[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Tylko przyjaciel może bezpiecznie dotykać posągu – rzekł cicho Brogar, jakby czytając w myślach Turlogha.– Wiedzieliśmy, że jesteś naszym przyjacielem, bo On płynął w twojej łodzi i nie uczynił ci krzywdy.- Skąd o tym wiecie?- Ten starzec – Brogar wskazał na siwobrodego Pikta – to Gonar, najwyższy kapłan Ciemnego Posągu.Duch Brana Mak Morna odwiedza go we śnie.Grok, niższy kapłan, i jego ludzie ukradli posąg i ruszyli łodzią na morze.Gonar ruszył za nimi we śnie.Więcej nawet, śpiąc posłał swojego ducha razem z duszą wielkiego Morni.Widział ścigających łódź wikingów, widział walkę i rzeź na Wyspie Mieczy.Widział także, jak ty przybyłeś i znalazłeś Posąg, i dowiedział się, że duch wielkiego króla jest z ciebie zadowolony.Zguba wrogom Mak Morna! Ale jego przyjaciołom towarzyszyć będzie szczęście.Turlogh słuchał jak w transie.Na twarzy czuł ciepło bijące od pożaru.Chwilami migocące płomienie oświetlały głowę Ciemnego Posągu i gdy jego czciciele wynosili go z budynku, wydawać się mogło, że jest żywy.Czy naprawdę żył w tym zimnym kamieniu duch dawno zmarłego władcy? Bran Mak Morn kochał swój lud dziką miłością, a straszną nienawiścią darzył jego wrogów.Czy można było w martwy zimny głaz tchnąć tę miłość i nienawiść, by przetrwała wieki?Turlogh wziął na ręce drobne nieruchome ciało martwej dziewczyny i wyniósł je z ogarniętej pożarem sali.W zatoce stało na kotwicy pięć długich otwartych łodzi.Pośród szczątków ognisk leżały ciała biesiadników.- Jak zdołaliście podkraść się do nich niezauważeni? – spytał Turlogh.– I skąd przybyliście w tych otwartych łodziach?- Ci, którzy żyją ukradkiem, potrafią się skradać jak pantery – odparł Pikt.– A ci tutaj byli pijani.Płynęliśmy za Ciemnym Posągiem, a przybyliśmy tu z Wyspy Ołtarza leżącej u brzegów Szkocji.To właśnie stamtąd Grok wykradł Czarny Posąg.Turlogh nie znał wprawdzie wyspy o takiej nazwie, lecz z podziwem pomyślał o odwadze ludzi, którzy w takich łodziach ośmielili się wyruszyć na pełne morze.Przypomniał sobie o swojej łodzi i poprosił Brogara, by posłał po nią kilku swoich ludzi.Czekając, aż opłyną cypel, przyglądał się kapłanowi opatrującemu rannych, którzy nieruchomi i milczący, nie wypowiadali ani jednego słowa skargi ni podziękowania.Rybacka łódź, pędzona wiatrem, wynurzyła się zza cypla dokładnie w chwili, gdy pierwsze zerze świtu zaczerwieniły morze.Piktowie wsiadali do swoich statków, wnosząc do nich swych rannych i zabitych.Trulogh wszedł na pokład łodzi i delikatnie złożył na nim swoje smutne brzemię.- Spocznie we własnym kraju – rzekł smutnie.– Nie będzie pochowana na tej zimnej, obcej wyspie.A ty, Browarze, dokąd wyruszasz?- Zabieramy Posąg na jego wyspę, do jego ołtarza – odparł Pikt.– On dziękuje ci ustami swego ludu.Łączy nas więź krwi i może znowu przybędziemy, by pomóc ci w potrzebie, tak jak Bran Mak Morn, wielki król Piktów, przybędzie do swego ludu, gdy nadejdzie dzień.- A ty, dobry Jerome, nie popłyniesz ze mną?Kapłan pokręcił głową przecząco i wskazał Athelstane’a.Ranny Sas spoczywał na prostym posłaniu z ułożonych na śniegu skór.- Zostanę tutaj, aby go doglądać.Jest ciężko ranny.Turlogh rozejrzał się wokół.Ściany skalli runęły, zmieniając się w stos tlejących głowni.Ludzie Brogara podłożyli ogień pod magazyny i smoczą łódź Thorfela.Dym i płomienie przyćmiły światło dnia.- Zamarzniesz tu albo zginiesz z głodu.Płyń lepiej ze mną.- Znajdę dosyć żywności dla nas obu.Nie przekonuj mnie, synu.- To poganin i rabuś.- To nieistotne.Jest człowiekiem, żywym stworzeniem.Nie mogę go tu zostawić na pewną śmierć.- Niech więc i tak będzie.Turlogh zaczął się szykować do odpłynięcia.Łodzie Piktów mijały już cypel i wyraźnie słyszał rytmiczny stuk ich wioseł.Nie oglądali się, całkowicie skoncentrowani na wiosłowaniu.Popatrzył na sztywne już trupy na brzegu, na zwęglone bierwiona skali, żarzące się jeszcze resztki łodzi.W blasku poranka szczupły i blady kapłan zdawał się być istotą nie z tego świata, może świętym ze starego, iluminowanego manuskryptu.Na jego pooranej bruzdami twarzy odbijał się smutek więcej niż ludzki, więcej niż ludzkie zmęcenie.- Patrz! – krzyknął nagle wskazując na morze.– Ocean pełen jest krwi.Spójrz, jak spływa czerwienią w blasku słońca.Ludu mój, ludu, krew, którą w gniewie rozlałeś, nawet morze zabarwia szkarłatem.Czy zdołasz to przezwyciężyć?- Przypłynąłem w śniegu i deszczu – odparł Turlogh nie rozumiejąc z początku.– Odpływam, jak przybyłem.Kapłan pokręcił głową.- To nie jest zwykłe ziemskie morze.Twoje ręce czerwone są od krwi, podążasz przez czerwone, krwawe wody, lecz nie twoja to tylko wina.Panie Wszechmogący, kiedyż skończy się to panowanie krwi?- Nigdy, dopóki trwa ta rasa.Pierwsza bryza wydęła żagiel łodzi.Turlogh Dubh O’Brien płynął na zachód niby upiór uciekający od wschodzącego słońca.I tak znikł z oczu kapłana Jerme’a, który patrzył w ślad za nim, osłoniwszy szczupłą dłonią zmęczone czoło, dopóki łódź nie stała się tylko maleńkim punktem na rozkołysanej płaszczyźnie błękitnego oceanu.BOGOWIE BAL – SAGOTH1 [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl