[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Podniósł kosz, chcąc zanieść go do wielbłądów, kiedy nagle odstawił go z powrotem - z głębi kosza dobiegł go groźny pomruk.- Spokojnie, Davy - odezwał się Paul.- Nikt nie zamierza cię ukraść.Jesteśmy wśród przyjaciół.- Uchylił wieko kosza i wyjął stamtąd za kark szczeniaka, rdzawą kulkę z puszystym ogonem, czarnym pyszczkiem i krótkimi uszami.Piesek podobny nieco do czau-czau, chodził od jednego do drugiego, obwąchując wszystkich skwapliwie, po czym skrył się pod nogami Paula, gdzie najwidoczniej czuł się bezpiecznie.- Pochodzi z Ameryki - wyjaśnił Paul.- Myśliwi złapali kilka sztuk na lądzie i oswoili je.Na Atlantydzie te psy stały się już niemal plagą.Kilka z nich przewiozłem i podarowałem Mojżeszowi.Wszedłem na pokład z całym stadem, bo pomyślałem sobie, że przynajmniej część z nich przetrzyma tę długą podróż.Tymczasem kiedy zszedłem na ląd w Kadyksie, okazało się, że ich liczba potroiła się.Kapitan odetchnął, zapewne z ulgą, że wreszcie się nas się pozbył, prawda, Davy? Potowa załogi musiała dniami i nocami łowić ryby dla tej nienasyconej zgrai.A naukowcy głowili się latami w jaki sposób pies przedostał się z Nowego Świata na Stary - bezskutecznie.Kto przypuszczał, że rozwiązanie zagadki tkwi we mnie, Paulu Lorreyu?- Co słychać u Mojżesza? - zapytał Jerome.- Niedobrze.Ostatniego lata zmierzył się z tygrysem szablastozębnym.Nie wyszło mu to na dobre.Wygrzebał się jakoś z tego, ale tylko dzięki pomocy boiseiów.Przynieśli z gór jakieś zioła, które uczyniły cuda, tak przynajmniej opowiada jego żona.Teraz porusza się o kulach i przesiaduje całymi dniami na werandzie, a pracę wykonują synowie i córki.Zbudował sobie dom z kamienia, aby przetrwał wieczność.Ma kuźnię, jednego z boiseiów wykształcił na Hefajstosa i przekonał go, żeby nie bać się ognia.Nie jestem antropologiem, ale nie zdziwiłbym się, gdyby potomkom Mojżesza udało się skrzyżować z boiseiami i przetrwać pięć milionów lat.Byłaby to rasa mogąca oprzeć się pędrakom i uniknąć losu neandertalczyków.- Słyszałem, że ma z tuzin dzieci - wtrącił Jerome.- Ma ośmiu synów i cztery córki, część czarna jak on, reszta wrodziła się raczej w matkę.Najstarszy syn, Algis, przewędrował całą Europę, dotarł do Morza Północnego i widział tam rzeczy tak osobliwe, że sam chciałbym je ujrzeć choć raz w życiu.Ale na tak uciążliwe wędrówki jestem już chyba za stary.- Chyba nie powiesz mi, że widział drugi koniec rurociągu Francisa - przerwał mu Steve.- Nie.Mówił, że to wyglądało raczej na gigantyczny kompleks bunkrów, na system umocnień obronnych.Budowla znajduje się na brzegu i częściowo mieści się pod woda; ta zaś część, która jest na lądzie, zarosła zielskiem.Musiano ja wybudować kilka tysięcy lat temu.Opowiadał też o szynach z jakiegoś materiału, który w ogóle nie ulega korozji.Podobno jeździł przez kilka godzin wzdłuż tych szyn, aż do morza, i wtedy ujrzał w wodzie kolejne bunkry, stoczone już przez kipiel i obklejone muszlami i wodorostami.- Co to może być? - zapytał Steve.Paul wzruszył ramionami.- Wy jesteście młodzi.Możecie pojechać i obejrzeć to na własne oczy.Sądząc po tym, co opowiadał Algis, są to rampy startowe dla pojazdów kosmicznych, olbrzymi kompleks, z którego wyruszały w drogę gwiezdne statki.Może wybudowali je ludzie, którzy wyruszyli na podbój galaktyki, a może przybysze z gwiazd, którzy wznieśli tam swoją bazę.Kto wie! Chłopiec opowiadał również o napisach, reliefach na zwietrzałym betonie.Niestety niewiele już można odczytać.To kraina nawiedzana przez burze.Czyżby stary Trucy miał rację, zastanawiał się Steve.Może istotnie człowiek już dawno opanował galaktykę?- Co to za napisy?- Bóg jeden wie.Dzieci Mojżesza potrafią wprawdzie obchodzić się z łukiem i nożem, ale nikt nie nauczył ich czytać lub pisać.Zresztą po co? Ale gdyby Algis miał więcej oleju w głowie, to by przynajmniej usiadł i przerysował te znaki, a wtedy moglibyśmy z Mojżeszem odszyfrować je.Szkoda, że tego nie zrobił.- Paul westchnął i upił trochę wody z worka, po czym otarł sobie brodę.- Wiem, o czym mówią zwietrzałe napisy.- Kijem narysował na ziemi obok wygasłego ogniska kwadrat.- Wy, którzy wkraczacie w ten świat, wyzbądźcie się nadziei.On nie ma przyszłości.Spojrzeli na niego pytająco.- Wy, co przychodzicie, wyzbądźcie się nadziei!Te oto słowa, na czarno spisane.Dostrzegłem na szczycie granicznej furty.Oto jest świat bez żadnej przyszłości.Przez własne, straszne odwieczne przewinySam siebie na zawsze już pozbawił czasuI błogosławieństwa.Został więc przeklętyI opuszczony, zanim jeszcze wzeszedłKiełek by przysłonić ów widok.- Skądś to znam - przerwał mu Steve.- W ten mniej więcej sposób wyrazi to pewnego dnia tutejszy poeta - powiedział Paul, uśmiechając się kpiąco.Zawsze był z ciebie wesołek - roześmiał się Ricardo.Paul wzruszył ramionami.- No cóż, czy nie mam racji?- To już ty musisz wiedzieć - odparł Jerome.- Byłeś na Atlantydzie - powiedział Ricardo.- Jak tam jest, źle?- Opowiem wam o Atlantydzie - obiecał Paul.- Atlantyda - zaczął, kiedy siedzieli już przy wieczornym ognisku, a ciszę przerywał jedynie śpiew cykad - to naprawdę dziwny kontynent.Nigdzie indziej nie dostrzeżesz tak blisko siebie odwagi i zniechęcenia.Kiedy siedzisz na tarasie "Future" w St.George, lokalu szczycącego się tym, że jako pierwszy w świecie serwuje piwo, możesz poznać ludzi po ich ubraniach.Atlantydzi w turbanach i togach, inni w wyblakłych nędznych mundurach.Jedni wyglądają jak u siebie w domu, zamożni, zadowoleni z siebie, inni - jak turyści, niecierpliwi i nieco nieufni.Wszyscy spoglądają na południowy zachód; jedni rozbawieni, trochę znudzeni, inni podekscytowani jak pasażerowie oczekujący od wielu dni na swój samolot.Zasypano już zatokę Castle Harbour i dużą część laguny na zachód od St.George aż do północnych raf, wyrównano teren, który ma teraz powierzchnię osiem kilometrów na pięć.W środku znajduje się platforma, na której wybudowano masy testujące i za ich pośrednictwem usiłuje się "ingerować", niestety daremnie.Nikt nie wie, dlaczego tak się dzieje.Jest wielu ekspertów w tej dziedzinie i tyle samo założeń.Najbardziej wiarygodnie brzmi wersja, że trudno jest zogniskować wystarczająco precyzyjnie pod względem czasowym i przestrzennym pole reakcji zwrotnej [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Podniósł kosz, chcąc zanieść go do wielbłądów, kiedy nagle odstawił go z powrotem - z głębi kosza dobiegł go groźny pomruk.- Spokojnie, Davy - odezwał się Paul.- Nikt nie zamierza cię ukraść.Jesteśmy wśród przyjaciół.- Uchylił wieko kosza i wyjął stamtąd za kark szczeniaka, rdzawą kulkę z puszystym ogonem, czarnym pyszczkiem i krótkimi uszami.Piesek podobny nieco do czau-czau, chodził od jednego do drugiego, obwąchując wszystkich skwapliwie, po czym skrył się pod nogami Paula, gdzie najwidoczniej czuł się bezpiecznie.- Pochodzi z Ameryki - wyjaśnił Paul.- Myśliwi złapali kilka sztuk na lądzie i oswoili je.Na Atlantydzie te psy stały się już niemal plagą.Kilka z nich przewiozłem i podarowałem Mojżeszowi.Wszedłem na pokład z całym stadem, bo pomyślałem sobie, że przynajmniej część z nich przetrzyma tę długą podróż.Tymczasem kiedy zszedłem na ląd w Kadyksie, okazało się, że ich liczba potroiła się.Kapitan odetchnął, zapewne z ulgą, że wreszcie się nas się pozbył, prawda, Davy? Potowa załogi musiała dniami i nocami łowić ryby dla tej nienasyconej zgrai.A naukowcy głowili się latami w jaki sposób pies przedostał się z Nowego Świata na Stary - bezskutecznie.Kto przypuszczał, że rozwiązanie zagadki tkwi we mnie, Paulu Lorreyu?- Co słychać u Mojżesza? - zapytał Jerome.- Niedobrze.Ostatniego lata zmierzył się z tygrysem szablastozębnym.Nie wyszło mu to na dobre.Wygrzebał się jakoś z tego, ale tylko dzięki pomocy boiseiów.Przynieśli z gór jakieś zioła, które uczyniły cuda, tak przynajmniej opowiada jego żona.Teraz porusza się o kulach i przesiaduje całymi dniami na werandzie, a pracę wykonują synowie i córki.Zbudował sobie dom z kamienia, aby przetrwał wieczność.Ma kuźnię, jednego z boiseiów wykształcił na Hefajstosa i przekonał go, żeby nie bać się ognia.Nie jestem antropologiem, ale nie zdziwiłbym się, gdyby potomkom Mojżesza udało się skrzyżować z boiseiami i przetrwać pięć milionów lat.Byłaby to rasa mogąca oprzeć się pędrakom i uniknąć losu neandertalczyków.- Słyszałem, że ma z tuzin dzieci - wtrącił Jerome.- Ma ośmiu synów i cztery córki, część czarna jak on, reszta wrodziła się raczej w matkę.Najstarszy syn, Algis, przewędrował całą Europę, dotarł do Morza Północnego i widział tam rzeczy tak osobliwe, że sam chciałbym je ujrzeć choć raz w życiu.Ale na tak uciążliwe wędrówki jestem już chyba za stary.- Chyba nie powiesz mi, że widział drugi koniec rurociągu Francisa - przerwał mu Steve.- Nie.Mówił, że to wyglądało raczej na gigantyczny kompleks bunkrów, na system umocnień obronnych.Budowla znajduje się na brzegu i częściowo mieści się pod woda; ta zaś część, która jest na lądzie, zarosła zielskiem.Musiano ja wybudować kilka tysięcy lat temu.Opowiadał też o szynach z jakiegoś materiału, który w ogóle nie ulega korozji.Podobno jeździł przez kilka godzin wzdłuż tych szyn, aż do morza, i wtedy ujrzał w wodzie kolejne bunkry, stoczone już przez kipiel i obklejone muszlami i wodorostami.- Co to może być? - zapytał Steve.Paul wzruszył ramionami.