[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wkrótce zatracił ich rachubę.Nie czuł się źle, ale tak naprawdę nie czuł się wcale.DFR - B jakby przygniótł ogniska bólu kleistą masą, której ciężar odczuwał w każdym zakątku organizmu i która objawiała się bezsiłą zniechęcającą do wstawania z łóżka albo otępieniem niepozwalającym myśleć.Nikogo też nie położono na miejsce Koniecznego, nie miał więc z kim rozmawiać i choć czasem tęsknił do zamienienia paru słów, to jednak uciekał na widok Starościaka, ostatnio bardzo napastliwego, wyłuszczającego każdej napotkanej ofierze do znudzenia te same teorie na temat porządku życia i porządku śmierci.Wszechwłoga z kolei ignorował go całkowicie.Wkraczał do sypialni z nosem w chmurach, obnosząc coraz to nowe makijaże, odbijał niebieską piłeczkę, machinalnie używał swojego czytnika i zupełnie nic nie mówił.Gdy Irek próbował zagadywać go nieśmiało, odpowiadał niechętnymi monosylabami.Spędzając tak całe tygodnie na łóżku, w fotelu obok bądź beznadziejnie drepcząc w tę i z powrotem po korytarzu, przyłapał się na tym, że nie marzy, nie wspomina, nie pragnie.Żył, bo żył, często całe popołudnia i wieczory spędzał z wyłączonym poczuciem własnego „ja”, które do niczego nie było mu już potrzebne.Przypominał coraz bardziej wypalony pień.Nawet ojciec nie chciał z nim gadać.Objawiał się jak zwykle na peronach nieznanych stacji i ulicach zapyziałych miasteczek albo w obskurnych restauracjach i wilgotnych jak nory hotelowych pokojach.Machał tylko niecierpliwie ręką i natychmiast odchodził z aktówką pod pachą, ukazując zwisający półkoliście pasek ortalionowego płaszcza.Niebawem zresztą i te ojcowskie wizyty ustały, bo zaczęły się kłopoty ze snem.U schyłku każdego dnia zwalało go z nóg niewyobrażalne zmęczenie.Oczy kłuły, pod powiekami wirowały kolorowe parasole, mrowienie w łydkach i stopach nie pozwalało siedzieć, chodzić ani stać.Kładł się więc do łóżka i natychmiast narastało wewnątrz napięcie elektryzujące wszystkie członki, budzące chorobliwą czujność i niezdolność do jakiegokolwiek odprężenia.Leżałtak całymi nocami, długimi nocami bez końca, wpatrzony w przezierającą przez mrok bladość sufitu, pogrążony w całkowitym zobojętnieniu, bez wczoraj i bez jutra, nie przywołując żadnych obrazów, niczego nie żałując.Wydawało mu się na przykład, że Cmon i Konieczny nigdy nie istnieli, że byli postaciami z pogranicza wyobraźni i zapomnianych lektur, że nie ma żadnych różnic między mięsistym kawałem czyjegoś życia a zmyśloną opowieścią.Czekał na wschód słońca, wypatrywał symptomów nowego dnia - pierwszych czerwonych igiełek przy górnym klimatyzatorze - jak udręczony rozbitek wypatruje na horyzoncie skrawka suchego lądu.Czekał właściwie tylko po to, żeby później zasłaniać oczy przed nadmiarem światła, zataczać się z wyczerpania, obracać w ustach suchym językiem, samotnie trwać aż do kolejnej nocy, która, jeśli nie gorsza, to będzie taka sama, jak i taka sama będzie nieskończona liczba jej sióstr w nadchodzącej przyszłości.Dlatego nie doczekawszy kresu jednej z nich, zerwał się nagle, jakby na dzwonek budzika.Niczego wcześniej nie planował, na nic nie był duchowo przygotowany.Zielone cyfry zegara wyświetlały drugą siedemnaście.Wsunął stopy do chłodnych bamboszy, narzucił szlafrok.Szybko przemierzył korytarz, stanął w progu pomieszczenia pielęgniarek.Dyżur miała Barszczucha.Drzemała akurat, jej zwinięta w kłębek tłusta kompleksja ledwo mieściła się na kozetce.Natychmiast jednak podniosła głowę.- Słucham?Irek patrzył, nic nie mówiąc.Trwało to dłuższą chwilę.- Tak? - sama zapytała w końcu.Znowu nie odpowiedział.- Musisz potwierdzić.- Potwierdzam.- Musisz jeszcze raz potwierdzić.- Jeszcze raz potwierdzam.Wywołała na ekranie formularz z jego nazwiskiem, zdjęciem i paskami administracyjnych kodów, wskazała okienko w dole i poleciła dotknąć kciukiem.Przeciągnęła się, ziewnęła dyskretnie, łyknęła odrobinę soku pomidorowego i spytała, czy może Irek też chce, uderzyła się przy tym dłońmi po obfitych biodrach, jakby czegoś szukając [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Wkrótce zatracił ich rachubę.Nie czuł się źle, ale tak naprawdę nie czuł się wcale.DFR - B jakby przygniótł ogniska bólu kleistą masą, której ciężar odczuwał w każdym zakątku organizmu i która objawiała się bezsiłą zniechęcającą do wstawania z łóżka albo otępieniem niepozwalającym myśleć.Nikogo też nie położono na miejsce Koniecznego, nie miał więc z kim rozmawiać i choć czasem tęsknił do zamienienia paru słów, to jednak uciekał na widok Starościaka, ostatnio bardzo napastliwego, wyłuszczającego każdej napotkanej ofierze do znudzenia te same teorie na temat porządku życia i porządku śmierci.Wszechwłoga z kolei ignorował go całkowicie.Wkraczał do sypialni z nosem w chmurach, obnosząc coraz to nowe makijaże, odbijał niebieską piłeczkę, machinalnie używał swojego czytnika i zupełnie nic nie mówił.Gdy Irek próbował zagadywać go nieśmiało, odpowiadał niechętnymi monosylabami.Spędzając tak całe tygodnie na łóżku, w fotelu obok bądź beznadziejnie drepcząc w tę i z powrotem po korytarzu, przyłapał się na tym, że nie marzy, nie wspomina, nie pragnie.Żył, bo żył, często całe popołudnia i wieczory spędzał z wyłączonym poczuciem własnego „ja”, które do niczego nie było mu już potrzebne.Przypominał coraz bardziej wypalony pień.Nawet ojciec nie chciał z nim gadać.Objawiał się jak zwykle na peronach nieznanych stacji i ulicach zapyziałych miasteczek albo w obskurnych restauracjach i wilgotnych jak nory hotelowych pokojach.Machał tylko niecierpliwie ręką i natychmiast odchodził z aktówką pod pachą, ukazując zwisający półkoliście pasek ortalionowego płaszcza.Niebawem zresztą i te ojcowskie wizyty ustały, bo zaczęły się kłopoty ze snem.U schyłku każdego dnia zwalało go z nóg niewyobrażalne zmęczenie.Oczy kłuły, pod powiekami wirowały kolorowe parasole, mrowienie w łydkach i stopach nie pozwalało siedzieć, chodzić ani stać.Kładł się więc do łóżka i natychmiast narastało wewnątrz napięcie elektryzujące wszystkie członki, budzące chorobliwą czujność i niezdolność do jakiegokolwiek odprężenia.Leżałtak całymi nocami, długimi nocami bez końca, wpatrzony w przezierającą przez mrok bladość sufitu, pogrążony w całkowitym zobojętnieniu, bez wczoraj i bez jutra, nie przywołując żadnych obrazów, niczego nie żałując.Wydawało mu się na przykład, że Cmon i Konieczny nigdy nie istnieli, że byli postaciami z pogranicza wyobraźni i zapomnianych lektur, że nie ma żadnych różnic między mięsistym kawałem czyjegoś życia a zmyśloną opowieścią.Czekał na wschód słońca, wypatrywał symptomów nowego dnia - pierwszych czerwonych igiełek przy górnym klimatyzatorze - jak udręczony rozbitek wypatruje na horyzoncie skrawka suchego lądu.Czekał właściwie tylko po to, żeby później zasłaniać oczy przed nadmiarem światła, zataczać się z wyczerpania, obracać w ustach suchym językiem, samotnie trwać aż do kolejnej nocy, która, jeśli nie gorsza, to będzie taka sama, jak i taka sama będzie nieskończona liczba jej sióstr w nadchodzącej przyszłości.Dlatego nie doczekawszy kresu jednej z nich, zerwał się nagle, jakby na dzwonek budzika.Niczego wcześniej nie planował, na nic nie był duchowo przygotowany.Zielone cyfry zegara wyświetlały drugą siedemnaście.Wsunął stopy do chłodnych bamboszy, narzucił szlafrok.Szybko przemierzył korytarz, stanął w progu pomieszczenia pielęgniarek.Dyżur miała Barszczucha.Drzemała akurat, jej zwinięta w kłębek tłusta kompleksja ledwo mieściła się na kozetce.Natychmiast jednak podniosła głowę.- Słucham?Irek patrzył, nic nie mówiąc.Trwało to dłuższą chwilę.- Tak? - sama zapytała w końcu.Znowu nie odpowiedział.- Musisz potwierdzić.- Potwierdzam.- Musisz jeszcze raz potwierdzić.- Jeszcze raz potwierdzam.Wywołała na ekranie formularz z jego nazwiskiem, zdjęciem i paskami administracyjnych kodów, wskazała okienko w dole i poleciła dotknąć kciukiem.Przeciągnęła się, ziewnęła dyskretnie, łyknęła odrobinę soku pomidorowego i spytała, czy może Irek też chce, uderzyła się przy tym dłońmi po obfitych biodrach, jakby czegoś szukając [ Pobierz całość w formacie PDF ]