[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Odsunął zasłonę z paciorków i przeszedł do recepcyjnej części biura.Niska, tęga kobieta, podobna do rozgniewanego bochenka chleba, waliła dorszem o ladę.- Chodzi o tę posadę kucharki na Uniwersytecie - oznajmiła.- Mówił pan, że to dobre miejsce, a to czysty skandal, te studenckie dowcipasy, więc żądam.chciałabym.nie po to.Jej głos cichł z wolna.- Ee.- powiedziała, choć dało się poznać, że straciła entuzjazm.- Pan nie jest Keeble’em, prawda?Śmierć spoglądał na nią.Jeszcze nigdy nie miał do czynienia z niezadowolonym klientem.Wreszcie zrezygnował.ODEJDŹ STĄD, POSĘPNA CZAROWNICO!Kucharka gniewnie zmrużyła małe oczka.- Kogo to nazywasz pan posępną stolnicą? - spytała oskarżycielskim tonem i znowu uderzyła rybą o ladę.- Popatrz pan tylko.Wczoraj wieczorem to był mój termofor, a dzisiaj rano? Ryba.Co to ma znaczyć, pytani.WSZYSTKIE DEMONY PIEKIEŁ ROZERWANA STRZĘPY TWĄ DUSZĘ, JEŚLI W TEJ CHWILI NIE OPUŚCISZ BIURA, spróbował Śmierć.- Nic o tym nie wiem.A co z moim termoforem? Tam u nich nie ma miejsca dla porządnej kobiety.Próbowali.JEŚLI SOBIE PÓJDZIESZ, przerwał jej desperacko Śmierć, DAM CI TROCHĘ PIENIĘDZY.- Ile? - zapytała kucharka z szybkością, która pozwoliłaby jej wyprzedzić atakującą kobrę, a błyskawicy sprawiłaby przykrą niespodziankę.Śmierć sięgnął po swoją sakiewkę i wysypał na ladę stosik pokrytych patyną, poczerniałych monet.Kobieta przyjrzała im się podejrzliwie.ODEJDŹ STĄD NATYCHMIAST, zażądał Śmierć i dodał: ZANIM PALĄCE WICHRY NIESKOŃCZONOŚCI SPOPIELĄ TWOJE BEZWARTOŚCIOWE ŚCIERWO.- Mój mąż dowie się o wszystkim - rzekła ponuro kucharka i wyszła.Śmierć miał uczucie, że żadna groźba nie byłaby bardziej przerażająca.Wrócił za zasłonę.Keeble, wciąż skulony na krześle, wydał z siebie coś w rodzaju zduszonego bulgotu.- Więc to się dzieje naprawdę? - wykrztusił.- Myślałem, że jest pan koszmarnym snem!MÓGŁBYM SIĘ O TO OBRAZIĆ, zauważył Śmierć.- Naprawdę jest pan Śmiercią?TAK.- Dlaczego pan nic nie powiedział?LUDZIE ZWYKLE WOLĄ, ŻEBYM NIE MÓWIŁ.Keeble zachichotał histerycznie.Zaczął przerzucać papiery.- I chce pan zmienić zajęcie? Na wróżkę zębuszkę? Wodnego duszka? Piaskowego dziadka?NIE ŻARTUJ.PO PROSTU.CZUJĘ, ŻE PRZYDA MI SIĘ JAKAŚ ODMIANĄGorączkowe poszukiwania Keeble’a odsłoniły w końcu dokument, którego potrzebował.Zaśmiał się obłąkańczo i wcisnął go w ręce Śmierci.Śmierć przeczytał.TO JEST PRACA? LUDZIOM ZA TO PŁACĄ?- Tak, tak.Proszę z nim porozmawiać.Świetnie się pan nadaje.Tylko proszę nie wspominać, że to ja pana przysłałem.***Pimpuś galopował przez noc, a Dysk rozwijał się daleko w dole, pod jego kopytami.Mort przekonał się, że miecz sięga o wiele dalej niż początkowo sądził: sięga do samych gwiazd.Machnął nim poprzez głębię przestrzeni i zatopił klingę w samym sercu żółtego karła, który z satysfakcjonującym rozbłyskiem zmienił się w novą.Mort stanął w strzemionach ł zakręcił ostrzem nad głową; ze śmiechem patrzył, jak błękitny płomień omiata nieboskłon, pozostawiając ścieżkę ciemności i zgliszczy.I nie zatrzymuje się.Mort ciągnął z całej siły, ale miecz przeciął horyzont, zmiażdżył góry, osuszył morza, zmienił zielone lasy w dogasające popioły.Słyszał za sobą głosy, krótkie krzyki przyjaciół ł krewnych.Obejrzał się zrozpaczony.Wicher unosił chmury pyłu z martwej ziemi.Walczył, by puścić rękojeść, ale miecz płonął w dłoni lodowatym zimnem i wciągał do tańca, który nie skończy się, dopóki nie pozostanie nic żywego.Ą kiedy nadeszła ta chwila, Mort został sam, jeśli nie liczyć Śmierci.DOBRA ROBOTA, CHŁOPCZE, pochwalił go.A Mort odpowiedział: MORT.- Mort! Mort! Obudź się!Z wolna, niby topielec w stawie, wypływał na powierzchnię świadomości.Walczył z tym, do końca trzymał się poduszki i upiorów snu, ale ktoś nagląco szarpał go za ucho.- Mmm.- powiedział Mort- Mort!- Cco?- Mort, chodzi o ojca!Otworzył oczy i spojrzał tępo w twarz Ysabell.Wydarzenia ostatniej nocy powróciły i wspomnienia zaatakowały z siłą skarpety napełnionej mokrym piaskiem.Wciąż otulony resztką swego snu zsunął nogi z łóżka.- Dobrze, dobrze - mruknął.- Zaraz do niego pójdę.- Ale go nie ma! Albert odchodzi od zmysłów! - Ysabell stała przy łóżku i mięła w dłoniach chusteczkę.- Mort, myślisz, że coś mu się stało? Spojrzał nie rozumiejąc.- Nie bądź głupia - burknął.- Przecież jest Śmiercią.Podrapał się.Swędziała go cała skóra, gorąca i sucha.- Ale nigdy nie wyjeżdżał na tak długo! Nawet kiedy była ta wielka zaraza, w Pseudopolis.Przecież musi tu być rano, dopilnować ksiąg, opracować węzły.Mort chwycił ją za ramiona.- Już dobrze, nie martw się - powiedział tak pocieszającym tonem, na jaki tylko było go stać.- Jestem pewien, że nic mu się nie stało.Uspokój się.Pójdę sprawdzić.Dlaczego masz zamknięte oczy?- Proszę cię, Mort, włóż coś na siebie - poprosiła Ysabell zduszonym głosem.Mort spojrzał w dół.- Przepraszam - wykrztusił zawstydzony [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Odsunął zasłonę z paciorków i przeszedł do recepcyjnej części biura.Niska, tęga kobieta, podobna do rozgniewanego bochenka chleba, waliła dorszem o ladę.- Chodzi o tę posadę kucharki na Uniwersytecie - oznajmiła.- Mówił pan, że to dobre miejsce, a to czysty skandal, te studenckie dowcipasy, więc żądam.chciałabym.nie po to.Jej głos cichł z wolna.- Ee.- powiedziała, choć dało się poznać, że straciła entuzjazm.- Pan nie jest Keeble’em, prawda?Śmierć spoglądał na nią.Jeszcze nigdy nie miał do czynienia z niezadowolonym klientem.Wreszcie zrezygnował.ODEJDŹ STĄD, POSĘPNA CZAROWNICO!Kucharka gniewnie zmrużyła małe oczka.- Kogo to nazywasz pan posępną stolnicą? - spytała oskarżycielskim tonem i znowu uderzyła rybą o ladę.- Popatrz pan tylko.Wczoraj wieczorem to był mój termofor, a dzisiaj rano? Ryba.Co to ma znaczyć, pytani.WSZYSTKIE DEMONY PIEKIEŁ ROZERWANA STRZĘPY TWĄ DUSZĘ, JEŚLI W TEJ CHWILI NIE OPUŚCISZ BIURA, spróbował Śmierć.- Nic o tym nie wiem.A co z moim termoforem? Tam u nich nie ma miejsca dla porządnej kobiety.Próbowali.JEŚLI SOBIE PÓJDZIESZ, przerwał jej desperacko Śmierć, DAM CI TROCHĘ PIENIĘDZY.- Ile? - zapytała kucharka z szybkością, która pozwoliłaby jej wyprzedzić atakującą kobrę, a błyskawicy sprawiłaby przykrą niespodziankę.Śmierć sięgnął po swoją sakiewkę i wysypał na ladę stosik pokrytych patyną, poczerniałych monet.Kobieta przyjrzała im się podejrzliwie.ODEJDŹ STĄD NATYCHMIAST, zażądał Śmierć i dodał: ZANIM PALĄCE WICHRY NIESKOŃCZONOŚCI SPOPIELĄ TWOJE BEZWARTOŚCIOWE ŚCIERWO.- Mój mąż dowie się o wszystkim - rzekła ponuro kucharka i wyszła.Śmierć miał uczucie, że żadna groźba nie byłaby bardziej przerażająca.Wrócił za zasłonę.Keeble, wciąż skulony na krześle, wydał z siebie coś w rodzaju zduszonego bulgotu.- Więc to się dzieje naprawdę? - wykrztusił.- Myślałem, że jest pan koszmarnym snem!MÓGŁBYM SIĘ O TO OBRAZIĆ, zauważył Śmierć.- Naprawdę jest pan Śmiercią?TAK.- Dlaczego pan nic nie powiedział?LUDZIE ZWYKLE WOLĄ, ŻEBYM NIE MÓWIŁ.Keeble zachichotał histerycznie.Zaczął przerzucać papiery.- I chce pan zmienić zajęcie? Na wróżkę zębuszkę? Wodnego duszka? Piaskowego dziadka?NIE ŻARTUJ.PO PROSTU.CZUJĘ, ŻE PRZYDA MI SIĘ JAKAŚ ODMIANĄGorączkowe poszukiwania Keeble’a odsłoniły w końcu dokument, którego potrzebował.Zaśmiał się obłąkańczo i wcisnął go w ręce Śmierci.Śmierć przeczytał.TO JEST PRACA? LUDZIOM ZA TO PŁACĄ?- Tak, tak.Proszę z nim porozmawiać.Świetnie się pan nadaje.Tylko proszę nie wspominać, że to ja pana przysłałem.***Pimpuś galopował przez noc, a Dysk rozwijał się daleko w dole, pod jego kopytami.Mort przekonał się, że miecz sięga o wiele dalej niż początkowo sądził: sięga do samych gwiazd.Machnął nim poprzez głębię przestrzeni i zatopił klingę w samym sercu żółtego karła, który z satysfakcjonującym rozbłyskiem zmienił się w novą.Mort stanął w strzemionach ł zakręcił ostrzem nad głową; ze śmiechem patrzył, jak błękitny płomień omiata nieboskłon, pozostawiając ścieżkę ciemności i zgliszczy.I nie zatrzymuje się.Mort ciągnął z całej siły, ale miecz przeciął horyzont, zmiażdżył góry, osuszył morza, zmienił zielone lasy w dogasające popioły.Słyszał za sobą głosy, krótkie krzyki przyjaciół ł krewnych.Obejrzał się zrozpaczony.Wicher unosił chmury pyłu z martwej ziemi.Walczył, by puścić rękojeść, ale miecz płonął w dłoni lodowatym zimnem i wciągał do tańca, który nie skończy się, dopóki nie pozostanie nic żywego.Ą kiedy nadeszła ta chwila, Mort został sam, jeśli nie liczyć Śmierci.DOBRA ROBOTA, CHŁOPCZE, pochwalił go.A Mort odpowiedział: MORT.- Mort! Mort! Obudź się!Z wolna, niby topielec w stawie, wypływał na powierzchnię świadomości.Walczył z tym, do końca trzymał się poduszki i upiorów snu, ale ktoś nagląco szarpał go za ucho.- Mmm.- powiedział Mort- Mort!- Cco?- Mort, chodzi o ojca!Otworzył oczy i spojrzał tępo w twarz Ysabell.Wydarzenia ostatniej nocy powróciły i wspomnienia zaatakowały z siłą skarpety napełnionej mokrym piaskiem.Wciąż otulony resztką swego snu zsunął nogi z łóżka.- Dobrze, dobrze - mruknął.- Zaraz do niego pójdę.- Ale go nie ma! Albert odchodzi od zmysłów! - Ysabell stała przy łóżku i mięła w dłoniach chusteczkę.- Mort, myślisz, że coś mu się stało? Spojrzał nie rozumiejąc.- Nie bądź głupia - burknął.- Przecież jest Śmiercią.Podrapał się.Swędziała go cała skóra, gorąca i sucha.- Ale nigdy nie wyjeżdżał na tak długo! Nawet kiedy była ta wielka zaraza, w Pseudopolis.Przecież musi tu być rano, dopilnować ksiąg, opracować węzły.Mort chwycił ją za ramiona.- Już dobrze, nie martw się - powiedział tak pocieszającym tonem, na jaki tylko było go stać.- Jestem pewien, że nic mu się nie stało.Uspokój się.Pójdę sprawdzić.Dlaczego masz zamknięte oczy?- Proszę cię, Mort, włóż coś na siebie - poprosiła Ysabell zduszonym głosem.Mort spojrzał w dół.- Przepraszam - wykrztusił zawstydzony [ Pobierz całość w formacie PDF ]