[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czuł, że nie musi się spieszyć, obezwładniające go napięcie ustąpiło, przynajmniej na razie.Otworzenie mechanizmu zajęło mu czterdzieści minut, żadna ze śrub nie pasowała do zwykłego śrubokręta.Wreszcie zrobił użytek z kuchennego noża.Po pewnym czasie niby-robak leżał przed nim na stole rozłupany na dwie połowy: jedna była wydrążona i pusta, druga wypełniona częściami.Bomba? Z daleko posuniętą ostrożnością zbadał każdy element po kolei.Nie była to bomba - przynajmniej takiej nie znał.Urządzenie służące do zabijania? Brak ostrza, toksyn bądź mikroorganizmów, nie było przewodu rażącego prądem ani detonatora.Do czego to, na miłość boską, służyło? Rozpoznał silnik umożliwiający mu ruch, następnie fotoelektryczną wieżyczkę sterowniczą, służącą do orientacji w terenie.To wszystko.Z punktu widzenia użyteczności, miał do czynienia ze śmieciem.Czy rzeczywiście? - zastanowił się.Popatrzył na zegarek.Zmarnował godzinę, poświęcając urządzeniu niepodzielną uwagę i nie zważając na wszystko inne - a kto wie, co to „wszystko inne” mogło oznaczać?Nerwowo wstał od stołu, sięgnął po broń i obszedł mieszkanie, nasłuchując, rozmyślając i próbując wykryć najmniejsze odchylenia od normy.Zyskali na czasie, stwierdził.Całą godzinę! Wykorzystali ją na to, co naprawdę knują.Pora opuścić mieszkanie, pomyślał.Dotrzeć do La Jolla i zaszyć się tam do czasu, aż sprawa przycichnie.Zadzwonił telefon.Na monitorze ukazało się poszarzałe oblicze Teda Donovana.- Nasz patrol obserwuje twój dom - powiedział Donovan.- Dostrzegł jakiś ruch, pomyślałem, że chciałbyś wiedzieć.- Aha - odparł w napięciu.- Jakiś statek zaparkował na chwilę na dachu.Nie był to standardowy pojazd, ale coś większego.Nic, co bylibyśmy w stanie rozpoznać.Natychmiast z dużą szybkością poderwało się w górę, ale myślę, że to to.- Zostawił coś? - zapytał.- Obawiam się, że tak.- Czy moglibyście jeszcze coś dla mnie zrobić? - zapytał przez zaciśnięte zęby.- Byłbym wdzięczny.- Co proponujesz? Nie wiemy, co to jest, ty z pewnością też nie.Jesteśmy otwarci na sugestie, sądzę jednak, że powinniśmy zaczekać, aż poznamy naturę tego.wrogiego elementu.Coś huknęło o drzwi wejściowe od strony korytarza.- Nie rozłączaj się - poprosił Tinbane.- Myślę, że to już.- Ogarnęła go panika, niepohamowana, dziecięca panika.Ściskając w zdrętwiałej dłoni pistolet laserowy, z wahaniem podszedł do wyjścia, zatrzymał się, po czym odsunąwszy zasuwę, uchylił drzwi.Odrobinę.Tyle, ile tylko zdołał.Potężna siła wepchnęła drzwi do środka, wypuścił klamkę z dłoni.Wielka stalowa kula bezgłośnie przetoczyła się przez próg, utykając we framudze na wpół otwartych drzwi.Odsunął się na bok - nie miał innego wyjścia - wiedząc, że ma przed sobą przeciwnika.Gadżet wspinający się po ścianie posłużył do odwrócenia jego uwagi.Nie mógł wyjść.Nie mógł pojechać do La Jolla.Olbrzymia, ciężka kula odcięła mu drogę.Wróciwszy do telefonu, powiedział do Donovana:- Utknąłem.We własnym mieszkaniu.