[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Pionku Oponn – warknął Loczek.– Splunąłbym na ciebie, gdybym tylko mógł! I na twoją duszę!Wtem zatrzęsła się ziemia i obok Parana przemknęły potężne postacie, które natychmiast runęły na nieruchomą marionetkę.Kapitan rozpoznał Geara – Ogara, którego zranił.Poczuł, że miecz, który ściska w dłoniach, odpowiedział na owo wyzwanie drżeniem przenikającym aż do jego ramion.Gear zwrócił ku niemu łeb i Paran dostrzegł w jego oczach zapowiedź.Uśmiechnął się.Jeśli coś przyciągnie tu Oponn, dojdzie do niezapomnianej walki.Loczek krzyknął po raz ostatni, po czym Ogary runęły na niego.Nad wzgórzem przemknął duży cień.Paran uniósł wzrok i zobaczył krążącego nad nimi Wielkiego Kruka.Ptaszysko zakrakało chciwie.– Masz pecha – oznajmił kapitan.– Te szczątki raczej nie dadzą się zjeść.Trzy Ogary wdały się w walkę o kawałki drewna, które były wszystkim, co zostało po Loczku.Pozostałe cztery zwróciły się w stronę Parana.Prowadził je Gear.Kapitan ugiął kolana, unosząc miecz.– No, ruszajcie.Przeze mnie można dotrzeć do boga, który się mną posługuje.Niech choć raz narzędzie obróci się przeciwko Bliźniętom.Jazda, Ogary, zbroczmy ziemię krwią.Stwory ustawiły się w półokrąg, którego środek stanowił Gear.Paran uśmiechnął się szerzej.Podejdź bliżej, piesku.Zmęczyłem się rolą narzędzia, a śmierć nie wydaje mi się już tak przerażająca.Skończmy z tym.Wtem poczuł straszliwy napór, jakby z nieba opadła potężna dłoń, która próbowała wcisnąć go w ziemię.Ogary wzdrygnęły się dostrzegalnie, a Paran zachwiał się na nogach, nie mogąc zaczerpnąć tchu.Na granicach jego pola widzenia pojawiła się ciemność.Grunt jęknął pod nim, a pożółkłe źdźbła równinnych traw przygięły się do ziemi.Potem napór ustał i kapitan mógł wciągnąć w płuca przesycone nagłym chłodem powietrze.Odwrócił się błyskawicznie, wyczuwając czyjąś obecność.– Zejdź mi z drogi – rozkazał wysoki mężczyzna o czarnej skórze i białych włosach, który ruszył ku Ogarom.Paran omal nie wypuścił z rąk oręża.Tiste Andii?Nieznajomy niósł na plecach olbrzymi dwuręczny miecz.Zatrzymał się przed Ogarami, nawet nie próbując sięgać po broń.Wszystkie siedem bestii ustawiło się przed nimi szeregiem, kołysały się jednak niespokojnie, spoglądając ostrożnie na intruza.Tiste Andii zerknął na Parana.– Nie wiem, co uczyniłeś, by przyciągnąć uwagę bogów, ale z pewnością nie było to rozsądne – rzekł po malazańsku.– Chyba nigdy się niczego nie nauczę – odparł Paran.Tiste Andii uśmiechnął się.– W takim razie jesteśmy bardzo do siebie podobni, śmiertelniku.Śmiertelniku?Ogary chodziły w przód i w tył, warcząc i kłapiąc zębami.Tiste Andii przyglądał się im przez chwilę.– Dość już tego – odezwał się wreszcie.– Widzę cię, Rood – ciągnął, zwracając się do jednej z bestii, pokrytej bliznami, żółtookiej i porośniętej liniejącą, brązową sierścią.– Zabieraj swoich kuzynów i znikaj stąd.Powiedz Tronowi Cienia, że nie będę tolerował jego ingerencji.Wojnę z Malazem toczę sam.Darudżystan nie jest dla niego.Rood jako jedyny z Ogarów nie warczał.Nie spuszczał z Tiste Andii lśniących ślepiów.– Słyszałeś moje ostrzeżenie, Rood.Tiste Andii pochylił głowę, przenosząc powoli spojrzenie na kapitana.– Gear pragnie twojej śmierci.– To cena, jaką się płaci za okazanie łaski.Nieznajomy uniósł brwi.Paran wzruszył ramionami.– Widzisz tę bliznę?– To był błąd, śmiertelniku.Trzeba kończyć, co się zaczęło.– Następnym razem.I co teraz?– W tej chwili, śmiertelniku, mają większą ochotę zabić mnie niż rozprawić się z tobą.– A jakie są ich szanse?– Wystarczy spojrzeć, jak długo się wahają, nie uważasz, śmiertelniku?Ogary runęły do ataku tak szybko, że Paran nie wierzył własnym oczom.Serce załomotało mu gwałtownie.Nieznajomego otoczyło kłębowisko bestii.Kapitan cofnął się o krok.Pod czaszką eksplodowała mu niewidzialna pięść ciemności.Usłyszał brzęk potężnych łańcuchów i skrzypienie wielkich, drewnianych kół.Zacisnął powieki, dręczony niewiarygodnym bólem.Gdy zmusił się do ich rozchylenia, ujrzał, że jest już po walce.Tiste Andii ściskał w dłoniach miecz.Po czarnym ostrzu spływała krew, która wrzała i szybko obracała się w popiół.Po obu stronach mężczyzny leżały dwie nieruchome bestie.Trawą poruszył zbłąkany wietrzyk, który zabrzmiał jak westchnienie.Jeden z Ogarów miał niemal całkowicie odrąbaną głowę, drugi zaś otrzymał cięcie przez szeroką pierś.Rana nie wyglądała na śmiertelną, lecz ku niebu kierowały się martwe ślepia stworzenia-jedno niebieskie, a drugie żółte.Rood zaskomlił i ocalałe stwory czmychnęły.Paran poczuł w ustach smak krwi.Splunął.Uniósł dłoń i przekonał się, że krwawi z uszu.Ból głowy słabł już.Spojrzał na Tiste Andii, który również skierował wzrok na kapitana.Widząc śmierć w jego oczach, Paran cofnął się o krok i uniósł lekko miecz, choć w ruch ten musiał włożyć wszystkie siły.Popatrzył bez zrozumienia na czarnoskórego intruza, który potrząsnął głową.– Przez chwilę wydawało mi się.nie, nic już nie widzę.Paran usunął mruganiem piekące łzy, a potem otarł policzki.Zatrząsł się, widząc, że plama, która została mu na dłoni, jest różowa.– Przed chwilą zabiłeś dwa Ogary Cienia.– Reszta uciekła.– Kim jesteś?Tiste Andii nie odpowiedział.Jego uwagę ponownie przyciągnęły Ogary.Za nimi tworzył się w powietrzu obłok cienia, który w środku stawał się coraz gęstszy.Po chwili rozproszył się, a w jego miejsce ukazała się czarna, półprzeźroczysta postać w kapturze na głowie.Dłonie wsunęła w rękawy, a twarz pod kapturem skrywały cienie.Tiste Andii opuścił miecz ku ziemi.– Ostrzegałem je, Tronie Cienia.Chcę, żebyś zrozumiał jedno.Niewykluczone, że zdołałbyś mi sprostać, zwłaszcza jeśli w pobliżu jest twój Sznur.Zapewniam cię jednak, że walka byłaby zacięta.Są też tacy, którzy zechcieliby mnie pomścić.Twój żywot, Tronie Cienia, stałby się niewygodny.Do tej pory okazywałem cierpliwość.Wycofaj z bieżących wydarzeń wpływy swego królestwa, a o wszystkim zapomnę.– Nie jestem w nie zaangażowany.Moje Ogary dopadły ściganą zdobycz.Łowy się skończyły.– Bóg pochylił głowę, spoglądając na martwe stwory [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.– Pionku Oponn – warknął Loczek.– Splunąłbym na ciebie, gdybym tylko mógł! I na twoją duszę!Wtem zatrzęsła się ziemia i obok Parana przemknęły potężne postacie, które natychmiast runęły na nieruchomą marionetkę.Kapitan rozpoznał Geara – Ogara, którego zranił.Poczuł, że miecz, który ściska w dłoniach, odpowiedział na owo wyzwanie drżeniem przenikającym aż do jego ramion.Gear zwrócił ku niemu łeb i Paran dostrzegł w jego oczach zapowiedź.Uśmiechnął się.Jeśli coś przyciągnie tu Oponn, dojdzie do niezapomnianej walki.Loczek krzyknął po raz ostatni, po czym Ogary runęły na niego.Nad wzgórzem przemknął duży cień.Paran uniósł wzrok i zobaczył krążącego nad nimi Wielkiego Kruka.Ptaszysko zakrakało chciwie.– Masz pecha – oznajmił kapitan.– Te szczątki raczej nie dadzą się zjeść.Trzy Ogary wdały się w walkę o kawałki drewna, które były wszystkim, co zostało po Loczku.Pozostałe cztery zwróciły się w stronę Parana.Prowadził je Gear.Kapitan ugiął kolana, unosząc miecz.– No, ruszajcie.Przeze mnie można dotrzeć do boga, który się mną posługuje.Niech choć raz narzędzie obróci się przeciwko Bliźniętom.Jazda, Ogary, zbroczmy ziemię krwią.Stwory ustawiły się w półokrąg, którego środek stanowił Gear.Paran uśmiechnął się szerzej.Podejdź bliżej, piesku.Zmęczyłem się rolą narzędzia, a śmierć nie wydaje mi się już tak przerażająca.Skończmy z tym.Wtem poczuł straszliwy napór, jakby z nieba opadła potężna dłoń, która próbowała wcisnąć go w ziemię.Ogary wzdrygnęły się dostrzegalnie, a Paran zachwiał się na nogach, nie mogąc zaczerpnąć tchu.Na granicach jego pola widzenia pojawiła się ciemność.Grunt jęknął pod nim, a pożółkłe źdźbła równinnych traw przygięły się do ziemi.Potem napór ustał i kapitan mógł wciągnąć w płuca przesycone nagłym chłodem powietrze.Odwrócił się błyskawicznie, wyczuwając czyjąś obecność.– Zejdź mi z drogi – rozkazał wysoki mężczyzna o czarnej skórze i białych włosach, który ruszył ku Ogarom.Paran omal nie wypuścił z rąk oręża.Tiste Andii?Nieznajomy niósł na plecach olbrzymi dwuręczny miecz.Zatrzymał się przed Ogarami, nawet nie próbując sięgać po broń.Wszystkie siedem bestii ustawiło się przed nimi szeregiem, kołysały się jednak niespokojnie, spoglądając ostrożnie na intruza.Tiste Andii zerknął na Parana.– Nie wiem, co uczyniłeś, by przyciągnąć uwagę bogów, ale z pewnością nie było to rozsądne – rzekł po malazańsku.– Chyba nigdy się niczego nie nauczę – odparł Paran.Tiste Andii uśmiechnął się.– W takim razie jesteśmy bardzo do siebie podobni, śmiertelniku.Śmiertelniku?Ogary chodziły w przód i w tył, warcząc i kłapiąc zębami.Tiste Andii przyglądał się im przez chwilę.– Dość już tego – odezwał się wreszcie.– Widzę cię, Rood – ciągnął, zwracając się do jednej z bestii, pokrytej bliznami, żółtookiej i porośniętej liniejącą, brązową sierścią.– Zabieraj swoich kuzynów i znikaj stąd.Powiedz Tronowi Cienia, że nie będę tolerował jego ingerencji.Wojnę z Malazem toczę sam.Darudżystan nie jest dla niego.Rood jako jedyny z Ogarów nie warczał.Nie spuszczał z Tiste Andii lśniących ślepiów.– Słyszałeś moje ostrzeżenie, Rood.Tiste Andii pochylił głowę, przenosząc powoli spojrzenie na kapitana.– Gear pragnie twojej śmierci.– To cena, jaką się płaci za okazanie łaski.Nieznajomy uniósł brwi.Paran wzruszył ramionami.– Widzisz tę bliznę?– To był błąd, śmiertelniku.Trzeba kończyć, co się zaczęło.– Następnym razem.I co teraz?– W tej chwili, śmiertelniku, mają większą ochotę zabić mnie niż rozprawić się z tobą.– A jakie są ich szanse?– Wystarczy spojrzeć, jak długo się wahają, nie uważasz, śmiertelniku?Ogary runęły do ataku tak szybko, że Paran nie wierzył własnym oczom.Serce załomotało mu gwałtownie.Nieznajomego otoczyło kłębowisko bestii.Kapitan cofnął się o krok.Pod czaszką eksplodowała mu niewidzialna pięść ciemności.Usłyszał brzęk potężnych łańcuchów i skrzypienie wielkich, drewnianych kół.Zacisnął powieki, dręczony niewiarygodnym bólem.Gdy zmusił się do ich rozchylenia, ujrzał, że jest już po walce.Tiste Andii ściskał w dłoniach miecz.Po czarnym ostrzu spływała krew, która wrzała i szybko obracała się w popiół.Po obu stronach mężczyzny leżały dwie nieruchome bestie.Trawą poruszył zbłąkany wietrzyk, który zabrzmiał jak westchnienie.Jeden z Ogarów miał niemal całkowicie odrąbaną głowę, drugi zaś otrzymał cięcie przez szeroką pierś.Rana nie wyglądała na śmiertelną, lecz ku niebu kierowały się martwe ślepia stworzenia-jedno niebieskie, a drugie żółte.Rood zaskomlił i ocalałe stwory czmychnęły.Paran poczuł w ustach smak krwi.Splunął.Uniósł dłoń i przekonał się, że krwawi z uszu.Ból głowy słabł już.Spojrzał na Tiste Andii, który również skierował wzrok na kapitana.Widząc śmierć w jego oczach, Paran cofnął się o krok i uniósł lekko miecz, choć w ruch ten musiał włożyć wszystkie siły.Popatrzył bez zrozumienia na czarnoskórego intruza, który potrząsnął głową.– Przez chwilę wydawało mi się.nie, nic już nie widzę.Paran usunął mruganiem piekące łzy, a potem otarł policzki.Zatrząsł się, widząc, że plama, która została mu na dłoni, jest różowa.– Przed chwilą zabiłeś dwa Ogary Cienia.– Reszta uciekła.– Kim jesteś?Tiste Andii nie odpowiedział.Jego uwagę ponownie przyciągnęły Ogary.Za nimi tworzył się w powietrzu obłok cienia, który w środku stawał się coraz gęstszy.Po chwili rozproszył się, a w jego miejsce ukazała się czarna, półprzeźroczysta postać w kapturze na głowie.Dłonie wsunęła w rękawy, a twarz pod kapturem skrywały cienie.Tiste Andii opuścił miecz ku ziemi.– Ostrzegałem je, Tronie Cienia.Chcę, żebyś zrozumiał jedno.Niewykluczone, że zdołałbyś mi sprostać, zwłaszcza jeśli w pobliżu jest twój Sznur.Zapewniam cię jednak, że walka byłaby zacięta.Są też tacy, którzy zechcieliby mnie pomścić.Twój żywot, Tronie Cienia, stałby się niewygodny.Do tej pory okazywałem cierpliwość.Wycofaj z bieżących wydarzeń wpływy swego królestwa, a o wszystkim zapomnę.– Nie jestem w nie zaangażowany.Moje Ogary dopadły ściganą zdobycz.Łowy się skończyły.– Bóg pochylił głowę, spoglądając na martwe stwory [ Pobierz całość w formacie PDF ]