[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Teraz już Chad śmiał się głośno, a ja razem z nim.- Sheila wybierała je z klatki Cebulki i malowała farbami.Nie mam pojęcia, kiedy to robiła.W każdym razie Freddie wypatrzył je i zjadał.Pewnie myślał, że to słodycze.Śmialiśmy się tak bardzo, że z trudem dokończyłam swoją opo­wieść.W kuchni unosił się zapach przypalonego papieru, a po naszych policzkach płynęły łzy.Bolały mnie już boki, a my wciąż się śmialiśmy.- Przykro mi, że w ogóle pytałem - wydusił z siebie Chad.- A mnie nie - odparłam.15Do rozmowy, której oczekiwałam z niepokojem, doszło ostatecz­nie w trzecim tygodniu marca.Podeszłam do telefonu i usłyszałam w słuchawce niski, tubalny głos Eda Somersa.Wyczułam, że to on, już w chwili, kiedy sekretarka wezwała mnie do telefonu.Wiedzia­łam, co powie, zanim jeszcze się odezwał.- Torey, dzwonił do mnie wczoraj dyrektor.Mają miejsce w szpitalu stanowym.Serce zabiło mi mocniej, kiedy to powiedział.Waliło tak głośno, że z trudem słyszałam, co do mnie mówi.- Ed, przecież ona wcale nie musi tam iść.- Tor, mówiłem ci, że jest w twojej klasie tylko tymczaso­wo.Sąd postanowił, że pójdzie do szpitala, gdy tylko zwolni się miejsce.Nie mamy tu nic do gadania.Przyszła do ciebie tylko na jakiś czas.- Ale ona tak bardzo się zmieniła.To nie to samo dziecko.Ed, ona się zmarnuje w szpitalu.- Posłuchaj, wszystko zostało postanowione, zanim się w to zaangażowaliśmy.Rozmawialiśmy o tym.Idzie tam dla własnego dobra.Popatrz tylko, w jakich warunkach mieszka.I tak nie ma tam żadnych szans.Nie muszę ci mówić, Tor.Pracujesz z tymi dziećmi na co dzień.Nikt nie wie lepiej od ciebie, ile potrafi znieść taki dzieciak.- Ale ona nie zniesie, Ed - zawołałam.- Ma ogromny potencjał.Da sobie radę.Nie może pójść do szpitala.Usłyszałam pomruki zniecierpliwienia i zapadła cisza, podczas gdy Ed zapalał papierosa.- Tor, robisz cholernie dobrą robotę z tymi dziećmi.Powiem ci szczerze, że czasem nie rozumiem, jak ty sobie z nimi radzisz.Jednak w tym przypadku poszłaś za daleko.Za bardzo się zaangażowałaś.Zauważyłem to już po styczniowym incydencie.Wszystko zostało już postanowione, zanim przyszła do nas.- Więc odkręć wszystko.- To nie leży w sferze moich kompetencji.Po wypadku z pod­paleniem władze stanowe zdecydowały o jej przyszłości.Musieli ja­koś uspokoić rodziców tamtego chłopca, nie było innej możliwości.- Ed, to absurdalne.Boże Wszechmogący, ona ma sześć lat.Tak nie można.- Wiem, co czujesz, Torey, naprawdę.Strasznie mi przykro, że tak to się musi skończyć, ponieważ wiem, jak bardzo się nią przej­mujesz.Niestety, mamy decyzję sądu.Oboje wiedzieliśmy, jaki będzie koniec.Przykro mi.Nie miałam dość sit, żeby wrócić do klasy, gdzie bawiła się Sheila, więc poszłam do pokoju nauczycielskiego.Próbując po­wstrzymać łzy, napiłam się kawy, której normalnie nie tykam.Ed miał rację.Za bardzo się zaangażowałam.Za bardzo przejmowałam się Sheila.Nie potrafiłam wyrazić słowami swoich