- Wy jesteście młodzi.Możecie pojechać i obejrzeć to na własne oczy.Sądząc po tym, co opowiadał Algis, są to rampy startowe dla pojazdów kosmicznych, olbrzymi kompleks, z którego wyruszały w drogę gwiezdne statki.Może wybudowali je ludzie, którzy wyruszyli na podbój galaktyki, a może przybysze z gwiazd, którzy wznieśli tam swoją bazę.Kto wie! Chłopiec opowiadał również o napisach, reliefach na zwietrzałym betonie.Niestety niewiele już można odczytać.To kraina nawiedzana przez burze.Czyżby stary Trucy miał rację, zastanawiał się Steve.Może istotnie człowiek już dawno opanował galaktykę?- Co to za napisy?- Bóg jeden wie.Dzieci Mojżesza potrafią wprawdzie obchodzić się z łukiem i nożem, ale nikt nie nauczył ich czytać lub pisać.Zresztą po co? Ale gdyby Algis miał więcej oleju w głowie, to by przynajmniej usiadł i przerysował te znaki, a wtedy moglibyśmy z Mojżeszem odszyfrować je.Szkoda, że tego nie zrobił.- Paul westchnął i upił trochę wody z worka, po czym otarł sobie brodę.- Wiem, o czym mówią zwietrzałe napisy.- Kijem narysował na ziemi obok wygasłego ogniska kwadrat.- Wy, którzy wkraczacie w ten świat, wyzbądźcie się nadziei.On nie ma przyszłości.Spojrzeli na niego pytająco.- Wy, co przychodzicie, wyzbądźcie się nadziei!Te oto słowa, na czarno spisane.Dostrzegłem na szczycie granicznej furty.Oto jest świat bez żadnej przyszłości.Przez własne, straszne odwieczne przewinySam siebie na zawsze już pozbawił czasuI błogosławieństwa.Został więc przeklętyI opuszczony, zanim jeszcze wzeszedłKiełek by przysłonić ów widok.- Skądś to znam - przerwał mu Steve.- W ten mniej więcej sposób wyrazi to pewnego dnia tutejszy poeta - powiedział Paul, uśmiechając się kpiąco.Zawsze był z ciebie wesołek - roześmiał się Ricardo.Paul wzruszył ramionami.- No cóż, czy nie mam racji?- To już ty musisz wiedzieć - odparł Jerome.- Byłeś na Atlantydzie - powiedział Ricardo.- Jak tam jest, źle?- Opowiem wam o Atlantydzie - obiecał Paul.- Atlantyda - zaczął, kiedy siedzieli już przy wieczornym ognisku, a ciszę przerywał jedynie śpiew cykad - to naprawdę dziwny kontynent.Nigdzie indziej nie dostrzeżesz tak blisko siebie odwagi i zniechęcenia.Kiedy siedzisz na tarasie "Future" w St.George, lokalu szczycącego się tym, że jako pierwszy w świecie serwuje piwo, możesz poznać ludzi po ich ubraniach.Atlantydzi w turbanach i togach, inni w wyblakłych nędznych mundurach.Jedni wyglądają jak u siebie w domu, zamożni, zadowoleni z siebie, inni - jak turyści, niecierpliwi i nieco nieufni.Wszyscy spoglądają na południowy zachód; jedni rozbawieni, trochę znudzeni, inni podekscytowani jak pasażerowie oczekujący od wielu dni na swój samolot.Zasypano już zatokę Castle Harbour i dużą część laguny na zachód od St.George aż do północnych raf, wyrównano teren, który ma teraz powierzchnię osiem kilometrów na pięć.W środku znajduje się platforma, na której wybudowano masy testujące i za ich pośrednictwem usiłuje się "ingerować", niestety daremnie.Nikt nie wie, dlaczego tak się dzieje.Jest wielu ekspertów w tej dziedzinie i tyle samo założeń.Najbardziej wiarygodnie brzmi wersja, że trudno jest zogniskować wystarczająco precyzyjnie pod względem czasowym i przestrzennym pole reakcji zwrotnej [ Pobierz całość w formacie PDF ]