[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na przykład pracownia…Podczas mej nieobecności Senor Ortega zrzucił marynarkę.Zastałem go siedzącego w kamizelce na krześle, które wyciągnął na sam środek pokoju.Opanowałem śmieszną chęć obejścia krzesła dookoła i przyjrzenia mu się ze wszystkich stron.Nie było w tym jego wyglądzie nic szczególnego, nic upiornego ani przerażającego martwotą.Wrażenie to nie rozwiało się nawet wtedy, gdy podniósł na mnie swe podejrzliwe, czarne oczy, które zresztą natychmiast opuścił.Był to odruch jakby machinalny.Postanowiłem nie zajmować się dłużej jego osobą.Z niepokojem zacząłem myśleć o sobie samym, o tym, że pora się wycofać, zanim jakieś nowe, dziwaczne wyobrażenia nie zrodzą się w mojej głowie.Zabawiłem więc w pracowni nie dłużej, niż było potrzeba na oznajmienie mu, że gospodyni zaraz przyniesie mu pościel, po czym życzyłem mu dobrej nocy.Słowa moje wydały mi się najdziwniejszym przemówieniem, z jakim można się było zwrócić do tego rodzaju figury.On jednak nie wyglądał ani na zdziwionego, ani na poruszonego i wyrzekł tylko: - Dziękuję.W najciemniejszej części długiego korytarza spotkałem Teresę dźwigającą naręcz koców i poduszek.VWychodząc z jasno oświetlonej pracowni nie mogłem dokładnie przyjrzeć się Teresie - natomiast ona po dłuższym szperaniu w szafach musiała mieć źrenice dość oswojone z mrokiem, by dostrzec, że mam kapelusz na głowie.Ten szczegół posiadał znaczenie, gdyż po tym, co jej powiedziałem na górze, utwierdziło ją to w przekonaniu, że wychodzę z domu na jakąś nocną wyprawę.Minąłem ją bez słowa i usłyszałem za sobą niespodzianie głośne trzaśniecie drzwi od pracowni.Wydaje się, że w tych okolicznościach mogłem był zawrócić i bez skrupułu podsłuchać pode drzwiami, co się tam dzieje.Ale prawdę mówiąc, związek wydarzeń nie przedstawiał się wtedy dla mego umysłu tak jasno, jak się może dziś przedstawiać czytelnikowi.Nie zdawałem sobie dokładnie sprawy z wzajemnych stosunków osób wchodzących w grę.Poza tym podsłuchiwanie pod drzwiami bez wyraźnego powodu byłoby pospolitą bezmyślną ciekawością, która nie leżała w moim charakterze.Nie miałem też żadnego planu działania.Przemykałem się pomiędzy ślepą ściana i czarno-białą klatką schodową tak cicho, jak gdyby w domu znajdowała się jakaś śmiertelnie chora osoba.Jedynym zaś człowiekiem, który by mógł odpowiadać temu określeniu, był Senior Ortega.Posuwałem się ukradkiem, pochłonięty myślami, niezdecydowany, zadając sobie poważnie pytanie:- Cóż ja mam z nim zrobić, u kaduka? Skupienie wszystkich moich władz umysłowych na tym jednym zagadnieniu stanowiło dla Senora Ortegi podobne niebezpieczeństwo, jak powiedzmy - tyfus.To porównanie wydawało mi się właściwe.Ludzie wychodzą wprawdzie z tyfusu, ale zdarza się to stosunkowo rzadko.Wypadek Ortegi był analogiczny.Jego szansę były niewielkie, aczkolwiek nie czułem do niego nienawiści, podobnie jak złośliwa choroba nie ma animozji do swej ofiary.Nie mógł mi nic zarzucić - po prostu natknął się na mnie przypadkiem jak człowiek, który nieświadomie przestępuje próg zakażonego domu.Teraz był chory, bardzo ciężko chory.Określonych zamiarów względem niego nie miałem, czułem tylko, że Senor Ortega jest w śmiertelnym niebezpieczeństwie.Mam wrażenie, że najodważniejsi ludzie (a nie mam pretensji zaliczania się do nich) muszą czasami wzdragać się przed logicznym tokiem myśli.Tylko diabeł, jak powiadają, kocha się w logice.Ja zaś nie byłem diabłem.Moja inteligencja abdykowała wobec tego problemu, a raczej ten problem obezwładniał ją i w połączeniu z przesądnym lękiem zapanował nad’ mym umysłem.Zdawało mi się, że jakiś straszliwy nakaz powstaje w najgłębszym mroku mojej duszy.Szaleństwo tego karlisty o duszy jakobina, niecne obawy barona H., tego świetnego dostawcy armii, zetknięcie się z sobą tych dwóch tępych łbów - wreszcie moje uczucie dla Rity wplątane w to wszystko na skutek klęski poniesionej na morzu - wszystko to razem przejmowało mnie dreszczem zgrozy, nie tyle na myśl o wystawieniu się na niebezpieczeństwo, ile na myśl o powzięciu decyzji [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Na przykład pracownia…Podczas mej nieobecności Senor Ortega zrzucił marynarkę.Zastałem go siedzącego w kamizelce na krześle, które wyciągnął na sam środek pokoju.Opanowałem śmieszną chęć obejścia krzesła dookoła i przyjrzenia mu się ze wszystkich stron.Nie było w tym jego wyglądzie nic szczególnego, nic upiornego ani przerażającego martwotą.Wrażenie to nie rozwiało się nawet wtedy, gdy podniósł na mnie swe podejrzliwe, czarne oczy, które zresztą natychmiast opuścił.Był to odruch jakby machinalny.Postanowiłem nie zajmować się dłużej jego osobą.Z niepokojem zacząłem myśleć o sobie samym, o tym, że pora się wycofać, zanim jakieś nowe, dziwaczne wyobrażenia nie zrodzą się w mojej głowie.Zabawiłem więc w pracowni nie dłużej, niż było potrzeba na oznajmienie mu, że gospodyni zaraz przyniesie mu pościel, po czym życzyłem mu dobrej nocy.Słowa moje wydały mi się najdziwniejszym przemówieniem, z jakim można się było zwrócić do tego rodzaju figury.On jednak nie wyglądał ani na zdziwionego, ani na poruszonego i wyrzekł tylko: - Dziękuję.W najciemniejszej części długiego korytarza spotkałem Teresę dźwigającą naręcz koców i poduszek.VWychodząc z jasno oświetlonej pracowni nie mogłem dokładnie przyjrzeć się Teresie - natomiast ona po dłuższym szperaniu w szafach musiała mieć źrenice dość oswojone z mrokiem, by dostrzec, że mam kapelusz na głowie.Ten szczegół posiadał znaczenie, gdyż po tym, co jej powiedziałem na górze, utwierdziło ją to w przekonaniu, że wychodzę z domu na jakąś nocną wyprawę.Minąłem ją bez słowa i usłyszałem za sobą niespodzianie głośne trzaśniecie drzwi od pracowni.Wydaje się, że w tych okolicznościach mogłem był zawrócić i bez skrupułu podsłuchać pode drzwiami, co się tam dzieje.Ale prawdę mówiąc, związek wydarzeń nie przedstawiał się wtedy dla mego umysłu tak jasno, jak się może dziś przedstawiać czytelnikowi.Nie zdawałem sobie dokładnie sprawy z wzajemnych stosunków osób wchodzących w grę.Poza tym podsłuchiwanie pod drzwiami bez wyraźnego powodu byłoby pospolitą bezmyślną ciekawością, która nie leżała w moim charakterze.Nie miałem też żadnego planu działania.Przemykałem się pomiędzy ślepą ściana i czarno-białą klatką schodową tak cicho, jak gdyby w domu znajdowała się jakaś śmiertelnie chora osoba.Jedynym zaś człowiekiem, który by mógł odpowiadać temu określeniu, był Senior Ortega.Posuwałem się ukradkiem, pochłonięty myślami, niezdecydowany, zadając sobie poważnie pytanie:- Cóż ja mam z nim zrobić, u kaduka? Skupienie wszystkich moich władz umysłowych na tym jednym zagadnieniu stanowiło dla Senora Ortegi podobne niebezpieczeństwo, jak powiedzmy - tyfus.To porównanie wydawało mi się właściwe.Ludzie wychodzą wprawdzie z tyfusu, ale zdarza się to stosunkowo rzadko.Wypadek Ortegi był analogiczny.Jego szansę były niewielkie, aczkolwiek nie czułem do niego nienawiści, podobnie jak złośliwa choroba nie ma animozji do swej ofiary.Nie mógł mi nic zarzucić - po prostu natknął się na mnie przypadkiem jak człowiek, który nieświadomie przestępuje próg zakażonego domu.Teraz był chory, bardzo ciężko chory.Określonych zamiarów względem niego nie miałem, czułem tylko, że Senor Ortega jest w śmiertelnym niebezpieczeństwie.Mam wrażenie, że najodważniejsi ludzie (a nie mam pretensji zaliczania się do nich) muszą czasami wzdragać się przed logicznym tokiem myśli.Tylko diabeł, jak powiadają, kocha się w logice.Ja zaś nie byłem diabłem.Moja inteligencja abdykowała wobec tego problemu, a raczej ten problem obezwładniał ją i w połączeniu z przesądnym lękiem zapanował nad’ mym umysłem.Zdawało mi się, że jakiś straszliwy nakaz powstaje w najgłębszym mroku mojej duszy.Szaleństwo tego karlisty o duszy jakobina, niecne obawy barona H., tego świetnego dostawcy armii, zetknięcie się z sobą tych dwóch tępych łbów - wreszcie moje uczucie dla Rity wplątane w to wszystko na skutek klęski poniesionej na morzu - wszystko to razem przejmowało mnie dreszczem zgrozy, nie tyle na myśl o wystawieniu się na niebezpieczeństwo, ile na myśl o powzięciu decyzji [ Pobierz całość w formacie PDF ]