[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jeśli po tak wielulatach wciąż są zauroczeni syrenami, nie wydaje się słuszne, by nie wiedzieli.Praktycznienieprzyzwoite.Nie przypominam jej, że jestem freelancerem i że artykuł powstaje bez zamówienia, toteżnie ma gwarancji, czy ktokolwiek go kupi, czy kiedykolwiek trafi do druku i do czytelników.I totakże wydaje mi się nieprzyzwoite, trzymam jednak język za zębami i słucham, a ona opowiada.Będę miał jeszcze czas, by pielęgnować wyrzuty sumienia.- Latem, nim jeszcze go poznałam, nim rozpoczęliśmy współpracę -zaczyna, po czymurywa, by znów zaciągnąć się papierosem.Jej wzrok powraca do obrazu za mymi plecami.- Tomusiało być lato tysiąc dziewięćset trzydziestego siódmego.Kryzys wciąż trwał, lecz jego rodzinana Long Island zniosła go lepiej niż większość.Miał pieniądze.Czasami przyjmował zlecenia odmagazynów, jeśli przyzwoicie płacili. The New Yorker był jednym z tych, dla których pracował,a także  Harpers ,  Bazaar i  Colliers , ale pewnie już pan to wie, bo dokładnie zbadał pan jegożycie.Popiół na jej marlboro robi się niebezpiecznie długi, choć ona najwyrazniej tego niezauważa.Rozglądam się i znajduję popielniczkę, ciężkie ołowiowe szkło przycupnięte na skrajupobliskiego stolika.Wygląda, jakby nie opróżniano jej od kilku dni bądz tygodni, kolejny argumentprzeciwko istnieniu mitycznej kubańskiej sprzątaczki.Mój fotel skrzypi i trzeszczy gniewnie, gdypochylam się, by ją zabrać.Podsuwam jej popielniczkę, a ona odrywa wzrok od obrazudostatecznie długo, by ją przyjąć i mi podziękować.- Tak czy inaczej - ciągnie - zazwyczaj mógł malować co tylko zechciał.Nigdy jednak nietraktował tej swobody jako czegoś oczywistego.Tego lata mieszkał w Atlantic City, bo mówił, żelubi oglądać ludzi na molo.Czasami siedział i szkicował ich godzinami węglem i pastelami.Pokazał mi całkiem sporo owych szkiców z mola i mam wrażenie, że zawsze zamierzałwykorzystać je do obrazów, lecz, o ile mi wiadomo, nigdy tego nie zrobił.Tego lata mieszkał wTraymore - nigdy go nie widziałam, ale twierdził, że jest cudowny.Wielu jego przyjaciół iznajomych wyjeżdżało na lato do Atlantic City, toteż jeśli pragnął towarzystwa, nigdy mu go niebrakowało.Mówił, że urządzali przecudowne przyjęcia.Czasami wieczorami schodził samotnie naplażę, to znaczy na piasek, bo mówił, że fale, mewy i zapach morza dodają mu otuchy.W swymstudio, tym przy Upper West Side, trzymał wielki słój po majonezie pełen muszelek, skorupek małży i tym podobnych.Zbierał je przez lata w Atlantic City.Niektóre posłużyły za rekwizyty wobrazach.Miał też szafkę pełną muszli z Florydy, Nassau i przylądka, i nie wiem skąd jeszcze.Pamiętam, że pokazywał mi konchy i rozgwiazdy z Morza Zródziemnego i Japonii.Muszle z całegoświata.Uwielbiał je, a także wyrzucane przez morze drewno.Stuka papierosem o krawędz popielniczki i wpatruje się w obraz przedstawiający syrenę ilatarnię morską, a ja odnoszę osobliwe wrażenie, że czerpie z niego odwagę, odwagę niezbędną, byzłamać obietnicę, której dotrzymywała przez siedemdziesiąt lat.Obietnicę złożoną trzydzieści latprzed moimi narodzinami.I teraz wiem, jakim słowem podsumować zapach jej mieszkania.Tozapach czasu.- Był koniec lipca, zachodziło słońce - mówi bardzo wolno, jakby z wielką, starannąostrożnością dobierała każde słowo.- I powiedział mi, że miał tego wieczoru paskudny humor, bopoprzedniej nocy kiepsko mu poszło w rozgrywce w pokera.Grywał w karty.Twierdził, że to jednaz jego nielicznych słabości.Tak czy inaczej, zszedł na plażę, mówił, że był na bosaka.Pamiętam, jak wspominał, że niewłożył butów.W tym momencie przychodzi mi do głowy, że być może nic z tego, co słyszę, nie jestprawdą, że snuje przede mną wymyśloną historię, żebym nie poczuł się zawiedziony, kłamie dlamnie, albo może dlatego, że jej dni wypełnia monotonna nuda i zależy jej nade wszystko, byzabawić nietypowego gościa.Odrzucam jednak te myśli.W jej głosie nie słyszę ani śladu oszustwa.Zajmując się sztuką, nie zyskałem sławy ani bogactwa, ale całkiem niezle nauczyłem sięrozpoznawać, kiedy ktoś kłamie.- Powiedział mi  Piasek był taki zimny pod mymi stopami , jakiś czas spacerował, a potem,tuż przed zmrokiem, natknął się na grupkę małych chłopców, ośmio-, dziewięciolatków.Zebrali sięw krąg wokół czegoś, co morze wyrzuciło na plażę.Zaczynał się odpływ, który zostawił po sobieznalezisko chłopców.Pomyślał, że dziwne, że mimo póznej pory są jeszcze na dworze, a nie nakolacji z rodzicami.Na molo zapalały się latarnie.Nagle odwraca wzrok od obrazu na ścianie mieszkania,  Spoglądając na brzeg z WielorybiejRafy , zupełnie jakby zaczerpnęła już z niego wszystko, czego potrzebuje, i nie miał jej nic więcejdo zaoferowania.Rozgniata papierosa w popielniczce, nie patrzy na mnie.Zagryza dolną wargę,zlizując trochę szminki.Stara kobieta w fotelu na kółkach nie sprawia wrażenia smutnej ani pełnejżalu.Mam wrażenie, że jej twarz wyraża gniew, i chcę spytać, dlaczego tak się złości.Zamiast tegopytam, co takiego chłopcy znalezli na plaży, co tego wieczoru zobaczył malarz.Nie odpowiada natychmiast.Zamyka oczy i oddycha głęboko, powoli, głośno wypuszczającpowietrze.- Przepraszam - mówię.- Nie chciałem naciskać.Jeśli wolałaby pani przerwać.- Nie chcę przerywać - ucina, unosząc powieki.- Nie po to dotarłam tak daleko ipowiedziałam tak wiele, by teraz przerwać.To była kobieta, bardzo młoda kobieta.Mówił, żemogła mieć najwyżej dziewiętnaście, dwadzieścia lat.Jeden z chłopców trącał ją patykiem, onodebrał mu go i przepędził dzieci.- Utonęła? - spytałem.- Może.Może najpierw utonęła.Ale została przegryziona na pół.Z jej ciała poniżej żebernie zostało nic [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl