[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z trudem łapał oddech.– Powoli, przecież nie chcemy, żeby zgubili nasz ślad.Garret obejrzał się.Tsurani nie pojawili się jeszcze w za­sięgu wzroku.Wraz z Martinem oparli się o drzewo i czekali.Po chwili ujrzeli pierwszego ścigającego, który biegł w kie­runku odbiegającym na północny wschód od trasy ich ucieczki.Martin popatrzył z niesmakiem i pogardą.– Chyba wybiliśmy wszystkich nadających się do czegoś tropicieli z ich cholernego świata.Wyjął zza pasa róg myśliwski i zadął tak przeraźliwie, że Tsurani stanął jak wryty.Nawet z tej odległości widzieli, że był całkowicie zaskoczony.Żołnierz rozejrzał się szybko i po chwili dostrzegł ich.Mar­tin pomachał mu ręką, dając znaki, aby biegł za nimi.Ruszyli dalej.Tsurani krzyknął do podążających za nim i ruszył w po­ścig.Pędzili jeszcze przez las około trzystu metrów, potem gwałtownie skręcili na zachód.Garret, nie przerywając biegu, wykrzykiwał urywki zdań.– Mroczni Bracia.usłyszą.że nadchodzimy.Martin odkrzyknął.– Chyba że.nagle.wszyscy.ogłuchli.– Obrócił się przez ramię i rzucił Garretowi krótki uśmiech.– Tsurani mają.przewagę.sześć.do jednego.chyba wypada.dać Mrocznym.Braciom czas.aby.zdążyli.zorganizować.zasadzkę.Garretowi pozostało w płucach tylko tyle powietrza, aby wydać przeciągły jęk rozpaczy.Biegł nadal za swym dowód­cą.Wypadli z krzaków.Martin zatrzymał się gwałtownie.Chwycił Garreta za bluzę.Ruchem głowy wskazał przed siebie.– Są tuż przed nami.– Nie mam pojęcia, skąd to wiesz.ten cały harmider za nami.nie słyszę nawet własnych myśli, nie mówiąc już o tym, co się dzieje przed nami.Wyglądało na to, że większość Tsuranich gna za nimi, cho­ciaż echo w lesie potęgowało hałas i utrudniało orientację w sy­tuacji.– Czy masz jeszcze pod spodem, pod bluzą tę idiotyczną cienką tunikę?– Tak, a bo co?– Oderwij kawałek.– Nie zadając zbędnych pytań, Garret wyjął nóż i uniósł zieloną bluzę leśniczego.Odciął od dołu długi pas materiału i szybko wsunął tunikę w spodnie.W czasie, kiedy Garret doprowadzał się do porządku, Martin przywiązał czerwoną szmatkę do strzały.– To chyba przez te ich krótkie nóżki.Tsurani mogą biec bez wytchnienia całymi godzinami, ale w lesie, na gęstym po­szyciu nie za bardzo im to idzie.Podał strzałę Garretowi.– Widzisz ten duży wiąz po drugiej stronie polanki? Garret kiwnął głową.– A tę niską brzozę za nim, po lewej? Garret znowu kiwnął głową.– Trafisz w jej pień tą szmatą przywiązaną do strzały? Garret rozpromienił się.Zdjął łuk.Założył strzałę i wypu­ścił, trafiając w sam środek brzózki.– Kiedy nasi krzywonodzy „przyjaciele” przybiegną w końcu w to miejsce, dostrzegą czerwoną plamkę i daję gło­wę, że polecą wprost na nią.Jeżeli nie popełniłem tragicznej dla nas pomyłki.Bracia usadowili się kilkanaście metrów za twoją strzałą.Wyciągnął znowu róg, a Garret założył łuk na plecy.– No, jeszcze raz i spadamy.Zadął głośno i przeciągle.Tsurani wpadli na polankę jak chmara szerszeni, lecz w tym czasie Martin i Garret byli już daleko.Echo niosło jeszcze przez puszczę jęk rogu, kiedy oni pomykali już między drzewami na południowy zachód.Nie chcieli, aby Tsurani zno­wu ich dojrzeli, bo mogliby nabrać podejrzeń i zniweczyć mi­sterny plan Martina.Wpadli w gęste krzaki i znaleźli się nagle w środku sporej grupy kobiet i dzieci.Jedna z młodych kobiet Bractwa kładła właśnie na ziemi spory tobół.Zamarła w bez­ruchu, widząc dwóch mężczyzn.Garret, aby nie wpaść na nią, zatrzymał się raptownie i poślizgnął na mokrej glinie.Jej duże brązowe oczy przypatrywały mu się uważnie, kie­dy obchodził ją dookoła.– Najmocniej przepraszam, proszę szanownej pani – powiedział nie zastanawiając się i odruchowo unosząc dłoń do czoła.Odwrócił się na pięcie i pognał za Martinem.Za plecami usłyszał gwałtowne okrzyki zdumienia i gniewu.Przebiegli kilkaset metrów i Martin podniósł rękę.Zatrzy­mali się.Od północnego wschodu dochodził bitewny zgiełk, krzyki i szczęk broni.Martin uśmiechnął się szeroko.– No, to przez jakiś czas będą sobą zajęci.Zmęczony Garret usiadł ciężko na ziemi.– Następnym razem mnie wyślij do zamku, panie, do­brze?Martin ukląkł przy tropicielu.– To powinno powstrzymać Tsuranich.Nie dotrą do Crydee przed zachodem słońca.Może przyjdą nawet później, a to znaczy, że do jutra rana nie grozi nam atak.Tsurani nie mogą sobie pozwolić na zostawienie czterystu Mrocznych Braci na swoich tyłach, to zbyt wielkie zagrożenie dla nich.Odpocznie­my chwilę, a potem ruszamy prosto do Crydee.Garret oparł się o drzewo.– Miła wiadomość.– Westchnął głęboko z ulgą.– Niewiele brakowało, panie Łowczy.Martin uśmiechnął się tajemniczo.– Przez całe nasze życie niewiele brakuje, Garret.Garret powoli pokręcił głową.– Zauważyłeś tę dziewczynę? Martin przytaknął ruchem głowy.– Tak, a o co chodzi?Garret wpatrywał się przed siebie szeroko otwartymi oczami.– Ładna była.nie, nawet więcej.Właściwie piękna, cho­ciaż.to znaczy, w jakiś inny, dziwny sposób.Miała długie, czarne włosy i oczy koloru futra wydry.Zadarty nos i piękne usta.Dam głowę, że wszyscy faceci się za nią oglądają.Nie sądziłem, że kogoś takiego spotkam pośród Bractwa Mrocz­nego Szlaku.Martin pokiwał głową.– W rzeczywistości moredhele to piękny lud, tak samo jak Elfy.Pamiętaj jednak, Garret – dodał z uśmiechem – jeżeli zdarzy ci się kiedyś wymieniać grzeczności z kobietą moredheli, wiedz, że prędzej wyrwie ci serce gołymi rękami, niż pozwoli się pocałować.Siedzieli pod drzewem, odpoczywając i zbierając siły.Od północnego wschodu niosła się echem wrzawa bitewna [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl