[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Swój sen uznałem zaproroczy, a mało kto wiedział, że ja, Kraft, jestem przesądny i wierzę w sny! SEKSBOMBAKiedy kapitan Burt Lindsay obejmował Conseller, był pełen najgorszych przeczuć.Już samwidok tego wysłużonego grata mógł wstrząsnąć nawet najmniej wymagającym i najmniejceniącym swe życie kosmicznym wygą.Jeszcze gorzej prezentowało się dossier tej krypy.Conseller należał do Kompanii Wschodniogalaktycznej, najgorszej i najmniej płacącej wtym zapadłym kącie kosmosu.Poza tym miał wylatane sześćset parseków, co przy czterechmilionach BRT czyniło zeń weterana cudem tylko trzymającego się przy życiu.Lindsay byłjedynym, który zgodził się podpisać kontrakt na lot z ładunkiem rudy yrru na Selenie i powrót doNowej Proximy z ładowniami wypełnionymi jeszcze gorszym świństwem.Zgodził się dlatego, żejego sytuacja finansowa stała się tak rozpaczliwa, że gorszą trudno już sobie wyobrazić.Mówiąckrótko: nie mógł pokazać się w żadnej tawernie żadnego kosmoportu w promieniu kilku latświetlnych, nie narażając się przy tym na spotkanie ze swymi wierzycielami.Burtowi zdawało się od pewnego czasu, że świat składa się z samych wierzycieli i jednegodłużnika - właśnie jego, kapitana Lindsaya.Dlatego zdecydował się na lot na Consellerze.Mimofatalnego stanu frachtowca było to jednak lepsze rozwiązanie niż zwariować, czy też dać się zabić.Jego przekonanie prysnęło jednak natychmiast, gdy tylko ujrzał statek.Z zewnątrzwydawało się, że jedyne, co trzyma w ryzach tę kupę złomu, są pobożne życzenia jego właścicieli izałogi.Nawet można było zaryzykować twierdzenie, że modły kosmonautów odgrywały tuznaczniejszą rolę.Kompania wypłacała bowiem tylko trzydzieści procent gaży z góry, a resztę poszczęśliwie zakończonym locie, liczyła więc na to - że jeśli statek rozleci się w próżni, tozaoszczędzi choć trochę grosza tytułu nie wypłaconych wynagrodzeń.Ze swej zaliczki Lindsay spłacił najbardziej natarczywych wierzycieli, którzy tropili gocierpliwie dzień i noc, i odzyskał w ten sposób trochę swobody, przynajmniej w obrębie układu.Wiedział, rzecz jasna, że wieść o tym, że jest wreszcie wypłacalny, piorunem rozniesie się powszystkich kosmoportach i na Nową Proximę zaczną ściągać całe stada hien, ale miał zarazemnadzieję, że uda mu się wcześniej wystartować i znów zmylić pogonie.Nadzieje te rozwiewały się jednak coraz bardziej, w miarę jak Burt zgłębiał tajniki swojejnowej jednostki.W końcu doszedł do przekonania, że Conseller w ogóle nie da rady unieść się anio piędz od płyty startowej, a jeśli nawet tak się stanie, to rozsypie się w chwilę pózniej.Zaczęło się wszystko od sterowni.To, co w niej ujrzał, mogło zjeżyć włosy na głowiesamego Czarnego Johna, a wiadomo przecież, że tego korsarza byle co nie mogło wytrącić zrównowagi.Poza tym Czarny John był łysy.Lindsay nie miał tego szczęścia, więc w aureoli naelektryzowanej strachem fryzury włączył aparaturę.Symulując procedurę startu obserwowałbacznie działanie przyrządów.Nie było łatwo zorientować się w tym galimatiasie: strzałki zegarówbyły pogięte, starodawne wskazniki świetlne miały poprzepalane żarówki, pulpit sterowniczywydawał z siebie taki hałas, jakby wewnątrz obracały się kamienie młyńskie, a wskazniki poborumocy twardo stały na pozycjach awaryjnych, chociaż generatory nie wydatkowały ani erga.Burtpopstrykał bezmyślnie palcami w ślepe ekrany i wezwał bosmana.Bosman, zwalisty Sinijczyk, spojrzał jednym okiem na pulpity i widząc, że wszystko jest wnajlepszym porządku, skierował pytający wzrok na nowego dowódcę.- Wszystko gra, szefie - powiedział wreszcie z wyrzutem.Nie rozumiał, dlaczego Lindsay oderwał go od nadzorowania załadunku.- Gra?! - wrzasnął Burt.- Ty nazywasz graniem ten somnambuliczny taniec pijanychwskazówek? Te filujące światełka i martwe ekrany?Lindsay miotał się po sterowni, jakby sam miał napad szału, o który posądzał otaczające gomechanizmy.%7łeby przygwozdzić beztroskiego wciąż Sinijczyka, zapytał słodko:- Jeżeli wszystko gra, jak twierdzisz, to powiedz mi.kochany, jaki też mamy strumieńneutronów?Bosman spojrzał na zegar, który tym się od innych różnił, że jego pogięta wskazówka byław połowie złamana, i odparł spokojnie:- Zero jeden, szefie.Widząc zdumiony wzrok kapitana wyjaśnił spokojnie:- Trzeba odczyt wziąć o grubość palca w lewo [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl