[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Michcia płakała całą drogę aż do Rokitnicy.Jak mógł Stanik jej taką krzywdę wyrządzić! Wszystkiemu winni byli Żydzi.Nie chodziło o nią, lecz o dziecko, które potrzebowało wychowania.U gospodarzy nie chciała mieszkać.A mama potrzebowała gospodarzy tylko dlatego, że mogła u nich tanio kupować.W Rokitnicy mogli zdjąć miechy z głowy, bo nikt ich tam nie znał.Zabrali tylko najniezbędniejsze rzeczy.Dla Michci szyfonową sukienkę, bardzo tanio Kupioną u Palucha, gdyby w tym Zalesiu miało coś być.Ponadto trochę bielizny, dla dziecka pieluchy i inne potrzebne rzeczy.Była to jej pierwsza walizka w życiu.Michcia wyobrażała sobie to zupełnie inaczej.Pierwsza podróż w życiu z pompą i w luksusie! Ale tak to już jest na tym świecie, że wszystko dzieje się inaczej, a winien temu Stanik.Żeby chociaż te pieniądze był wsadził w jakiś interes! A on zaniósł je do szynku Siedlaczka.Dziecko nie ma jeszcze rozumu i nic nie kapuje, dziecku to dobrze.Nigdy nie śmie się dowiedzieć, że ojciec był przestępcą.Dziecko Elzy Lukaszek ma wodogłowie, to też jest niewesołe dla matki.Może Bogu dziękować, że dziecko urodziło się jeno 29 lutego, bo z zewnątrz nie było tego widać.Z Rokitnicy do Zalesia jechało się pociągiem cztery i pół godziny.Nie miała śmiałości ludziom w wagonie spojrzeć w oczy i zasłaniała twarz chusteczką.Mama zapłaciła Dulli za przewiezienie.Matka jest zawsze dobrą kobietą.Ona też się wdała w matkę i poświęciła się dla dziecka.Na dworcu w Zalesiu czekał gospodarz Gawlon.Z okazji odwiedzin zaprzągł ekstra dwa konie.Musi być wszystko.ZającPowietrze pachniało trawą, sianem, ziemią, rolą i końskim nawozem, a z dworca do Zalesia było sześć kilometrów.Gospodarz Gawlon próbował po drodze nawiązać rozmowę: - Taką dużą cerę ma Świętkowa, no no, to bardzo ładnie.Moja baba zagrzeje wam mleka.To było wszystko.Michcia siedziała skulona na desce.Gawlon popuścił koniom cugli, siwkowi i kasztanowi.To byłoby coś dla Stanika, który miał fijoła na punkcie koni.Dawniej marzył o jabłkowitym, o landauerze i pięknych okularach końskich.A teraz, siedział za kratkami.Dwieście, trzysta marek bierze Szaleta za wymazanie kar z papierów.Jeśli wszystkie akta mają zniknąć, kosztuje podwójnie.Szaleta ma kogoś, kto ma tam dostęp.Za pośrednictwo bierze dwadzieścia procent.Pelka zwierzył się Stanikowi, że chcą teraz zlikwidować Żydów, a potem ma przyjść, kolej na Polaków, potem na wszystkich w Porębie, którzy nie mają czystego konta, a potem cały świat.Jeśli Żydzi odejdą, wykombinował sobie Stanik, muszą tu zostawić swoje sklepy.Do tego czasu Szaleta postara mu się o niemieckie drzewo genealogiczne.Pół-Żyd Szeja już trzy lata temu postarał się u Szalety o właściwe pochodzenie, kiedy zobaczył, skąd wiatr wieje.Teraz Stanik siedział aż po szyję w gównie.Nie po szyję, bo jeszcze Polska nie zginęła.- Szmugiel jest mniej groźny od pochodzenia żydowskiego - powiedział Pelka.- Ale to, że nie jesteś czystym Niemcem, Stanik, to powinno ci już powoli dać do myślenia!Zalesie składało się z około dwudziestu chałup i kościoła, bielały w słońcu i były z gliny.Tylko trzy lub cztery były drewniane i kryte słomą.Zalesie było czyste, a ściany bielono tam co roku wapnem od wewnątrz i na zewnątrz.Chałupy, stojące przy drodze, gdzie zawsze przechodziła procesja, były ozdobione rozmaitymi ornamentami, kreskami, kółkami i krzyżykami koloru ochry lub jasnozielonymi.Mistrzem w tym fachu był gospodarz Olenik.Wszedłeś do jego izby - pięknie! Powycinał girlandy i kwiaty z papieru, a kącik ze świętymi to było istne cacko.Były tam sylwetki z kolorowego papieru, kwiaty ze staniolu, koce wyprane, obrazy umajone, a podłoga zawsze pięknie wysypana piaskiem.Żyć, nie umierać!Gawlon był najbogatszym pamponiem w Zalesiu, dwa budynki należały do niego.Miał tylko czworo dzieci.Gawlonka specjalnie została w chałupie, by przyjąć gości, a dzieci wyszły im naprzeciw, gramoląc się na wóz.Iluż to obcych przyjeżdżało do Zalesia?- Tam, panienko, jest nasze gospodarstwo! Ta piękna chałupa, stojąca obok drugiej.Przygotowaliśmy dla was osobny pokój.W niedzielę jest u nas odpust.Wtedy jest pięknie.Tańcuje i bawi się cała wieś.Pieczemy chleb pszenny z rodzynkami i bijemy kury, kaczki, dobrze trafiliście!Ludzie ze wsi byli w polu.Ulice były puste.Kury gdakały.Nad rozprażonymi kamieniami wibrowało gorące powietrze.- Dobrze, pani Gawlon! - rzekła Michcia.- Mój mąż jest w podróży służbowej, więc chcieliśmy się trochę odprężyć i wypocząć.Mama powiedziała, że u was tu jest tak ładnie.Mój mąż też powiada, co robić w wielkim mieście? Człowiek potrzebuje czasem odmiany.Naokoło był las.Pachniało sianem i stodołą; Gawlon składował pszenicę i żyto.W ogrodzie rosły kwiaty, latały pszczoły, a w pobliżu musiało być całe pole mięty, tak pachniało.W zimie było tu zimno, więc pod dachami poukładali szczapy, które nie mogły za bardzo wyschnąć, bo wtedy mniej ogrzewały.Gawlon miał sklep, jedyny w Zalesiu i trzymał w nim to, na co było zapotrzebowanie.Mąkę, kaszę, sacharynę.Świece czterech różnych wielkości.Naftę i knoty do lamp, wełniane przepaski higieniczne do wyprania, sztuczny makaron i sól.Na Wielkanoc sprowadzał czekoladowe zajączki, a masek mikołajowych z papieru miał większy zapas.Były po pięć lub dziesięć fenigów.Gorzałę sam fabrykował z żyta i kartofli; można by nią powalić wołu.W sklepie zawsze było czuć klejem.Jeśli w ciągu dnia był na polu, otwierał sklep dopiero wieczorem o szóstej i nie zamykał go tak długo, dopóki nie poszedł spać.- Jak temu dziecku na imię? - zapytała Gawlonka.- Adolf - odparła Michcia.- To jest teraz najmodniejsze u nas w mieście.Mój mąż powiada, ze trzeba iść z duchem czasu.Ja byłabym za Detlevem.To bardzo piękne imię, daliśmy je dziecku na drugie.- Adolf to jest imię?- No, nie wiesz? - odezwał się Gawlon.- Tam; w Reichu, gdzie to mają ten nowy rząd - słyszałem to w radiu Jędraszka z Radzionkowa - to ma być imię tego z rządu, dokładnie, tak jak to pierwej nazywał się cysorz Wiluś.Niedługo i my tu dostaniemy prąd, za jakie pięć, sześć lat, te wszystkie kable i tak dalej.Naszemu najstarszemu też było Wiluś, jak jeszcze żył.Do pszczół to farorz w Zalesia miał szczęście: dwadzieścia rojów i zbiór, że nie wiedział, co z taką ilością miodu robić.Tylko z winem mu nie wychodziło.Wypróbował trzy różne krzewy winne i wszystkie uschły.W Zalesiu nigdy nie rosło wino.Co jest, to jest i tutaj nawet farorz nic nie wskóra! Farorz nazywał się Jakob i pochodził z Łabęd.Siostra prowadziła mu gospodarstwo.Rozniosło się po wsi, że do Zalesia przyjechali goście.Trudno byłoby znaleźć człowieka, który wieczorem nie wpadłby przypadkiem do Gawlona, aby coś omówić.Oglądano dziecko, ale główną osobą była Michcia.Wdziała szyfonową sukienkę, tę od Palucha, i skropiła się perfumami ciotki Hajduczki.W swojej fryzurze typu Bubikopf była prawdziwym zjawiskiem, przybrała też niesłychanie wytworny wyraz twarzy.Niewiasty i dziouchy próbowały swoimi szorstkimi rękami dotknąć materiału sukienki.- Dejcie pozór, żeby mi nie rozerwać, bo to materiał najlepszy z najlepszych! To teraz u nas najnowsza moda, wszystko się teraz u nas nosi z tego materiału.Nazywamy to szyfonem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Michcia płakała całą drogę aż do Rokitnicy.Jak mógł Stanik jej taką krzywdę wyrządzić! Wszystkiemu winni byli Żydzi.Nie chodziło o nią, lecz o dziecko, które potrzebowało wychowania.U gospodarzy nie chciała mieszkać.A mama potrzebowała gospodarzy tylko dlatego, że mogła u nich tanio kupować.W Rokitnicy mogli zdjąć miechy z głowy, bo nikt ich tam nie znał.Zabrali tylko najniezbędniejsze rzeczy.Dla Michci szyfonową sukienkę, bardzo tanio Kupioną u Palucha, gdyby w tym Zalesiu miało coś być.Ponadto trochę bielizny, dla dziecka pieluchy i inne potrzebne rzeczy.Była to jej pierwsza walizka w życiu.Michcia wyobrażała sobie to zupełnie inaczej.Pierwsza podróż w życiu z pompą i w luksusie! Ale tak to już jest na tym świecie, że wszystko dzieje się inaczej, a winien temu Stanik.Żeby chociaż te pieniądze był wsadził w jakiś interes! A on zaniósł je do szynku Siedlaczka.Dziecko nie ma jeszcze rozumu i nic nie kapuje, dziecku to dobrze.Nigdy nie śmie się dowiedzieć, że ojciec był przestępcą.Dziecko Elzy Lukaszek ma wodogłowie, to też jest niewesołe dla matki.Może Bogu dziękować, że dziecko urodziło się jeno 29 lutego, bo z zewnątrz nie było tego widać.Z Rokitnicy do Zalesia jechało się pociągiem cztery i pół godziny.Nie miała śmiałości ludziom w wagonie spojrzeć w oczy i zasłaniała twarz chusteczką.Mama zapłaciła Dulli za przewiezienie.Matka jest zawsze dobrą kobietą.Ona też się wdała w matkę i poświęciła się dla dziecka.Na dworcu w Zalesiu czekał gospodarz Gawlon.Z okazji odwiedzin zaprzągł ekstra dwa konie.Musi być wszystko.ZającPowietrze pachniało trawą, sianem, ziemią, rolą i końskim nawozem, a z dworca do Zalesia było sześć kilometrów.Gospodarz Gawlon próbował po drodze nawiązać rozmowę: - Taką dużą cerę ma Świętkowa, no no, to bardzo ładnie.Moja baba zagrzeje wam mleka.To było wszystko.Michcia siedziała skulona na desce.Gawlon popuścił koniom cugli, siwkowi i kasztanowi.To byłoby coś dla Stanika, który miał fijoła na punkcie koni.Dawniej marzył o jabłkowitym, o landauerze i pięknych okularach końskich.A teraz, siedział za kratkami.Dwieście, trzysta marek bierze Szaleta za wymazanie kar z papierów.Jeśli wszystkie akta mają zniknąć, kosztuje podwójnie.Szaleta ma kogoś, kto ma tam dostęp.Za pośrednictwo bierze dwadzieścia procent.Pelka zwierzył się Stanikowi, że chcą teraz zlikwidować Żydów, a potem ma przyjść, kolej na Polaków, potem na wszystkich w Porębie, którzy nie mają czystego konta, a potem cały świat.Jeśli Żydzi odejdą, wykombinował sobie Stanik, muszą tu zostawić swoje sklepy.Do tego czasu Szaleta postara mu się o niemieckie drzewo genealogiczne.Pół-Żyd Szeja już trzy lata temu postarał się u Szalety o właściwe pochodzenie, kiedy zobaczył, skąd wiatr wieje.Teraz Stanik siedział aż po szyję w gównie.Nie po szyję, bo jeszcze Polska nie zginęła.- Szmugiel jest mniej groźny od pochodzenia żydowskiego - powiedział Pelka.- Ale to, że nie jesteś czystym Niemcem, Stanik, to powinno ci już powoli dać do myślenia!Zalesie składało się z około dwudziestu chałup i kościoła, bielały w słońcu i były z gliny.Tylko trzy lub cztery były drewniane i kryte słomą.Zalesie było czyste, a ściany bielono tam co roku wapnem od wewnątrz i na zewnątrz.Chałupy, stojące przy drodze, gdzie zawsze przechodziła procesja, były ozdobione rozmaitymi ornamentami, kreskami, kółkami i krzyżykami koloru ochry lub jasnozielonymi.Mistrzem w tym fachu był gospodarz Olenik.Wszedłeś do jego izby - pięknie! Powycinał girlandy i kwiaty z papieru, a kącik ze świętymi to było istne cacko.Były tam sylwetki z kolorowego papieru, kwiaty ze staniolu, koce wyprane, obrazy umajone, a podłoga zawsze pięknie wysypana piaskiem.Żyć, nie umierać!Gawlon był najbogatszym pamponiem w Zalesiu, dwa budynki należały do niego.Miał tylko czworo dzieci.Gawlonka specjalnie została w chałupie, by przyjąć gości, a dzieci wyszły im naprzeciw, gramoląc się na wóz.Iluż to obcych przyjeżdżało do Zalesia?- Tam, panienko, jest nasze gospodarstwo! Ta piękna chałupa, stojąca obok drugiej.Przygotowaliśmy dla was osobny pokój.W niedzielę jest u nas odpust.Wtedy jest pięknie.Tańcuje i bawi się cała wieś.Pieczemy chleb pszenny z rodzynkami i bijemy kury, kaczki, dobrze trafiliście!Ludzie ze wsi byli w polu.Ulice były puste.Kury gdakały.Nad rozprażonymi kamieniami wibrowało gorące powietrze.- Dobrze, pani Gawlon! - rzekła Michcia.- Mój mąż jest w podróży służbowej, więc chcieliśmy się trochę odprężyć i wypocząć.Mama powiedziała, że u was tu jest tak ładnie.Mój mąż też powiada, co robić w wielkim mieście? Człowiek potrzebuje czasem odmiany.Naokoło był las.Pachniało sianem i stodołą; Gawlon składował pszenicę i żyto.W ogrodzie rosły kwiaty, latały pszczoły, a w pobliżu musiało być całe pole mięty, tak pachniało.W zimie było tu zimno, więc pod dachami poukładali szczapy, które nie mogły za bardzo wyschnąć, bo wtedy mniej ogrzewały.Gawlon miał sklep, jedyny w Zalesiu i trzymał w nim to, na co było zapotrzebowanie.Mąkę, kaszę, sacharynę.Świece czterech różnych wielkości.Naftę i knoty do lamp, wełniane przepaski higieniczne do wyprania, sztuczny makaron i sól.Na Wielkanoc sprowadzał czekoladowe zajączki, a masek mikołajowych z papieru miał większy zapas.Były po pięć lub dziesięć fenigów.Gorzałę sam fabrykował z żyta i kartofli; można by nią powalić wołu.W sklepie zawsze było czuć klejem.Jeśli w ciągu dnia był na polu, otwierał sklep dopiero wieczorem o szóstej i nie zamykał go tak długo, dopóki nie poszedł spać.- Jak temu dziecku na imię? - zapytała Gawlonka.- Adolf - odparła Michcia.- To jest teraz najmodniejsze u nas w mieście.Mój mąż powiada, ze trzeba iść z duchem czasu.Ja byłabym za Detlevem.To bardzo piękne imię, daliśmy je dziecku na drugie.- Adolf to jest imię?- No, nie wiesz? - odezwał się Gawlon.- Tam; w Reichu, gdzie to mają ten nowy rząd - słyszałem to w radiu Jędraszka z Radzionkowa - to ma być imię tego z rządu, dokładnie, tak jak to pierwej nazywał się cysorz Wiluś.Niedługo i my tu dostaniemy prąd, za jakie pięć, sześć lat, te wszystkie kable i tak dalej.Naszemu najstarszemu też było Wiluś, jak jeszcze żył.Do pszczół to farorz w Zalesia miał szczęście: dwadzieścia rojów i zbiór, że nie wiedział, co z taką ilością miodu robić.Tylko z winem mu nie wychodziło.Wypróbował trzy różne krzewy winne i wszystkie uschły.W Zalesiu nigdy nie rosło wino.Co jest, to jest i tutaj nawet farorz nic nie wskóra! Farorz nazywał się Jakob i pochodził z Łabęd.Siostra prowadziła mu gospodarstwo.Rozniosło się po wsi, że do Zalesia przyjechali goście.Trudno byłoby znaleźć człowieka, który wieczorem nie wpadłby przypadkiem do Gawlona, aby coś omówić.Oglądano dziecko, ale główną osobą była Michcia.Wdziała szyfonową sukienkę, tę od Palucha, i skropiła się perfumami ciotki Hajduczki.W swojej fryzurze typu Bubikopf była prawdziwym zjawiskiem, przybrała też niesłychanie wytworny wyraz twarzy.Niewiasty i dziouchy próbowały swoimi szorstkimi rękami dotknąć materiału sukienki.- Dejcie pozór, żeby mi nie rozerwać, bo to materiał najlepszy z najlepszych! To teraz u nas najnowsza moda, wszystko się teraz u nas nosi z tego materiału.Nazywamy to szyfonem [ Pobierz całość w formacie PDF ]