzątnął.Podjechał wolno do pierwszego z leżących pni [ Pobierz całość w formacie PDF ]