uczuć.Siedzący dookoła mnie nauczyciele rozmawiali o swoich planach, projektach, o szkolnym festiwalu.Wreszcie wstałam i poszłam do klasy, by uciec od ich wesołości.Anton spojrzał tylko na mnie i od razu się domyślił.Skinął na Sheilę i poprosił, aby przyszła do jego stołu i pomogła mu przygotować materiały na następny dzień.Zatrzymałam się na progu i rozej­rzałam po klasie.Niezbyt imponująca na pierwszy rzut oka, pomy­ślałam.Za długa, za wąska, za ciemna, za dużo klatek ze zwierzętami, które było czuć, za dużo poduszek, które dawno już zgubiły więk­szość ze swoich piór.Nie było nawet miejsca na biurko dla nauczy­ciela.W tamtej chwili bardzo by mi się przydało, ponieważ mogła­bym się za nim schować.Nie musiałabym nic mówić, gdyż sama jego obecność krzyczałaby: ZOSTAWCIE MNIE W SPOKOJU.Ale go nie miałam.Poszłam w kąt, za klatki, i osunęłam się ciężko na poduszki.Po chwili Sheila stała już nade mną i przyglądała mi się uważnie.- Nie jesteś szczęśliwa.- Stała z rękoma w kieszeniach spod­ni.Jak bardzo urosła, pomyślałam.Nogawki kończyły się jakieś dwa cale nad jej butami.A może zawsze nosiła takie krótkie spodnie, tylko ja nigdy tego nie zauważyłam?- Nie, nie jestem szczęśliwa.- Dlaczego?- Chodź do mnie, Sheilo - zawołał Anton.Sheila nie ruszyła się z miejsca; wciąż świdrowała mnie oczami, próbując zajrzeć do moich myśli.Zastanawiałam się, czy rzeczywiście zbytnio się zaan­gażowałam.Wydawała mi się taką piękną dziewczynką.Pewnie dla kogoś postronnego nie różniła się od tysięcy innych dzieci.Lecz dla mnie Sheila znaczyła więcej niż wszystkie inne razem wzięte.Poko­chałam ją, chociaż nie miałam takiego zamiaru.Dlatego stała się dla mnie taka ważna.Poczułam, że łzy napływają mi do oczu.Sheila przyklęknęła i patrzyła na mnie zaniepokojona.- Dlaczego płaczesz?- Po prostu nie jestem szczęśliwa.Przyszedł Anton i postawił ją na nogi.- W porządku, Anton.Nic mi nie jest.- Kiwnął głową i od­szedł.Sheila przyglądała mi się długą chwilę.Nie potrafiłam powstrzy­mać łez.Nie potrafiłam też spojrzeć na nią.Nie chciałam, żeby się przestraszyła, widząc, w jakim jestem stanie.A ona wciąż stała z boku i patrzyła na mnie.Potem podeszła bliżej i usiadła przy mnie.Ostrożnie dotknęła mojej dłoni.- Może poczujesz się lepiej, jak cię potrzymam za rękę.Czasem to pomaga.Uśmiechnęłam się do niej.- Wiesz, dziecinko, kocham cię.Zawsze o tym pamiętaj.Kiedy przyjdą takie chwile, gdy zostaniesz sama albo będziesz się bała lub wydarzy się coś złego, pamiętaj, że cię kocham.Nic więcej nie można zrobić dla drugiej osoby.Zmarszczyła brwi.Nie rozumiała w pełni znaczenia moich słów.Pewnie nie liczyłam na to, była jeszcze taka mała.Mimo to czułam, że muszę jej to powiedzieć.Chciałam mieć pewność, dla własnego spokoju, że ona wie, iż zrobiłam wszystko, co mogłam.Przewróciłam się na bok w łóżku, żeby popatrzeć naCha da.Przez cały wieczór oglądaliśmy telewizję i nie rozmawialiśmy ze sobą [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl