[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mieliśmy szczęście, że przynajmniej ty byłeś.hm.wolny.Kie-dy tylko się zgodziłeś, poleciłem Jockowi, aby przesłał informację drugiej grupie,która próbowała załatwić coś z Trowbridge em. Powinienem był się domyślić! Posłuchaj, Lorenzo.Wyłożę ci kawę na ławę.Kiedy ty przeżywałeś zała-manie, wezwałem Bankruta i powiedziałem im, żeby przekazali na dół polece-nie zajęcia się znowu Trowbridge em. Co takiego? Sam się o to prosiłeś, kumplu.Popatrz, w tej rakiecie jest facet, który pod-pisał kontrakt, że przewiezie nas wszystkich na Ganimedę.To znaczy, że będziepilotował tę balię na Ganimedę i doprowadzi ją tam, albo zdechnie.Nie zacznie26trząść portkami podczas załadunku.Powiedziałeś, że wezmiesz tę robotę.%7ład-nych jeśli, może i ale.Wziąłeś robotę.W kilka minut pózniej wszystko szlagtrafia: tracisz zimną krew.Potem próbujesz zwiać mi na lądowisku.Jeszcze dzie-sięć minut temu darłeś się, żeby cię odesłać na Ziemię.Może jesteś lepszym ak-torem niż Trowbridge.Nigdy się tego nie dowiem.Wiem tylko, że potrzebujemykogoś, na kim można będzie polegać i kto nie zacznie pękać, kiedy nadejdzie czas.Wydaje mi się, że Trowbridge jest właśnie kimś takim.Jeśli uda nam się go za-trudnić, wezmiemy go, a tobie zapłacimy, nic nie powiemy i odstawimy do domu.Rozumiesz?Rozumiałem aż za dobrze.Dak nie sformułował tego w ten sposób, chyba na-wet nie umiałby dobrać odpowiednich słów, ale chciał powiedzieć, że nie należędo zespołu.Najgorsze było to, że miał rację.Nie mogłem się obrazić, jedyniewstydzić.Byłem idiotą, akceptując kontrakt.Nie wiedziałem o nim praktycznienic, ale zgodziłem się odegrać rolę bez żadnych warunków ani dodatkowych klau-zul.A teraz próbowałem się wycofać, jak pierwszy lepszy amator, którego zżarłatrema.Sztuka musi trwać to najstarsze powiedzenie w show-biznesie.Może niema w nim filozoficznej prawdy, ale ludzie żyją według zasad, które są jeszczemniej logiczne.Mój ojciec wierzył w to widziałem, jak grał przez dwa aktyz pękniętym wyrostkiem robaczkowym, a potem jeszcze kłaniał się na koniec, za-nim pozwolił się zawiezć do szpitala.Do dziś widzę jego twarz, pełną pogardy,jaką członek zespołu może żywić dla tak zwanego aktora, który zawiódł publicz-ność. Dak odezwałem się pokornie. Przykro mi, naprawdę.Myliłem się.Spojrzał na mnie ostro. Więc zagrasz? TakMówiłem szczerze.Nagle przypomniałem sobie o czymś, co utrudniało spra-wę równie mocno, jak gdybym miał grać królewnę Znieżkę od siedmiu krasno-ludków. To znaczy.cóż, chciałbym, ale. Ale co? prychnął pogardliwie. Wciąż twój cholerny temperament? Nie, nie! Ale powiedziałeś, że lecimy na Marsa.Dak, czy ta rola będziewymagała, abym miał wokół siebie Marsjan? Co? Tak, oczywiście.Czy na Marsie można inaczej? Uch.Ale, Dak, ja nie znoszę Marsjan! Rzygać mi się od nich chce.Chciałbym.mógłbym nawet spróbować.ale boję się, że wypadnę z roli. Och, jeśli tym się martwisz, zapomnij o tym. Co? Ale ja nie mogę o tym zapomnieć.Nic na to nie poradzę.Ja. Powiedziałem ci już.Zapomnij.Stary, wiemy, że pod tym względem jesteśkompletnym wieśniakiem.Wiemy o tobie wszystko, Lorenzo, a twój lęk przed27Marsjanami jest tak dziecinny i nieracjonalny, jak lęk przed pająkami czy wężami.Przewidzieliśmy to jednak i zajmiemy się tym.Możesz przestać się przejmować. No.to dobrze.Nie przestałem się przejmować, ale potrącił bolesną strunę.Wieśniak? Prze-cież wieśniacy to publiczność! Przemilczałem to.Dak pociągnął komunikator w swoim kierunku, nie próbował zagłuszyć tek-stu, jaki przekazywał: Mlecz do Bluszczu odwołać plan Kleks.Dokończy-my Mardi Gras. Dak? zagadnąłem, kiedy się rozłączył. Pózniej odparł. Będę teraz łączył orbity [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Mieliśmy szczęście, że przynajmniej ty byłeś.hm.wolny.Kie-dy tylko się zgodziłeś, poleciłem Jockowi, aby przesłał informację drugiej grupie,która próbowała załatwić coś z Trowbridge em. Powinienem był się domyślić! Posłuchaj, Lorenzo.Wyłożę ci kawę na ławę.Kiedy ty przeżywałeś zała-manie, wezwałem Bankruta i powiedziałem im, żeby przekazali na dół polece-nie zajęcia się znowu Trowbridge em. Co takiego? Sam się o to prosiłeś, kumplu.Popatrz, w tej rakiecie jest facet, który pod-pisał kontrakt, że przewiezie nas wszystkich na Ganimedę.To znaczy, że będziepilotował tę balię na Ganimedę i doprowadzi ją tam, albo zdechnie.Nie zacznie26trząść portkami podczas załadunku.Powiedziałeś, że wezmiesz tę robotę.%7ład-nych jeśli, może i ale.Wziąłeś robotę.W kilka minut pózniej wszystko szlagtrafia: tracisz zimną krew.Potem próbujesz zwiać mi na lądowisku.Jeszcze dzie-sięć minut temu darłeś się, żeby cię odesłać na Ziemię.Może jesteś lepszym ak-torem niż Trowbridge.Nigdy się tego nie dowiem.Wiem tylko, że potrzebujemykogoś, na kim można będzie polegać i kto nie zacznie pękać, kiedy nadejdzie czas.Wydaje mi się, że Trowbridge jest właśnie kimś takim.Jeśli uda nam się go za-trudnić, wezmiemy go, a tobie zapłacimy, nic nie powiemy i odstawimy do domu.Rozumiesz?Rozumiałem aż za dobrze.Dak nie sformułował tego w ten sposób, chyba na-wet nie umiałby dobrać odpowiednich słów, ale chciał powiedzieć, że nie należędo zespołu.Najgorsze było to, że miał rację.Nie mogłem się obrazić, jedyniewstydzić.Byłem idiotą, akceptując kontrakt.Nie wiedziałem o nim praktycznienic, ale zgodziłem się odegrać rolę bez żadnych warunków ani dodatkowych klau-zul.A teraz próbowałem się wycofać, jak pierwszy lepszy amator, którego zżarłatrema.Sztuka musi trwać to najstarsze powiedzenie w show-biznesie.Może niema w nim filozoficznej prawdy, ale ludzie żyją według zasad, które są jeszczemniej logiczne.Mój ojciec wierzył w to widziałem, jak grał przez dwa aktyz pękniętym wyrostkiem robaczkowym, a potem jeszcze kłaniał się na koniec, za-nim pozwolił się zawiezć do szpitala.Do dziś widzę jego twarz, pełną pogardy,jaką członek zespołu może żywić dla tak zwanego aktora, który zawiódł publicz-ność. Dak odezwałem się pokornie. Przykro mi, naprawdę.Myliłem się.Spojrzał na mnie ostro. Więc zagrasz? TakMówiłem szczerze.Nagle przypomniałem sobie o czymś, co utrudniało spra-wę równie mocno, jak gdybym miał grać królewnę Znieżkę od siedmiu krasno-ludków. To znaczy.cóż, chciałbym, ale. Ale co? prychnął pogardliwie. Wciąż twój cholerny temperament? Nie, nie! Ale powiedziałeś, że lecimy na Marsa.Dak, czy ta rola będziewymagała, abym miał wokół siebie Marsjan? Co? Tak, oczywiście.Czy na Marsie można inaczej? Uch.Ale, Dak, ja nie znoszę Marsjan! Rzygać mi się od nich chce.Chciałbym.mógłbym nawet spróbować.ale boję się, że wypadnę z roli. Och, jeśli tym się martwisz, zapomnij o tym. Co? Ale ja nie mogę o tym zapomnieć.Nic na to nie poradzę.Ja. Powiedziałem ci już.Zapomnij.Stary, wiemy, że pod tym względem jesteśkompletnym wieśniakiem.Wiemy o tobie wszystko, Lorenzo, a twój lęk przed27Marsjanami jest tak dziecinny i nieracjonalny, jak lęk przed pająkami czy wężami.Przewidzieliśmy to jednak i zajmiemy się tym.Możesz przestać się przejmować. No.to dobrze.Nie przestałem się przejmować, ale potrącił bolesną strunę.Wieśniak? Prze-cież wieśniacy to publiczność! Przemilczałem to.Dak pociągnął komunikator w swoim kierunku, nie próbował zagłuszyć tek-stu, jaki przekazywał: Mlecz do Bluszczu odwołać plan Kleks.Dokończy-my Mardi Gras. Dak? zagadnąłem, kiedy się rozłączył. Pózniej odparł. Będę teraz łączył orbity [ Pobierz całość w formacie PDF ]