[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jakakolwiek próba określenia wieku tego mężczyzny mijałaby się z celem.Zdawał się47być równy wiekiem pradawnym monolitom, ale poruszał się z niewiarygodną wprostszybkością atakującego węża i gibkością dziewczęcia.Głos jego mógł być zarównogwałtowny jak żywioły, jak i miękki niczym matczyny pocałunek, ale w obu postaciach sędziwy bez granic.Oczy Ferenczego, głęboko osadzone w trójkątnych oczodołach,przykryte były ciężkimi powiekami, a kolor ich stanowił kolejną zagadkę.Pod pewnymkątem zdawały się być czarne i lśniące jak mokre kamyki, pod innym zaś żółte o po-łyskujących złotawo zrenicach.Oczy człowieka wykształconego, pełne mądrości, a jed-nocześnie złowrogie i przesycone grzechem.Nos Faethora Ferenczego, podobnie jak jego mięsiste, spiczaste uszy, stanowił naj-trudniejszy do określenia element twarzy.Bardziej przypominał ryj, przylegający pła-sko do oblicza, nad górną wargą jednak odstający i kierujący w górę wielkie nozdrza.Bezpośrednio pod nim, zbyt blisko, znajdowały się usta, szerokie i w porównaniu z bla-dą, chropawą skórą, nazbyt czerwone.Mówił nieznacznie rozchylając wargi.Gdy się ro-ześmiał, Tibor miał wszakże okazję dojrzeć duże, płaskie i żółte zęby.Chyba mignęłymu też siekacze, dziwnie zakrzywione i ostre jak maleńkie sierpy, tego jednak Wołochnie był pewien.Jeżeli się nie pomylił, bojar miał w sobie jeszcze więcej z wilka.Faethor Ferenczy był szpetnym człowiekiem.Tyle że.Tibor widział w swym życiuwielu szpetnych ludzi.I wielu z nich zabił. Wlad? Tibor ukroił sobie jeszcze płat mięsa, łyknął czerwonego wina.Czułw nim ocet, nie było jednak gorsze niż te, które dotąd pijał.W końcu ponownie spoj-rzał na Ferenczego i wzruszył ramionami. Powiedział, że żyjesz pod jego opieką, alenie złożyłeś mu hołdu.%7łe dzierżysz te włości, nie płacąc podatków.%7łe mógłbyś uzbroićwielu ludzi, ale wolisz dusić się tutaj, podczas gdy inni bojarzy bronią twej skóry przedPieczyngami.Nagle oczy Ferenczego rozwarły się szeroko, naznaczone w kącikach krwią, a noz-drza drgnęły w słyszalnym parsknięciu.Górna warga odchyliła się nieco, a ostre, spicza-ste brwi złączyły się w jedną linię, przekreślającą blade, wysokie czoło, i wówczas.roz-siadł się wygodniej, jakby rozluzniony.Uśmiechnął się, kiwając głową.Tibor przestał jeść, ale gdy tylko gospodarz się opanował, powrócił do przerwane-go dzieła. Sądziłeś, że będę się do ciebie wdzięczył, Faethorze Ferenczy? A może myślałeś, żespłoszą mnie twoje sztuczki? zapytał pomiędzy jednym kęsem a drugim. Moje.sztuczki? zjeżył się, marszcząc nos. Doradcy księcia, chrześcijańscy mnisi z ziemi Greków, uważają ciebie za coś w ro-dzaju demona, wampira potwierdził Tibor. Wlad też chyba tak uważa.Ja wszak-że jestem prostym człekiem, tak, chłopem, i mam cię za zręcznego sztukmistrza.Poro-zumiewasz się ze swymi cygańskimi sługami za pomocą lustrzanych sygnałów i wy-ćwiczyłeś ze dwa wilki, by ci były posłuszne jak psy.Ha! Sparszywiałe wilki! Cóż, w Ki-48jowie żyje człek, który wodzi na postronku wielkie niedzwiedzie i tańcuje z nimi! Cóżjeszcze posiadasz? Nic! Wiele się domyślasz, a potem udajesz, że twe oczy kryją wielkąmoc, że widzą ponad górami i lasami.Pośród tych mrocznych gór kryjesz się za zasło-ną tajemnic i przesądów, ale kogo to odstrasza.Któż jest najbardziej przesądny? Ludzieuczeni, mnisi i książęta, ot kto! Tyle wiedzą, ich głowy pękają od wiedzy, że uwierzą wewszystko! Ale zwykły człowiek, wojownik, wierzy jedynie w krew i żelazo.To pierwszedaje mu siłę, by władać tym drugim; to drugie pozwala przelewać to pierwsze szkarłat-nym strumieniem.Dziwiąc się nieco sobie, Tibor umilkł i otarł usta.Wino rozluzniło mu język.Ferenczy siedział nieruchomo, jakby zamienił się w głaz.Teraz jednak rozparł się wy-godniej i waląc w stół długopalcą, płaską dłonią, wybuchnął radosnym śmiechem.Ti-bor zauważył, iż jego kły błysnęły jak u wielkiego psa. Co takiego? Wojownik prawi mądrości? krzyknął bojar.Wycelował w Tibo-ra chudy palec. Masz jednak rację, Tiborze! Rację, której nie kryjesz i za to cię lubię.I cieszę się, że tu przybyłeś, bez względu na cel twych odwiedzin.Czyż i ja nie miałemracji mówiąc, że mógłbyś być moim synem? Zaiste, miałem.Jesteś do mnie podobnyi to może pod wieloma względami, co?Jego oczy znów poczerwieniały, odbił się w nich ogień.Tibor upewnił się, że ma podręką nóż.Obawiał się, że Ferenczy postradał zmysły [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Jakakolwiek próba określenia wieku tego mężczyzny mijałaby się z celem.Zdawał się47być równy wiekiem pradawnym monolitom, ale poruszał się z niewiarygodną wprostszybkością atakującego węża i gibkością dziewczęcia.Głos jego mógł być zarównogwałtowny jak żywioły, jak i miękki niczym matczyny pocałunek, ale w obu postaciach sędziwy bez granic.Oczy Ferenczego, głęboko osadzone w trójkątnych oczodołach,przykryte były ciężkimi powiekami, a kolor ich stanowił kolejną zagadkę.Pod pewnymkątem zdawały się być czarne i lśniące jak mokre kamyki, pod innym zaś żółte o po-łyskujących złotawo zrenicach.Oczy człowieka wykształconego, pełne mądrości, a jed-nocześnie złowrogie i przesycone grzechem.Nos Faethora Ferenczego, podobnie jak jego mięsiste, spiczaste uszy, stanowił naj-trudniejszy do określenia element twarzy.Bardziej przypominał ryj, przylegający pła-sko do oblicza, nad górną wargą jednak odstający i kierujący w górę wielkie nozdrza.Bezpośrednio pod nim, zbyt blisko, znajdowały się usta, szerokie i w porównaniu z bla-dą, chropawą skórą, nazbyt czerwone.Mówił nieznacznie rozchylając wargi.Gdy się ro-ześmiał, Tibor miał wszakże okazję dojrzeć duże, płaskie i żółte zęby.Chyba mignęłymu też siekacze, dziwnie zakrzywione i ostre jak maleńkie sierpy, tego jednak Wołochnie był pewien.Jeżeli się nie pomylił, bojar miał w sobie jeszcze więcej z wilka.Faethor Ferenczy był szpetnym człowiekiem.Tyle że.Tibor widział w swym życiuwielu szpetnych ludzi.I wielu z nich zabił. Wlad? Tibor ukroił sobie jeszcze płat mięsa, łyknął czerwonego wina.Czułw nim ocet, nie było jednak gorsze niż te, które dotąd pijał.W końcu ponownie spoj-rzał na Ferenczego i wzruszył ramionami. Powiedział, że żyjesz pod jego opieką, alenie złożyłeś mu hołdu.%7łe dzierżysz te włości, nie płacąc podatków.%7łe mógłbyś uzbroićwielu ludzi, ale wolisz dusić się tutaj, podczas gdy inni bojarzy bronią twej skóry przedPieczyngami.Nagle oczy Ferenczego rozwarły się szeroko, naznaczone w kącikach krwią, a noz-drza drgnęły w słyszalnym parsknięciu.Górna warga odchyliła się nieco, a ostre, spicza-ste brwi złączyły się w jedną linię, przekreślającą blade, wysokie czoło, i wówczas.roz-siadł się wygodniej, jakby rozluzniony.Uśmiechnął się, kiwając głową.Tibor przestał jeść, ale gdy tylko gospodarz się opanował, powrócił do przerwane-go dzieła. Sądziłeś, że będę się do ciebie wdzięczył, Faethorze Ferenczy? A może myślałeś, żespłoszą mnie twoje sztuczki? zapytał pomiędzy jednym kęsem a drugim. Moje.sztuczki? zjeżył się, marszcząc nos. Doradcy księcia, chrześcijańscy mnisi z ziemi Greków, uważają ciebie za coś w ro-dzaju demona, wampira potwierdził Tibor. Wlad też chyba tak uważa.Ja wszak-że jestem prostym człekiem, tak, chłopem, i mam cię za zręcznego sztukmistrza.Poro-zumiewasz się ze swymi cygańskimi sługami za pomocą lustrzanych sygnałów i wy-ćwiczyłeś ze dwa wilki, by ci były posłuszne jak psy.Ha! Sparszywiałe wilki! Cóż, w Ki-48jowie żyje człek, który wodzi na postronku wielkie niedzwiedzie i tańcuje z nimi! Cóżjeszcze posiadasz? Nic! Wiele się domyślasz, a potem udajesz, że twe oczy kryją wielkąmoc, że widzą ponad górami i lasami.Pośród tych mrocznych gór kryjesz się za zasło-ną tajemnic i przesądów, ale kogo to odstrasza.Któż jest najbardziej przesądny? Ludzieuczeni, mnisi i książęta, ot kto! Tyle wiedzą, ich głowy pękają od wiedzy, że uwierzą wewszystko! Ale zwykły człowiek, wojownik, wierzy jedynie w krew i żelazo.To pierwszedaje mu siłę, by władać tym drugim; to drugie pozwala przelewać to pierwsze szkarłat-nym strumieniem.Dziwiąc się nieco sobie, Tibor umilkł i otarł usta.Wino rozluzniło mu język.Ferenczy siedział nieruchomo, jakby zamienił się w głaz.Teraz jednak rozparł się wy-godniej i waląc w stół długopalcą, płaską dłonią, wybuchnął radosnym śmiechem.Ti-bor zauważył, iż jego kły błysnęły jak u wielkiego psa. Co takiego? Wojownik prawi mądrości? krzyknął bojar.Wycelował w Tibo-ra chudy palec. Masz jednak rację, Tiborze! Rację, której nie kryjesz i za to cię lubię.I cieszę się, że tu przybyłeś, bez względu na cel twych odwiedzin.Czyż i ja nie miałemracji mówiąc, że mógłbyś być moim synem? Zaiste, miałem.Jesteś do mnie podobnyi to może pod wieloma względami, co?Jego oczy znów poczerwieniały, odbił się w nich ogień.Tibor upewnił się, że ma podręką nóż.Obawiał się, że Ferenczy postradał zmysły [ Pobierz całość w formacie PDF ]