[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Było jasne, że podejmowani tu goście hołdowali najrozmaitszym modom.Kombinezony były w różnych kolorach i Hoover wybrał dla siebie granatowy ze złotymi lampasami i naramiennikami.Do tego wysokie buty.Dorzucił jeszcze bieliznę i tak wyekwipowany poszedł się wykąpać.W przeciwieństwie do obfitości wody na zewnątrz ta ujarzmiona w rury nad wyraz smętnie sączyła się z prysznicowego sitka.Hoover, zaintrygowany tym, usiłował organoleptycznie dociec jej właściwości.Nie stwierdził nic ponad to, czego dowiedział się, moknąc na płycie kosmodromu - że woda jest oleista, przezroczysta, bez zapachu, za to ma dziwny mdławy i zarazem cierpki smak, przypominający sok owoców brungo.Inspektor westchnął i zabrał się do mycia, a po skończonej toalecie ubrał się i zastanowił, czy iść samemu na poszukiwanie gubernatora, czy też czekać na jakiś znak życia od Scopolicky'ego.Wreszcie wybrał inne rozwiązanie, złapał za łeb porcelanowego kundla i odczekawszy aż w jego łaciatym, białobrązowym uchu rozlegnie się sygnał, powiedział do ogona.- Zero!- Centrala! Słucham? - odezwał się jakiś piskliwy głosik.- Z sekretarzem Scopo.Nie, dziękuję, już nie trzeba - przerwał Hoover widząc, że drzwi jego apartamentu otwierają się i staje w nich sam wzywany.Odstawił telefon na miejsce.- Jestem gotowy - powiedział.Ruszyli obaj korytarzem wyłożonym chodnikiem z jakiegoś szorstkiego tworzywa.Hoover odniósł wrażenie, że to naturalny materiał i przez cały czas przyglądał mu się, podejrzliwie patrząc pod nogi.- To włókno kopraty - rzucił mimochodem Scopolicky, otwierając przed inspektorem drzwi.Znaleźli się w obszernej, białej i prawie pustej sali, jeżeli nie liczyć wielkiego podłużnego stołu, senatorskich krzeseł z wysokimi oparciami i szczupłej szatynki w kanarkowym kombinezonie.Właśnie ku tej kobiecie sekretarz poprowadził Hoovera, a gdy zatrzymali się przed nią, powiedział:- Inspektor Hoover, gubernatorze.Gubernator Roma Ridley Rolison.Dokonawszy prezentacji usunął się na bok, a zdziwiony inspektor przywitał się z panią gubernator.Dłoń miała małą, ciepłą i niespodziewanie mocną.- Proszę siadać - odezwała się Roma Rolison.- Kolacja stygnie! W trakcie posiłku nie rozmawiali i Hoover odniósł wrażenie, że pomimo zapewnień Scopolicky'ego o swobodzie obyczajów dopytywanie się o cel misji byłoby nietaktem.Okropność! - ocenił w myśli ten stan rzeczy.Przyzwyczajony był działać w pośpiechu, nie oglądając się na dobre obyczaje.Ale odezwał się dopiero, gdy otarł usta serwetką.- To też koprata? - zażartował pod adresem jedzenia.- Czy było aż tak złe? - zaniepokoiła się gubernator, jakby sama sterczała nad nim w kuchni.Hoover wzruszył ramionami.Widocznie okazywanie poczucia humoru również nie należało tutaj do dobrego tonu.- Inspektor żartował, Threear - powiedział pobłażliwie Scopolicky, ratując Hoovera przed palnięciem następnego głupstwa.- Wprowadziłem go już nieco w nasze sprawy, głównie mówiliśmy o historii.- Ach, tak - odparła z roztargnieniem w głosie gubernator.- Znać było, że nie zrozumiała związku, ale widocznie była do tego przyzwyczajona, bo nie dopytywała się dalej.Hoover westchnął.- Przejdźmy do gabinetu - zaproponowała.- Przy kawie porozmawiamy o naszych sprawach.Hoover rączo zerwał się od stołu.Myślał tylko o tym, że im szybciej dowie się, o co chodzi, tym prędzej zacznie działać i będzie mógł niedługo zabrać się do ukochanej pracy.Właściwie już pracował.- Czy pan wie - zapytała gubernator Rolison, gdy przeszli do jej gabinetu - dlaczego nazywają mnie Threear?- Wiem - odparł Hoover i pomyślał, że jeżeli pani gubernator takie ma pojęcie o zdolnościach inspektorów, to sprawa, dla której go wezwała, nie powinna mu zająć więcej niż pół godziny i będzie zmuszony wrócić do domu.- Nie, dopiero następnym rejsem pijaczyny "Goody'ego" - sprostował, przypominając sobie, że jest to jedyny sposób opuszczenia tego zapomnianego przez Federację miejsca.Reprezentacyjnym krążownikiem szos Threear nie dotarłby na End.W gabinecie kawę podała im piskliwa osóbka z centrali łączności i zostali sami.- Sprawa, dla której wezwaliśmy pana, jest nietypowa - zaczął Scopolicky, chcąc ułatwić zadanie pani gubernator.Hoover potulnie skłonił głowę, choć w duchu pomyślał, że pan sekretarz gówno wie, jakie to sprawy są dla inspektorów typowe, a jakie nie.Zmilczał jednak, nie chcąc opóźniać rozwoju wypadków.- Tak - podjęła temat Threear.- Ta sprawa nie będzie prawdopodobnie wymagała od pana żadnych z waszych osławionych umiejętności, nie będzie pan musiał walczyć, posługiwać się skomplikowanym sprzętem, kamuflować, skradać, et cetera.Hoover powtórnie pokornie skłonił głowę na znak zgody, chociaż z dużo większym trudem przyszło mu powstrzymać się od wyrażenia zdania na ten temat.Pogodził się z myślą, że w oczach Romy Ridley Rolison jest skrzyżowaniem Indianina Chytrego Lisa z Supermanem.- Najdziwniejsze, a zarazem najgroźniejsze jest to - ciągnęła Threear - że rzecz dzieje się najzupełniej jawnie, że nikt nie kryje się z przynależnością do Stowarzyszenia, a zarazem jest ono chyba groźne dla całej Federacji.Tak sądzimy.Gubernator spojrzała wyczekująco na Scopolicky'ego, a ten skinął potakująco głową.Hoover pomyślał, że w końcu wie mniej więcej, o co chodzi.Kolejna organizacja, która nie lubi Rządu, uwiła sobie gniazdko w błotach Ampis.- Oni zachowują się tak, jakby wiedzieli, że są nie do pokonania, że są silniejsi i nic im nie grozi.A jednocześnie oficjalnie niczego nie pragną, nie żądają - po prostu spotykają się i medytują.To wszystko, co robią.Hoover zacisnął zęby, policzył pod wyczekującym spojrzeniem obojga rozmówców do dziesięciu, a potem powiedział:- Może zróbmy tak: ja będę zadawał pytania, a wy będziecie odpowiadać.To system sprawdzony od stuleci.Pytanie pierwsze: jakie to stowarzyszenie?- Nazywamy je Stowarzyszeniem Tysiąc.Oni.- Chwileczkę - przerwał Hoover.- Jak są zorganizowani, jaka jest struktura tej grupy?- To jest właśnie najtrudniejsza kwestia - powiedział wahając się Scopolicky - bo z jednej strony niby wszystko o nich wiadomo, a z drugiej.Zresztą, sam pan zobaczy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Było jasne, że podejmowani tu goście hołdowali najrozmaitszym modom.Kombinezony były w różnych kolorach i Hoover wybrał dla siebie granatowy ze złotymi lampasami i naramiennikami.Do tego wysokie buty.Dorzucił jeszcze bieliznę i tak wyekwipowany poszedł się wykąpać.W przeciwieństwie do obfitości wody na zewnątrz ta ujarzmiona w rury nad wyraz smętnie sączyła się z prysznicowego sitka.Hoover, zaintrygowany tym, usiłował organoleptycznie dociec jej właściwości.Nie stwierdził nic ponad to, czego dowiedział się, moknąc na płycie kosmodromu - że woda jest oleista, przezroczysta, bez zapachu, za to ma dziwny mdławy i zarazem cierpki smak, przypominający sok owoców brungo.Inspektor westchnął i zabrał się do mycia, a po skończonej toalecie ubrał się i zastanowił, czy iść samemu na poszukiwanie gubernatora, czy też czekać na jakiś znak życia od Scopolicky'ego.Wreszcie wybrał inne rozwiązanie, złapał za łeb porcelanowego kundla i odczekawszy aż w jego łaciatym, białobrązowym uchu rozlegnie się sygnał, powiedział do ogona.- Zero!- Centrala! Słucham? - odezwał się jakiś piskliwy głosik.- Z sekretarzem Scopo.Nie, dziękuję, już nie trzeba - przerwał Hoover widząc, że drzwi jego apartamentu otwierają się i staje w nich sam wzywany.Odstawił telefon na miejsce.- Jestem gotowy - powiedział.Ruszyli obaj korytarzem wyłożonym chodnikiem z jakiegoś szorstkiego tworzywa.Hoover odniósł wrażenie, że to naturalny materiał i przez cały czas przyglądał mu się, podejrzliwie patrząc pod nogi.- To włókno kopraty - rzucił mimochodem Scopolicky, otwierając przed inspektorem drzwi.Znaleźli się w obszernej, białej i prawie pustej sali, jeżeli nie liczyć wielkiego podłużnego stołu, senatorskich krzeseł z wysokimi oparciami i szczupłej szatynki w kanarkowym kombinezonie.Właśnie ku tej kobiecie sekretarz poprowadził Hoovera, a gdy zatrzymali się przed nią, powiedział:- Inspektor Hoover, gubernatorze.Gubernator Roma Ridley Rolison.Dokonawszy prezentacji usunął się na bok, a zdziwiony inspektor przywitał się z panią gubernator.Dłoń miała małą, ciepłą i niespodziewanie mocną.- Proszę siadać - odezwała się Roma Rolison.- Kolacja stygnie! W trakcie posiłku nie rozmawiali i Hoover odniósł wrażenie, że pomimo zapewnień Scopolicky'ego o swobodzie obyczajów dopytywanie się o cel misji byłoby nietaktem.Okropność! - ocenił w myśli ten stan rzeczy.Przyzwyczajony był działać w pośpiechu, nie oglądając się na dobre obyczaje.Ale odezwał się dopiero, gdy otarł usta serwetką.- To też koprata? - zażartował pod adresem jedzenia.- Czy było aż tak złe? - zaniepokoiła się gubernator, jakby sama sterczała nad nim w kuchni.Hoover wzruszył ramionami.Widocznie okazywanie poczucia humoru również nie należało tutaj do dobrego tonu.- Inspektor żartował, Threear - powiedział pobłażliwie Scopolicky, ratując Hoovera przed palnięciem następnego głupstwa.- Wprowadziłem go już nieco w nasze sprawy, głównie mówiliśmy o historii.- Ach, tak - odparła z roztargnieniem w głosie gubernator.- Znać było, że nie zrozumiała związku, ale widocznie była do tego przyzwyczajona, bo nie dopytywała się dalej.Hoover westchnął.- Przejdźmy do gabinetu - zaproponowała.- Przy kawie porozmawiamy o naszych sprawach.Hoover rączo zerwał się od stołu.Myślał tylko o tym, że im szybciej dowie się, o co chodzi, tym prędzej zacznie działać i będzie mógł niedługo zabrać się do ukochanej pracy.Właściwie już pracował.- Czy pan wie - zapytała gubernator Rolison, gdy przeszli do jej gabinetu - dlaczego nazywają mnie Threear?- Wiem - odparł Hoover i pomyślał, że jeżeli pani gubernator takie ma pojęcie o zdolnościach inspektorów, to sprawa, dla której go wezwała, nie powinna mu zająć więcej niż pół godziny i będzie zmuszony wrócić do domu.- Nie, dopiero następnym rejsem pijaczyny "Goody'ego" - sprostował, przypominając sobie, że jest to jedyny sposób opuszczenia tego zapomnianego przez Federację miejsca.Reprezentacyjnym krążownikiem szos Threear nie dotarłby na End.W gabinecie kawę podała im piskliwa osóbka z centrali łączności i zostali sami.- Sprawa, dla której wezwaliśmy pana, jest nietypowa - zaczął Scopolicky, chcąc ułatwić zadanie pani gubernator.Hoover potulnie skłonił głowę, choć w duchu pomyślał, że pan sekretarz gówno wie, jakie to sprawy są dla inspektorów typowe, a jakie nie.Zmilczał jednak, nie chcąc opóźniać rozwoju wypadków.- Tak - podjęła temat Threear.- Ta sprawa nie będzie prawdopodobnie wymagała od pana żadnych z waszych osławionych umiejętności, nie będzie pan musiał walczyć, posługiwać się skomplikowanym sprzętem, kamuflować, skradać, et cetera.Hoover powtórnie pokornie skłonił głowę na znak zgody, chociaż z dużo większym trudem przyszło mu powstrzymać się od wyrażenia zdania na ten temat.Pogodził się z myślą, że w oczach Romy Ridley Rolison jest skrzyżowaniem Indianina Chytrego Lisa z Supermanem.- Najdziwniejsze, a zarazem najgroźniejsze jest to - ciągnęła Threear - że rzecz dzieje się najzupełniej jawnie, że nikt nie kryje się z przynależnością do Stowarzyszenia, a zarazem jest ono chyba groźne dla całej Federacji.Tak sądzimy.Gubernator spojrzała wyczekująco na Scopolicky'ego, a ten skinął potakująco głową.Hoover pomyślał, że w końcu wie mniej więcej, o co chodzi.Kolejna organizacja, która nie lubi Rządu, uwiła sobie gniazdko w błotach Ampis.- Oni zachowują się tak, jakby wiedzieli, że są nie do pokonania, że są silniejsi i nic im nie grozi.A jednocześnie oficjalnie niczego nie pragną, nie żądają - po prostu spotykają się i medytują.To wszystko, co robią.Hoover zacisnął zęby, policzył pod wyczekującym spojrzeniem obojga rozmówców do dziesięciu, a potem powiedział:- Może zróbmy tak: ja będę zadawał pytania, a wy będziecie odpowiadać.To system sprawdzony od stuleci.Pytanie pierwsze: jakie to stowarzyszenie?- Nazywamy je Stowarzyszeniem Tysiąc.Oni.- Chwileczkę - przerwał Hoover.- Jak są zorganizowani, jaka jest struktura tej grupy?- To jest właśnie najtrudniejsza kwestia - powiedział wahając się Scopolicky - bo z jednej strony niby wszystko o nich wiadomo, a z drugiej.Zresztą, sam pan zobaczy [ Pobierz całość w formacie PDF ]