[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- To należy do metod pułkownika Luschke - powiedział Wedelmann.Rzucił krótkie spojrzenie w stronę starszego ognio­mistrza Bocka, który ze względów taktycznych ustawił się za Wittererem i wskutek tego nie musiał ukrywać lekkiego uśmie­chu.Wedelmann i Bock pomyśleli to samo: jedna z metod puł­kownika Luschke polega na tym, że każdy nowy oficer musi przede wszystkim przejść próbę ogniową w sztabie pułku, i to trwająca co najmniej dwadzieścia cztery godziny.Jeżeli nie był to człowiek, który upadł na głowę, wiedział po tych dwudziestu czterech godzinach, skąd wiatr wieje.Jeśli życie było mu miłe, stosował się do tego.- Dowódca pułku - powiedział Witterer - to osoba wielce godna uwagi.Wedelmann skinął głową.- Nie można go ani ominąć, ani podejść.Dobrze jest wiedzieć o tym.- Trzecia bateria miała dotąd niemałe sukcesy, prawda?- Można by to powiedzieć.- Miejmy nadzieję, że nie kosztem dyscypliny.Wedelmann oparł ręce na udach.Wyglądał jak bokser czeka­jący w rogu ringu na pierwszą rundę.- Siła bojowa ważniejsza jest niż dyscyplina - powiedział krótko.- Jedno warunkuje przecież drugie - rzucił Witterer tonem pobłażliwego belfra.Witterer był ostatecznie kapitanem.Czasami jest wskazane zwrócić na to uwagę nawet kolegom oficerom.- Takie teorie brzmią zawsze dobrze, panie kapitanie.Ale w praktyce wygląda to zazwyczaj zupełnie inaczej.A może uważa pan, że kiedyś pojawi się przepis wskazujący, jak należy pra­widłowo umierać?Witterer uśmiechnął się z wyższością.Nie odnosił wrażenia, że Wedelmann jest takim idealnym oficerem, jakim usiłował przedstawić go pułkownik Luschke.Patrząc na niego myślał sobie, że porucznikowi brak godnej oficera postawy.Stagnacja na fron­tach wyraźnie nie wyszła mu na dobre.Kości wtedy rdzewieją, energia wyczerpuje się, człowiek zaczyna zbytnio się zastanawiać.Przednie linie potrzebują gwałtownie dopływu świeżej krwi.Po to przecież przybył tutaj.- Czy przygotował pan wszystko do przekazania mi baterii, panie poruczniku?- Cóż tu jest do przygotowywania? - zapytał z kolei Wedelmann.- Przekazuję panu baterię taką, jaka jest.Przekazuję panu baterię doświadczoną w bojach, wielokrotnie odznaczaną.Co pan później z nią zrobi, to już pana sprawa.- Niezaprzeczenie - powiedział Witterer z wyraźnym chło­dem.- W każdym razie nie da się uniknąć przekazania na piśmie.- Nie prowadzimy tu dziennika okrętowego - rzucił Wedelmann z rosnącym niezadowoleniem.- Raport dzienny informuje dokładnie o stanie osobowym, pojazdach, amunicji, paliwie.Czy to ma pan na myśli, panie kapitanie?Wmieszał się starszy ogniomistrz, starając się uczynić to tak­townie.- Pisemne przekazanie tajnych akt i spraw dowództwa zostało przygotowane.- Pięknie - oświadczył Witterer i podniósł się.- Najprzód rozejrzymy się tu nieco dokładniej.- Dobrze - powiedział Wedelmann podnosząc się również.- Zacznijmy od stanowisk ogniowych.Witterer, już w drodze ku drzwiom, udał, że coś wpadło mu właśnie do głowy; coś, co nie było istotne, ale miało swoje zna­czenie.- Jeszcze jedno - powiedział.- Zanim pojedziemy do dział, chciałbym wiedzieć, gdzie będę mieszkać?Wedelmann pomyślał sobie: Mieszkać - to chyba w tych okolicznościach słowo niezbyt właściwe.- Może pan rozgościć się w mojej kwaterze, panie kapitanie - powiedział.- Od biedy zawsze znajdzie się tam miejsce.Kwatera znajduje się w rejonie głównego stanowiska taborów.- Na początek - odparł Witterer - żeby się gruntownie ze wszystkim zapoznać, wolałbym ulokować się na zapasowym sta­nowisku.- Tak jest, panie kapitanie - powiedział szef; niełatwo mu było ukryć, jak mało jest tą perspektywą zachwycony.Tu była jego rezydencja.Nie pragnął wcale, by rozbił w niej namioty ktoś, kto miałby prawo wtrącać się do jego zarządzeń i był w do­datku zdecydowany to uczynić.Witterer skinął głową w kierunku swego szefa baterii i uśmiech­nął się do niego; uśmiech ten dał Boćkowi od razu do zrozumie­nia, że czeka go jeszcze niejedna niespodzianka.Zanim zoriento­wał się całkowicie, co się tu właśnie święci, kapitan oświad­czył: - Najlepszą kwaterę na stanowisku zapasowym macie oczy­wiście wy, Bock.Wedelmann, radośnie zaskoczony, uśmiechnął się.Starszy ognio­mistrz stał w milczeniu na baczność.Obaj wiedzieli, że to nie szef zajął najlepszą kwaterę, lecz oczywiście Soeft, imperator zaopatrzenia.Ale o takich finezjach Witterer nie mógł jeszcze nic wiedzieć.- Tak - powiedział Witterer serdecznie, rozkoszując się swoją przewagą - orientuję się w tych sprawach, mój drogi.Szef ma zawsze najlepszą kwaterę.To wiadomo.Ale odda ją pan chętnie swemu kapitanowi, prawda?- Tak jest - wykrztusił Bock.- Urządźcie więc to wszystko - kapitan Witterer delektował się swoim iście żołnierskim, jędrnym humorem.- Kiedy wrócę ze stanowisk ogniowych, zobaczę, co oprócz tego macie jeszcze dla swego nowego dowódcy.- Tak jest, panie kapitanie - powiedział Bock z goryczą.- Proponuję - wmieszał się rozweselony Wedelmann - aby szef przeniósł się ze swoją kancelarią do Soefta.Oczywiście pod warunkiem, że pan kapitan nie będzie miał nic przeciwko temu.- Przenieście się ze swoją kancelarią do Soefta - zadecydo­wał Witterer.Starszy ogniomistrz ujrzał oczyma wyobraźni mnóstwo spada­jących na niego okropnych komplikacji.Nie tylko stracił wy­godną kwaterę, ale będzie miał w dodatku na karku Soefta.Co sobie właściwie nowy dowódca myśli? Przecież Bock nie może ni stąd, ni zowąd zadrzeć z Soeftem! Właśnie z Soeftem! Jeżeli tego na czas nie ureguluje, rezultatem mogą być po prostu głodowe racje! Ten nowy nie ma przecie pojęcia, co się tu naprawdę dzieje.- Kto jest właściwie moim stałym kierowcą? - zapytał Witterer.- Bombardier Kowalski - odpowiedział skwapliwie Bock.I to, że mógł to powiedzieć, nieco go uspokoiło.Bo Kowalski był idealnym hamulcem dla każdego, kto miał ochotę posunąć się za daleko.- Akurat ten Kowalski? - zapytał Witterer bez zbytniego entuzjazmu.- To najlepszy kierowca baterii odpowiedział Wedelmann.- Dorasta do każdej sytuacji.- I on z całego serca uży­czał Wittererowi Kowalskiego.Bombardier Kowalski potrafił, jeśli chciał, słyszeć, jak trawa rośnie, i odgadywać myśli, a jeżeli były niemiłe, to jego specjalnością było paraliżowanie ich.- No dobrze - odrzekł Witterer.- Z czasem uporamy się z nim.Witterer i Wedelmann opuścili kancelarię w pozornej zgodzie i w towarzystwie Bocka podeszli do wozu.Bombardiera Kowal­skiego nie było.Znaleziono go po chwili przy kuchni polowej, gdzie sprawdzał, czy mięso zostało dobrze ugotowane.Kowalski zawiózł starego i nowego dowódcę w piekielnym tem­pie na główne stanowisko taborów.Stamtąd obaj udali się do dział ustawionych na końcu wsi.Witterer, wykorzystując zgodnie z przepisami każde naturalne ukrycie, nałożył hełm i oparty o drzewo, pochylony naprzód, ze skupieniem lustrował okolicę przez lornetkę polową.Nieprzyja­cielskie linie były prawie niewidoczne.- Tylko dwa nasze działa - wyjaśniał Wedelmann, który stał w rozkroku na śniegu obok niego - mogą być użyte do strzelania na wprost [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl