[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kraina Kurhanów zawsze budziła grozę wśród niższych klas społecznych Forsbergu.Dominator jest szatanem, którym matki straszą dzieci.Choć odszedł czterysta lat temu, jego reputacja pozostała nie zatarta.Pokonanie ostatnich czterdziestu pięciu mil zabrało nam tydzień.Zaczynałem martwić się, że nie zdążymy wrócić do domu przed zimą.Zatrzymałem wóz na granicy lasu i otwartej przestrzeni Krainy Kurhanów.— Zmieniła się — stwierdziłem.Goblin i Jednooki zerwali się na nogi.— Pewnie, że tak — zapiszczał Goblin.Sprawiała wrażenie opuszczonej.Zapadła się tak, że tylko najwyższe wzniesienia dało się zidentyfikować.Kiedy byliśmy tu po raz ostatni, stado imperalistów sprzątało, naprawiało i penetrowało ją w straszliwym zamieszaniu.Teraz panował tu spokój, który niepokoił mnie bardziej niż stan rozpadu Krainy Kurhanów.Szare niebo, nieustająca mżawka, zimno i żadnego dźwięku.Dalej droga wiodła przez pomost z belek.Ruszyliśmy w jego stronę, gdy nagle rozległ się głos:— Stać.Kim jesteście?Wykonałem polecenie.— Gdzie jesteś?Pies Zabójca Ropuch przybrał postawę bardziej bezpańskie­go niż zwykle i węszył w powietrzu.— Tutaj.— Strażnik wyszedł z kryjówki.— O, przestraszyłeś mnie.Nazywam się Świeca.Od świecy.Kowal.Kowal, Krawiec i Synowie.Handlarze.— Tak? A inni?— Kowal i Krawiec tu, na wozie.To jest Tropiciel.Pracuje dla nas.Jesteśmy z Róż.Słyszeliśmy, że północny trakt jest znów otwarty.— Teraz wiecie to dokładnie — zaśmiał się.Wyczułem, że jestem w dobrym nastroju z powodu pogody.Jak na Krainę Kurhanów, dzień był naprawdę ładny.— Jaka jest procedura? — zapytałem.— Gdzie możemy się zatrzymać?— Niebieski Willy jest jedynym miejscem.Ucieszą się z klientów.Rozlokujcie się i najpóźniej jutro zgłoście się do głównej kwatery.— Jasne.A gdzie jest Niebieski Willy?Wyjaśnił mi i pojechaliśmy dalej.— Niezbyt przejmuje się swoją rolą — zaśmiałem się.— Dokąd zamierzasz uciekać? — odpalił Jednooki.— Wiedzą, że tu jesteśmy, a to jest jedyna droga.Wpadliśmy jak śliwki w kompot.Atmosfera miejsca jeszcze pogłębiała to uczucie.Pogoda również działała na nas depresyjnie, ale robiliśmy dobrą minę do złej gry.Gospodarz Niebieskiego Willy'ego nie pytał o imiona.Chciał tylko, żebyśmy zapłacili z góry.Inni handlarze ig­norowali nas, choć handel futrami tradycyjnie jest monopolem Wiosła.Następnego dnia kilku miejscowych przyszło obejrzeć nasz towar.Wcześniej załadowałem wóz wszystkim, o czym słyszałem, że można dobrze sprzedać, ale teraz okazało się, że wciśnięto nam kilka bubli.Na przykład likier nikogo nie interesował.Zapytałem, jak skontaktować się z tubylcami.— Czekaj.Jak będą chcieli, to przyjdą.Potem poszedłem do głównej kwatery.Nie zmieniła się, choć jej otoczenie wyglądało nędznie.Pierwszego człowieka, na którego się natknąłem, pamiętałem z dawnych czasów.Najgorsze, że musiałem załatwić z nim interesy.— Nazywam się Świeca — powiedziałem.— Od świecy.Kowal.Kowal, Krawiec i Synowie.Z Róż.Handlarze.Kazano mi się tu zgłosić.Obrzucił mnie dziwnym spojrzeniem, jakby coś sobie przy­pomniał.Wolałem więc uprzedzić jego pytania.— Trochę się zmieniło od czasu, kiedy byłem tu w wojsku.— Schodzimy na psy — mruknął.— Psy.A z dnia na dzień jest coraz gorzej.I myślisz, że ktoś się tym przejmuje? Prędzej tu zgnijemy.Ilu was jest?— Czterech.I jeden pies.Złe posunięcie.Spojrzał na mnie z ukosa.Nie miał za grosz poczucia humoru.— Imiona?— Świeca, jeden Kowal, Krawiec i Tropiciel.Pracuje dla nas.I Pies Zabójca Ropuch.Przywykł do nazywania go całym imieniem.Inaczej jest mu przykro.— Wesołek, co?— Hej, bez obrazy, ale to miejsce potrzebuje trochę słońca.— Fakt.Umiesz czytać?Przytaknąłem.— Tam wisi regulamin.Masz do wyboru, albo pod­porządkować mu się, albo być trupem.Pudełko! Żołnierz zjawił się natychmiast.— Tak, Sierżancie?— Nowy handlarz.Idź go sprawdzić.Mieszkacie u Niebies­kiego Willy'ego, tak?— Tak.— Regulamin nie zmienił się.Był to nawet ten sam egzemplarz, prawie już nieczytelny.Głównie mówił o tym, by nie włóczyć się po Krainie Kurhanów, a jeśli ktoś jednak spróbuje i O n a go nie zabije, to zajmą się tym osobiście.— Sir?—odezwał się szeregowy.— Kiedy będzie pan gotowy?— Już jestem.Wróciliśmy do Niebieskiego Willy'ego, by żołnierz obejrzał nasz dobytek.Jedyną rzeczą, jaka go zaintrygowała, był mój łuk i to, że byliśmy nieźle uzbrojeni.— Dlaczego aż tyle broni?— Mówiono nam o kłopotach z tubylcami.— Bez przesady.Oni tylko kradną.— Nie interesował się zbytnio Goblinem i Jednookim, z czego byłem zadowolony.— Czytałeś regulamin.Lepiej, żebyś się go trzymał.— Znam go jeszcze z dawnych czasów — odpowiedzia­łem.— Stacjonowałem tu, kiedy byłem w wojsku.Przyjrzał mi się, mrużąc oczy, pokiwał głową i wyszedł.Wszyscy odetchnęliśmy.Goblin zdjął maskujące zaklęcie z broni, którą przytaszczył z Jednookim i pusty kąt za plecami Tropiciela zapełnił się złomem.— Przecież w każdej chwili może wrócić—zaprotestowałem.— Nie chcemy utrzymywać żadnego zaklęcia dłużej niż musimy — odpowiedział Jednooki.— W pobliżu może być ktoś, kto potrafi je wyczuć.— Racja.— Otworzyłem okiennice naszego jedynego okna.Zawiasy zaskrzypiały.— Aż proszą się o nasmarowanie — mruknąłem.Rozejrzałem się po mieście.Byliśmy na trzecim piętrze najwyższego budynku poza kompleksem kwater Strażników.Mogłem stąd zobaczyć dom Bomanza.— Chłopcy, spójrzcie na to.Podeszli do okna.— W całkiem dobrym stanie, co? — Kiedy widzieliśmy go po raz ostatni, kwalifikował się do rozbiórki.Przesądny strach sprawił, że stał nie zamieszkany.— Masz ochotę na prze­chadzkę, Tropicielu?— Nie.— Cokolwiek cię niepokoi [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl