[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Oho, jegomość zacznie pewnie od dziś słabować! - rzekła gospodyni, znaczącospoglądając na Julka.- Gdzież ma być dnia dzisiejszego sprawiedliwość jaka?Potem się zwróciła do Wiktusi z pytaniem:- Cóż jegomość robi?- A chodzi se po pokoju i tak butami mocno wali w podłogę, aż człowieka strach zbiera!- I nic ci więcej nie powiedział?- Powiedział, a jeno: Obetrzej sobie, smarkulo, tę świeczkę pod nosem, bo jak ja ci jąkiedy utrę, to ci będzie niezdrowo! Straszniem się zlękła!.Tak jest, Sarmata okrągłe dwa dni słabował , a tu jeszcze trzecia kura przepadła; Olfąs dodomu nie powrócił i było w domu urwanie głowy, sprawiedliwości zaś nie było żadnej.Dopiero trzeciego dnia, około dziesiątej z rana, uchyliły się drzwi od izby gospodyni i dał sięsłyszeć basowy głos Benedykta Ochoty.- Zjadłbym rosołu z kurzyny, tylko żeby był esencjo.Jeszcze nie dokończył wyrazu, gdy Ajnemerowa rozwarła już gębę:- Oho, kurzyny! A jakże, kurzyny!.W takim domu akurat być może kurzyna.Czy tuczuje kto jaką sprawiedliwość?.Tu nie tylko kurzyny, ale wszystkiego braknie niezadługo!.Potokiem sypały się wyrazy, zdania nie dokończone, a od czasu do czasu brzęknął rzuconyze złością na ziemię nóż, pogrzebacz lub stuknął pchnięty nogą stołek.Sarmata ciąglewystawał pod drzwiami, słuchał podparłszy bok jedną ręką uzbrojoną w harapnik, a drugąpokręcał wąsy czernione.W tym położeniu zastała go w sieni Polusia, która posłyszała zkrowiarni krzyk mamusi i pędziła, ciekawa, co się dzieje.- Polusiu, co się tu takiego stało? - spytał dziewczyny pan Benedykt jak człowiek, którypowrócił z jakiejś dalekiej podróży.Tylko takiego pytania potrzeba było Polusi, żeby zaczęła wrzeszczeć na wyścigi zmamusią, aż nareszcie ogłuszony i zniecierpliwiony Sarmata tupnął nogą, uderzył przy tymharapnikiem w podłogę i krzyknął strasznym głosem:- Cicho, do kroćset tysięcy!36I natychmiast obie kobiety umilkły, tylko Wiktusia, przestraszona w izbie głosem panaBenedykta, spadła z ławki na ziemię.Wiedziano, iż gdy się jegomość tak niecierpliwi, klnie,tupie, to chociaż już wyszedł z izby, ale jeszcze słabuje i broń Boże mu się sprzeciwiać.Teraz Sarmata uchylił znowu drzwi i piorunującym głosem huknął: Rosołu! Potemodwrócił się do wystraszonej Polusi z tymi słowy:- Gadaj mi porządnie wszystko, co się tu stało!Dziewczyna opowiedziała, że warszawski czarny pies kury z domu w bór wynosi, że Olfąsjeszcze nie wrócił, że ona musi Kasztana poić, czyścić, karmić, że mamusia przy takiejrobocie około zabitego wieprzka ma tyle utrapień, a tu w domu nie ma żadnejsprawiedliwości.Pan Benedykt usiadł teraz w ganku, oparł oba łokcie na poręczy ławy, wyciągnął przedsiebie grube jak kłody nogi w długich butach i myślał o czymś chrząkając co chwila.Nareszcie wstał, poszedł do swojej izby, nalał sobie lampkę piołunówki, wypił, zdjął znadłóżka róg myśliwski, wyszedł z nim na ganek i zaczął trąbić potężnie.Głos rogu poleciał wbór rozlegając się echem.Starszy Ochota zawsze tak trąbił, ile razy chciał zwołać borowych,czyli strażników leśnych, aby im ogłosić jakąś wolę swoje, i pierwszy z nich, który posłyszałto trąbienie, miał obowiązek na swoim własnym rogu z kolei otrębywać hasło dalej.Potemschodzili się wszyscy na Zbójeckiej i odbierali rozkazy.Skończywszy tę czynność leśniczyprzez jakiś czas nasłuchiwał w kierunku boru.Wkrótce też bliżej i dalej dawały się słyszećodpowiedzi na rogach, co było znakiem, że służba leśna znajduje się na stanowiskach i słyszywezwanie swego zwierzchnika.Sarmata znowu usiadł oczekując zapewne na rosół z kurzyny, a może i na przybycieborowych.Wtem z izby gospodyni wyszła na ganek jakby procesja: na czele postępowałaAjnemerowa z surową, ale i pełną godności fizjonomią; druga z rzędu - Polusia, miała twarzczerwoną jak burak, a na twarzy jakby desenie na marmurze, brudne esy floresy od łezrozmazanych; nareszcie - Wiktusia, nie uczesana, nie umyta i z palcami w ustach.- Dziękuję jegomości za ośmnaście lat służby! - mówiła gospodyni głosem drżącym, niezniżając się do żadnego ukłonu.Gdy to powiedziała, wystąpiła zaraz Polusia, która sapiąc ogromnie i łkając złożyła głośnypocałunek na olbrzymiej łapie leśniczego, a jednocześnie Wiktusia cmoknęła go wwystawione kolano, zostawiając na nim ślad taki, jakby sobie nos otarła.- Co, co, co, co? - spytał pan Benedykt niby człowiek, który się nagle ze snu ocknął.- Po cóż tu mamy zawadzać? Jegomość sobie znajdzie lepszą i wierniejszą gospodynię.Dziękuję jegomości za służbę swoje i za wszystko, za wszystko.Głos Ajnemerowej słabł, wzruszenie ją dławiło, nareszcie się zacięła i z ust jej dało siętylko słyszeć jakby chlipnięcie łyżki płynu.Musiało to być bardzo wzruszające, skoro Polusiaw tej chwili zatkała sobie usta fartuchem i wybuchnęła rozgłośnym łkaniem, a za nią beknęławniebogłosy Wiktusia.Lament był tak wielki, że mu zawtórował raz, drugi i trzeci indyk napodwórzu, a nawet Awans, leżący z dala od ganku i zwykle wrażliwy tylko na szczęk łyżek,nożów, widelców, wzniósł teraz z leżyska głowę, aby zobaczyć, co się dzieje w ganku.Filozof, który od rana wyszedł do lasu, gdzie sobie ścinał szakłaki na cybuszki, właśnie terazwrócił podczas owej sceny płaczu; obiecywał sobie kiszkę z rodzynkami, a tu zastał łzy,płacze, czułości.Starszy Ochota spojrzał na brata wzrokiem wymownym, mającym znaczyć: Zlitujże się, uspokój te kobiety, wybaw mię z kłopotu! Dla Julka sprawy takie nie byłynowością, gdyż dziękowanie za służbę powtarzało się parę razy corocznie.Zaraz też wziąłAjnemerowa pod rękę i prowadził ją do izby mówiąc:- Kto widział, żeby taka kobieta, którą tu wszyscy adorują, okazywała słaby charakter?Gospodyni ogromnie to lubiła, gdy ją filozof otaczał taką tkliwością, i nabierała wtedychęci do otwierania mu swojego serca w mocnym przekonaniu, że nie ma na świecie nicciekawszego i godniejszego uwagi nad jej własne uczucia.Izba gospodyni była pełna37korzennej woni: pieprzu, majeranku, kolendru, imbiru, bobkowych liści, przypominającwchodzącemu tutaj świeżo nadziane kiełbasy, kiszki, marynujące się szynki, nogi, głowizny,boczki itd.Toteż Julek oblizał się przy wejściu w progi owe jako człowiek pewny nagrody zaswoje szlachetne usiłowania.Ale oto Ajnemerowa poskoczyła nagle, załamała boleśnie ręce,potem stanęła jak skamieniała Niobe i zawołała z przerażeniem:- Mój Boże, mój Boże!.Tyle pracy przepadło!Przybiegli do niej Julek, Polusia i Wiktusia przeczuwając coś bardzo złego.Gospodynistała nad nieckami, które widocznie jakaś siła zwaliła na ziemię z ławy pod piecem.Obokniecek poniewierały się w śmieciach trzy kiszki brutalnie rozszarpane, a zresztą wszystko, cobyło na tych nieckach, przepadło bez śladu w tym czasie oczywiście, kiedy na ganku trzykobiety usiłowały wzruszyć Sarmatę wybuchami żalu.Z wyrzutem spojrzał filozof nagospodynię, jak gdyby chciał powiedzieć: Oj, ty, niedobra kobieto! Potrzebaż ci byłowyprawiać te bezpożyteczne komedie, ażeby mię narazić na tak ciężką stratę? Polusiazrobiła uwagę, że drzwi izby były na wpół uchylone i ktoś wszedł przez sień od tyłu domu.Straty były nadzwyczajne: nie licząc kiszek przepadł wieniec świeżo dziś rano nadzianychkiełbas [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.- Oho, jegomość zacznie pewnie od dziś słabować! - rzekła gospodyni, znaczącospoglądając na Julka.- Gdzież ma być dnia dzisiejszego sprawiedliwość jaka?Potem się zwróciła do Wiktusi z pytaniem:- Cóż jegomość robi?- A chodzi se po pokoju i tak butami mocno wali w podłogę, aż człowieka strach zbiera!- I nic ci więcej nie powiedział?- Powiedział, a jeno: Obetrzej sobie, smarkulo, tę świeczkę pod nosem, bo jak ja ci jąkiedy utrę, to ci będzie niezdrowo! Straszniem się zlękła!.Tak jest, Sarmata okrągłe dwa dni słabował , a tu jeszcze trzecia kura przepadła; Olfąs dodomu nie powrócił i było w domu urwanie głowy, sprawiedliwości zaś nie było żadnej.Dopiero trzeciego dnia, około dziesiątej z rana, uchyliły się drzwi od izby gospodyni i dał sięsłyszeć basowy głos Benedykta Ochoty.- Zjadłbym rosołu z kurzyny, tylko żeby był esencjo.Jeszcze nie dokończył wyrazu, gdy Ajnemerowa rozwarła już gębę:- Oho, kurzyny! A jakże, kurzyny!.W takim domu akurat być może kurzyna.Czy tuczuje kto jaką sprawiedliwość?.Tu nie tylko kurzyny, ale wszystkiego braknie niezadługo!.Potokiem sypały się wyrazy, zdania nie dokończone, a od czasu do czasu brzęknął rzuconyze złością na ziemię nóż, pogrzebacz lub stuknął pchnięty nogą stołek.Sarmata ciąglewystawał pod drzwiami, słuchał podparłszy bok jedną ręką uzbrojoną w harapnik, a drugąpokręcał wąsy czernione.W tym położeniu zastała go w sieni Polusia, która posłyszała zkrowiarni krzyk mamusi i pędziła, ciekawa, co się dzieje.- Polusiu, co się tu takiego stało? - spytał dziewczyny pan Benedykt jak człowiek, którypowrócił z jakiejś dalekiej podróży.Tylko takiego pytania potrzeba było Polusi, żeby zaczęła wrzeszczeć na wyścigi zmamusią, aż nareszcie ogłuszony i zniecierpliwiony Sarmata tupnął nogą, uderzył przy tymharapnikiem w podłogę i krzyknął strasznym głosem:- Cicho, do kroćset tysięcy!36I natychmiast obie kobiety umilkły, tylko Wiktusia, przestraszona w izbie głosem panaBenedykta, spadła z ławki na ziemię.Wiedziano, iż gdy się jegomość tak niecierpliwi, klnie,tupie, to chociaż już wyszedł z izby, ale jeszcze słabuje i broń Boże mu się sprzeciwiać.Teraz Sarmata uchylił znowu drzwi i piorunującym głosem huknął: Rosołu! Potemodwrócił się do wystraszonej Polusi z tymi słowy:- Gadaj mi porządnie wszystko, co się tu stało!Dziewczyna opowiedziała, że warszawski czarny pies kury z domu w bór wynosi, że Olfąsjeszcze nie wrócił, że ona musi Kasztana poić, czyścić, karmić, że mamusia przy takiejrobocie około zabitego wieprzka ma tyle utrapień, a tu w domu nie ma żadnejsprawiedliwości.Pan Benedykt usiadł teraz w ganku, oparł oba łokcie na poręczy ławy, wyciągnął przedsiebie grube jak kłody nogi w długich butach i myślał o czymś chrząkając co chwila.Nareszcie wstał, poszedł do swojej izby, nalał sobie lampkę piołunówki, wypił, zdjął znadłóżka róg myśliwski, wyszedł z nim na ganek i zaczął trąbić potężnie.Głos rogu poleciał wbór rozlegając się echem.Starszy Ochota zawsze tak trąbił, ile razy chciał zwołać borowych,czyli strażników leśnych, aby im ogłosić jakąś wolę swoje, i pierwszy z nich, który posłyszałto trąbienie, miał obowiązek na swoim własnym rogu z kolei otrębywać hasło dalej.Potemschodzili się wszyscy na Zbójeckiej i odbierali rozkazy.Skończywszy tę czynność leśniczyprzez jakiś czas nasłuchiwał w kierunku boru.Wkrótce też bliżej i dalej dawały się słyszećodpowiedzi na rogach, co było znakiem, że służba leśna znajduje się na stanowiskach i słyszywezwanie swego zwierzchnika.Sarmata znowu usiadł oczekując zapewne na rosół z kurzyny, a może i na przybycieborowych.Wtem z izby gospodyni wyszła na ganek jakby procesja: na czele postępowałaAjnemerowa z surową, ale i pełną godności fizjonomią; druga z rzędu - Polusia, miała twarzczerwoną jak burak, a na twarzy jakby desenie na marmurze, brudne esy floresy od łezrozmazanych; nareszcie - Wiktusia, nie uczesana, nie umyta i z palcami w ustach.- Dziękuję jegomości za ośmnaście lat służby! - mówiła gospodyni głosem drżącym, niezniżając się do żadnego ukłonu.Gdy to powiedziała, wystąpiła zaraz Polusia, która sapiąc ogromnie i łkając złożyła głośnypocałunek na olbrzymiej łapie leśniczego, a jednocześnie Wiktusia cmoknęła go wwystawione kolano, zostawiając na nim ślad taki, jakby sobie nos otarła.- Co, co, co, co? - spytał pan Benedykt niby człowiek, który się nagle ze snu ocknął.- Po cóż tu mamy zawadzać? Jegomość sobie znajdzie lepszą i wierniejszą gospodynię.Dziękuję jegomości za służbę swoje i za wszystko, za wszystko.Głos Ajnemerowej słabł, wzruszenie ją dławiło, nareszcie się zacięła i z ust jej dało siętylko słyszeć jakby chlipnięcie łyżki płynu.Musiało to być bardzo wzruszające, skoro Polusiaw tej chwili zatkała sobie usta fartuchem i wybuchnęła rozgłośnym łkaniem, a za nią beknęławniebogłosy Wiktusia.Lament był tak wielki, że mu zawtórował raz, drugi i trzeci indyk napodwórzu, a nawet Awans, leżący z dala od ganku i zwykle wrażliwy tylko na szczęk łyżek,nożów, widelców, wzniósł teraz z leżyska głowę, aby zobaczyć, co się dzieje w ganku.Filozof, który od rana wyszedł do lasu, gdzie sobie ścinał szakłaki na cybuszki, właśnie terazwrócił podczas owej sceny płaczu; obiecywał sobie kiszkę z rodzynkami, a tu zastał łzy,płacze, czułości.Starszy Ochota spojrzał na brata wzrokiem wymownym, mającym znaczyć: Zlitujże się, uspokój te kobiety, wybaw mię z kłopotu! Dla Julka sprawy takie nie byłynowością, gdyż dziękowanie za służbę powtarzało się parę razy corocznie.Zaraz też wziąłAjnemerowa pod rękę i prowadził ją do izby mówiąc:- Kto widział, żeby taka kobieta, którą tu wszyscy adorują, okazywała słaby charakter?Gospodyni ogromnie to lubiła, gdy ją filozof otaczał taką tkliwością, i nabierała wtedychęci do otwierania mu swojego serca w mocnym przekonaniu, że nie ma na świecie nicciekawszego i godniejszego uwagi nad jej własne uczucia.Izba gospodyni była pełna37korzennej woni: pieprzu, majeranku, kolendru, imbiru, bobkowych liści, przypominającwchodzącemu tutaj świeżo nadziane kiełbasy, kiszki, marynujące się szynki, nogi, głowizny,boczki itd.Toteż Julek oblizał się przy wejściu w progi owe jako człowiek pewny nagrody zaswoje szlachetne usiłowania.Ale oto Ajnemerowa poskoczyła nagle, załamała boleśnie ręce,potem stanęła jak skamieniała Niobe i zawołała z przerażeniem:- Mój Boże, mój Boże!.Tyle pracy przepadło!Przybiegli do niej Julek, Polusia i Wiktusia przeczuwając coś bardzo złego.Gospodynistała nad nieckami, które widocznie jakaś siła zwaliła na ziemię z ławy pod piecem.Obokniecek poniewierały się w śmieciach trzy kiszki brutalnie rozszarpane, a zresztą wszystko, cobyło na tych nieckach, przepadło bez śladu w tym czasie oczywiście, kiedy na ganku trzykobiety usiłowały wzruszyć Sarmatę wybuchami żalu.Z wyrzutem spojrzał filozof nagospodynię, jak gdyby chciał powiedzieć: Oj, ty, niedobra kobieto! Potrzebaż ci byłowyprawiać te bezpożyteczne komedie, ażeby mię narazić na tak ciężką stratę? Polusiazrobiła uwagę, że drzwi izby były na wpół uchylone i ktoś wszedł przez sień od tyłu domu.Straty były nadzwyczajne: nie licząc kiszek przepadł wieniec świeżo dziś rano nadzianychkiełbas [ Pobierz całość w formacie PDF ]