- Na obwodzie, dodał w myślach, odpowiadającej nierównościom terenu na zmiennej planszy gry.Pierwsza kula zablokowała drzwi i utknęła w progu.Ale co z drugą? I trzecią?Każda znajdzie się coraz bliżej.- Czy możecie coś dla mnie zbudować? - zapytał ochrypłym głosem.- Czy laboratorium może o tej godzinie przystąpić do pracy?- Możemy spróbować - odparł Donovan.- Wszystko zależy, czego chcesz.Co masz na myśli? Co według ciebie mogłoby pomóc?Sama myśl budziła w nim sprzeciw.Niemniej musiał zadać to pytanie.Następna może wpaść przez okno albo przebić sufit.- Chciałbym - powiedział - dostać jakąś katapultę.Wystarczająco dużą i wytrzymałą, aby poradziła sobie z kulą o średnicy czterech i pół do pięciu stóp.Myślisz, że dacie radę? - Modlił się w duchu o odpowiedź twierdzącą.- Czy właśnie to masz przed sobą? - zapytał szorstko Donovan.- O ile to nie halucynacja - odparł Tinbane.- Sztuczny wytwór mający na celu wzbudzić we mnie strach.- Patrol coś widział - odpowiedział Donovan.- Nie wyglądało to na halucynację, wydawało się dosyć spore.Poza tym.- Zawahał się.- Rzeczywiście coś zostawiło.Gdy statek odlatywał, jego masa uległa znacznej redukcji.A więc to prawda, Tinbane.- Właśnie tak myślałem - odrzekł Tinbane.- Dostarczymy ci katapultę tak szybko, jak się da - skwitował Donovan.- Miejmy nadzieję, że pomiędzy każdym.atakiem nastąpi odstęp.Lepiej od razu przyjmij, że będzie ich pięć.Tinbane kiwnął głową, próbując zapalić papierosa.Ręce jednak tak mu się trzęsły, że nie mógł utrzymać zapalniczki.Spróbował wyjąć żółtą puszkę Własnej Tabaki Deana, lecz nie był w stanie odemknąć pokrywy.Puszka wyślizgnęła mu się z palców i upadła na podłogę.- Pięć - powiedział.- Na jedną grę.- Tak - odrzekł Donovan.- Dokładnie.Drzwi pokoju zatrzęsły się.Następna nacierała na niego z sąsiedniego mieszkania.WIARA NASZYCH OJCÓWSpiesząc ulicami Hanoi, ujrzał przed sobą beznogiego kramarza, który, jechał na małym drewnianym wózku, krzykliwie zaczepiając przechodniów.Chien zwolnił kroku, nadstawił ucha, ale nie przystanął, w myślach uparcie kołatały mu się sprawy Ministerstwa Dóbr Kultury i doszczętnie pochłaniały jego uwagę.Czuł, jak gdyby był sam, a otaczający go rowerzyści, motocykliści i kierowcy skuterów nie istnieli.To samo dotyczyło beznogiego kramarza.- Towarzyszu - zawołał kramarz i popędził za nim na swoim wózku.Zwiększył napęd helowego akumulatora i bez trudu dogonił Chiena.- Mam duży wybór sprawdzonych leków ziołowych wraz z rekomendacjami tysięcy lojalnych użytkowników.Powiedz, na czym polega twoje schorzenie, a służę pomocą.Chien przystanął.- Ależ ja nie jestem chory.- Jeśli nie liczyć chronicznej niedyspozycji trapiącej członków Komitetu Centralnego, dokończył w myślach, która polega na gorliwym testowaniu barier wszystkich wysokich stanowisk.Łącznie z moim własnym.- Potrafię wyleczyć na przykład chorobę popromienną - zapewnił kramarz, nie dając za wygraną.- Lub też, w razie potrzeby, rozszerzyć zakres seksualnych możliwości.Mogę zatrzymać postępujący nowotwór, nawet raka skóry, zwanego czerniakiem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Czuł, że nie musi się spieszyć, obezwładniające go napięcie ustąpiło, przynajmniej na razie.Otworzenie mechanizmu zajęło mu czterdzieści minut, żadna ze śrub nie pasowała do zwykłego śrubokręta.Wreszcie zrobił użytek z kuchennego noża.Po pewnym czasie niby-robak leżał przed nim na stole rozłupany na dwie połowy: jedna była wydrążona i pusta, druga wypełniona częściami.Bomba? Z daleko posuniętą ostrożnością zbadał każdy element po kolei.Nie była to bomba - przynajmniej takiej nie znał.Urządzenie służące do zabijania? Brak ostrza, toksyn bądź mikroorganizmów, nie było przewodu rażącego prądem ani detonatora.Do czego to, na miłość boską, służyło? Rozpoznał silnik umożliwiający mu ruch, następnie fotoelektryczną wieżyczkę sterowniczą, służącą do orientacji w terenie.To wszystko.Z punktu widzenia użyteczności, miał do czynienia ze śmieciem.Czy rzeczywiście? - zastanowił się.Popatrzył na zegarek.Zmarnował godzinę, poświęcając urządzeniu niepodzielną uwagę i nie zważając na wszystko inne - a kto wie, co to „wszystko inne” mogło oznaczać?Nerwowo wstał od stołu, sięgnął po broń i obszedł mieszkanie, nasłuchując, rozmyślając i próbując wykryć najmniejsze odchylenia od normy.Zyskali na czasie, stwierdził.Całą godzinę! Wykorzystali ją na to, co naprawdę knują.Pora opuścić mieszkanie, pomyślał.Dotrzeć do La Jolla i zaszyć się tam do czasu, aż sprawa przycichnie.Zadzwonił telefon.Na monitorze ukazało się poszarzałe oblicze Teda Donovana.- Nasz patrol obserwuje twój dom - powiedział Donovan.- Dostrzegł jakiś ruch, pomyślałem, że chciałbyś wiedzieć.- Aha - odparł w napięciu.- Jakiś statek zaparkował na chwilę na dachu.Nie był to standardowy pojazd, ale coś większego.Nic, co bylibyśmy w stanie rozpoznać.Natychmiast z dużą szybkością poderwało się w górę, ale myślę, że to to.- Zostawił coś? - zapytał.- Obawiam się, że tak.- Czy moglibyście jeszcze coś dla mnie zrobić? - zapytał przez zaciśnięte zęby.- Byłbym wdzięczny.- Co proponujesz? Nie wiemy, co to jest, ty z pewnością też nie.Jesteśmy otwarci na sugestie, sądzę jednak, że powinniśmy zaczekać, aż poznamy naturę tego.wrogiego elementu.Coś huknęło o drzwi wejściowe od strony korytarza.- Nie rozłączaj się - poprosił Tinbane.- Myślę, że to już.- Ogarnęła go panika, niepohamowana, dziecięca panika.Ściskając w zdrętwiałej dłoni pistolet laserowy, z wahaniem podszedł do wyjścia, zatrzymał się, po czym odsunąwszy zasuwę, uchylił drzwi.Odrobinę.Tyle, ile tylko zdołał.Potężna siła wepchnęła drzwi do środka, wypuścił klamkę z dłoni.Wielka stalowa kula bezgłośnie przetoczyła się przez próg, utykając we framudze na wpół otwartych drzwi.Odsunął się na bok - nie miał innego wyjścia - wiedząc, że ma przed sobą przeciwnika.Gadżet wspinający się po ścianie posłużył do odwrócenia jego uwagi.Nie mógł wyjść.Nie mógł pojechać do La Jolla.Olbrzymia, ciężka kula odcięła mu drogę.Wróciwszy do telefonu, powiedział do Donovana:- Utknąłem.We własnym mieszkaniu.- Na obwodzie, dodał w myślach, odpowiadającej nierównościom terenu na zmiennej planszy gry.Pierwsza kula zablokowała drzwi i utknęła w progu.Ale co z drugą? I trzecią?Każda znajdzie się coraz bliżej.- Czy możecie coś dla mnie zbudować? - zapytał ochrypłym głosem.- Czy laboratorium może o tej godzinie przystąpić do pracy?- Możemy spróbować - odparł Donovan.- Wszystko zależy, czego chcesz.Co masz na myśli? Co według ciebie mogłoby pomóc?Sama myśl budziła w nim sprzeciw.Niemniej musiał zadać to pytanie.Następna może wpaść przez okno albo przebić sufit.- Chciałbym - powiedział - dostać jakąś katapultę.Wystarczająco dużą i wytrzymałą, aby poradziła sobie z kulą o średnicy czterech i pół do pięciu stóp.Myślisz, że dacie radę? - Modlił się w duchu o odpowiedź twierdzącą.- Czy właśnie to masz przed sobą? - zapytał szorstko Donovan.- O ile to nie halucynacja - odparł Tinbane.- Sztuczny wytwór mający na celu wzbudzić we mnie strach.- Patrol coś widział - odpowiedział Donovan.- Nie wyglądało to na halucynację, wydawało się dosyć spore.Poza tym.- Zawahał się.- Rzeczywiście coś zostawiło.Gdy statek odlatywał, jego masa uległa znacznej redukcji.A więc to prawda, Tinbane.- Właśnie tak myślałem - odrzekł Tinbane.- Dostarczymy ci katapultę tak szybko, jak się da - skwitował Donovan.- Miejmy nadzieję, że pomiędzy każdym.atakiem nastąpi odstęp.Lepiej od razu przyjmij, że będzie ich pięć.Tinbane kiwnął głową, próbując zapalić papierosa.Ręce jednak tak mu się trzęsły, że nie mógł utrzymać zapalniczki.Spróbował wyjąć żółtą puszkę Własnej Tabaki Deana, lecz nie był w stanie odemknąć pokrywy.Puszka wyślizgnęła mu się z palców i upadła na podłogę.- Pięć - powiedział.- Na jedną grę.- Tak - odrzekł Donovan.- Dokładnie.Drzwi pokoju zatrzęsły się.Następna nacierała na niego z sąsiedniego mieszkania.WIARA NASZYCH OJCÓWSpiesząc ulicami Hanoi, ujrzał przed sobą beznogiego kramarza, który, jechał na małym drewnianym wózku, krzykliwie zaczepiając przechodniów.Chien zwolnił kroku, nadstawił ucha, ale nie przystanął, w myślach uparcie kołatały mu się sprawy Ministerstwa Dóbr Kultury i doszczętnie pochłaniały jego uwagę.Czuł, jak gdyby był sam, a otaczający go rowerzyści, motocykliści i kierowcy skuterów nie istnieli.To samo dotyczyło beznogiego kramarza.- Towarzyszu - zawołał kramarz i popędził za nim na swoim wózku.Zwiększył napęd helowego akumulatora i bez trudu dogonił Chiena.- Mam duży wybór sprawdzonych leków ziołowych wraz z rekomendacjami tysięcy lojalnych użytkowników.Powiedz, na czym polega twoje schorzenie, a służę pomocą.Chien przystanął.- Ależ ja nie jestem chory.- Jeśli nie liczyć chronicznej niedyspozycji trapiącej członków Komitetu Centralnego, dokończył w myślach, która polega na gorliwym testowaniu barier wszystkich wysokich stanowisk.Łącznie z moim własnym.- Potrafię wyleczyć na przykład chorobę popromienną - zapewnił kramarz, nie dając za wygraną.- Lub też, w razie potrzeby, rozszerzyć zakres seksualnych możliwości.Mogę zatrzymać postępujący nowotwór, nawet raka skóry, zwanego czerniakiem [ Pobierz całość w formacie PDF ]