[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdy wreszcie Colin wyłączył magnetofon, Heather powiedziała:– To straszne.– Wiem.– Biedny Roy.– Rozumiem, co masz na myśli – powiedział Colin posępnie.– Jest mi przykro, że mówiłam o nim te wszystkie rzeczy.To nie jego wina, że jest taki, jaki jest, prawda?– Mnie też to poruszyło.Ale nie wolno nam rozczulać się nad nim.Jeszcze nie.Broń nas, panie Boże.Nie wolno nam zapominać, że jest niebezpieczny.Pamiętaj, że zabiłby mnie z radością – a ciebie zgwałcił i zamordował – gdyby tylko był przekonany, że nie spotka go za to żadna kara.Kuchenny zegar tykał głucho.Heather odezwała się:– Gdybyśmy dali tę taśmę policji, to może by uwierzyli.– W co? Że Roy był maltretowanym dzieckiem? Maltretowanym być może do tego stopnia, że wyrósł na psychopatę? Owszem.Może dałoby się ich o tym przekonać, zgoda.Ale taśma niczego nie dowodzi.Nie dowodzi, że Roy zabił tych dwu chłopców, albo że próbował wykoleić pociąg tamtej nocy, albo że próbuje mnie zabić.Potrzebujemy czegoś więcej.Musimy zrealizować cały nasz plan.– Dziś wieczór – powiedziała.– Tak.40Weezy wróciła do domu o wpół do szóstej i wspólnie zjedli wczesną kolację.Przyniosła z Delikatesów różne rzeczy: szynkę krojoną, pierś indyczą w plasterkach, ser, sałatkę makaronową i pomidorową, pikle z koprem i trójkątne kawałki sernika.Było mnóstwo jedzenia, ale żadne z nich nie jadło zbyt dużo.Matka zawsze dbała o figurę, liczyła każdą dodatkową uncję, a Colin za bardzo martwił się nadchodzącą nocą, by mieć dobry apetyt.– Wracasz do galerii? – spytał.– Za jakąś godzinę.– Będziesz w domu o dziewiątej?– Obawiam się, że nie.Zamykamy o dziewiątej, zamiatamy, odkurzamy meble i znów otwieramy o dziesiątej.– Po co?– Mamy prywatny pokaz nowego artysty, tylko za zaproszeniami.– O dziesiątej wieczorem?– To ma być eleganckie spotkanie po kolacji.Goście będą mogli napić się brandy albo szampana.Nieźle, co?– Tak myślę.Nałożyła sobie trochę musztardy, umoczyła w niej zwinięty plaster szynki i skubała delikatnie.– Przyjdą nasi najlepsi klienci.– Do kiedy to potrwa?– Do północy czy coś koło tego.– Wrócisz potem do domu?– Spodziewam się.Spróbował sernika.– Nie zapomnij o obowiązkowej godzinie powrotu – powiedziała.– Nie zapomnę.– Masz być w domu przed zmrokiem.– Możesz mi ufać.– Mam nadzieję.W twoim własnym interesie, mam nadzieję.– Zadzwoń i sprawdź, jeśli chcesz.– Prawdopodobnie tak zrobię.– Będę tutaj – skłamał.Colin odczekał, aż matka weźmie prysznic, przebierze się i wyjdzie, po czym udał się do jej pokoju i wyjął z szuflady pistolet.Włożył go do małego kartonowego pudełka.A także magnetofon, dwie latarki i plastikową butelkę z keczupem.Wyjął z bieliźniarki ścierkę i przeciął wzdłuż, na dwie równe części.Te dwa kawałki materiału też schował do pudełka.Zszedł do garażu, zdjął ze ściany zwój sznura, który wisiał tam od chwili, w której wprowadzili się do tego domu, i również go zabrał.Pozostało mu jeszcze trochę czasu przed wyruszeniem do domu Kingmana.Wrócił do swego pokoju i próbował poskładać jeden ze swoich modeli, ale nie dał rady.Nie był w stanie opanować drżenia rąk.Godzinę przed zapadnięciem zmroku wziął pudełko, zabrał swój sprzęt i wyszedł z domu.Przywiązał pudełko do bagażnika roweru.Następnie udał się okrężną drogą do domu Kingmana na szczycie Hawk Drive, upewniając się, że nikt go nie śledzi.Heather czekała w drzwiach zrujnowanej posiadłości.Gdy się pojawił, wyszła z cienia.Miała na sobie krótkie niebieskie szorty, białą bluzkę z długimi rękawami i wyglądała pięknie.Rower położył na ziemi, w wysokiej, suchej trawie, żeby nie było go widać i wziął ze sobą pudełko.Ten dom był zawsze dziwnym miejscem, ale o zmroku stawał się jeszcze dziwniejszy.Przez kilka wybitych, niczym nie zasłoniętych okien sączył się ukośnie miedziany blask słońca i nadawał wnętrzu jakiś krwawy wygląd.Pyłki kurzu wirowały leniwie w gasnących strugach światła.W jednym rogu błyszczała jak kryształ ogromna pajęczyna.Cienie pełzały niczym żywe istoty.– Wyglądam okropnie – powiedziała Heather, gdy tylko Colin podszedł do niej.– Wyglądasz wspaniale.Szałowo.– Mój szampon nie zadziałał – powiedziała.– Włosy sterczą mi jak druty.– Masz ładne włosy.Bardzo ładne.Trudno wymarzyć sobie lepsze.– Nie zainteresuje się mną – powiedziała całkowicie przekonana.– Jak tylko zobaczy, że to właśnie mnie tu uwięziłeś, po prostu odwróci się i odejdzie.– Nie bądź niemądra.Wyglądasz doskonale.Absolutnie doskonale.– Naprawdę tak myślisz?– Naprawdę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Gdy wreszcie Colin wyłączył magnetofon, Heather powiedziała:– To straszne.– Wiem.– Biedny Roy.– Rozumiem, co masz na myśli – powiedział Colin posępnie.– Jest mi przykro, że mówiłam o nim te wszystkie rzeczy.To nie jego wina, że jest taki, jaki jest, prawda?– Mnie też to poruszyło.Ale nie wolno nam rozczulać się nad nim.Jeszcze nie.Broń nas, panie Boże.Nie wolno nam zapominać, że jest niebezpieczny.Pamiętaj, że zabiłby mnie z radością – a ciebie zgwałcił i zamordował – gdyby tylko był przekonany, że nie spotka go za to żadna kara.Kuchenny zegar tykał głucho.Heather odezwała się:– Gdybyśmy dali tę taśmę policji, to może by uwierzyli.– W co? Że Roy był maltretowanym dzieckiem? Maltretowanym być może do tego stopnia, że wyrósł na psychopatę? Owszem.Może dałoby się ich o tym przekonać, zgoda.Ale taśma niczego nie dowodzi.Nie dowodzi, że Roy zabił tych dwu chłopców, albo że próbował wykoleić pociąg tamtej nocy, albo że próbuje mnie zabić.Potrzebujemy czegoś więcej.Musimy zrealizować cały nasz plan.– Dziś wieczór – powiedziała.– Tak.40Weezy wróciła do domu o wpół do szóstej i wspólnie zjedli wczesną kolację.Przyniosła z Delikatesów różne rzeczy: szynkę krojoną, pierś indyczą w plasterkach, ser, sałatkę makaronową i pomidorową, pikle z koprem i trójkątne kawałki sernika.Było mnóstwo jedzenia, ale żadne z nich nie jadło zbyt dużo.Matka zawsze dbała o figurę, liczyła każdą dodatkową uncję, a Colin za bardzo martwił się nadchodzącą nocą, by mieć dobry apetyt.– Wracasz do galerii? – spytał.– Za jakąś godzinę.– Będziesz w domu o dziewiątej?– Obawiam się, że nie.Zamykamy o dziewiątej, zamiatamy, odkurzamy meble i znów otwieramy o dziesiątej.– Po co?– Mamy prywatny pokaz nowego artysty, tylko za zaproszeniami.– O dziesiątej wieczorem?– To ma być eleganckie spotkanie po kolacji.Goście będą mogli napić się brandy albo szampana.Nieźle, co?– Tak myślę.Nałożyła sobie trochę musztardy, umoczyła w niej zwinięty plaster szynki i skubała delikatnie.– Przyjdą nasi najlepsi klienci.– Do kiedy to potrwa?– Do północy czy coś koło tego.– Wrócisz potem do domu?– Spodziewam się.Spróbował sernika.– Nie zapomnij o obowiązkowej godzinie powrotu – powiedziała.– Nie zapomnę.– Masz być w domu przed zmrokiem.– Możesz mi ufać.– Mam nadzieję.W twoim własnym interesie, mam nadzieję.– Zadzwoń i sprawdź, jeśli chcesz.– Prawdopodobnie tak zrobię.– Będę tutaj – skłamał.Colin odczekał, aż matka weźmie prysznic, przebierze się i wyjdzie, po czym udał się do jej pokoju i wyjął z szuflady pistolet.Włożył go do małego kartonowego pudełka.A także magnetofon, dwie latarki i plastikową butelkę z keczupem.Wyjął z bieliźniarki ścierkę i przeciął wzdłuż, na dwie równe części.Te dwa kawałki materiału też schował do pudełka.Zszedł do garażu, zdjął ze ściany zwój sznura, który wisiał tam od chwili, w której wprowadzili się do tego domu, i również go zabrał.Pozostało mu jeszcze trochę czasu przed wyruszeniem do domu Kingmana.Wrócił do swego pokoju i próbował poskładać jeden ze swoich modeli, ale nie dał rady.Nie był w stanie opanować drżenia rąk.Godzinę przed zapadnięciem zmroku wziął pudełko, zabrał swój sprzęt i wyszedł z domu.Przywiązał pudełko do bagażnika roweru.Następnie udał się okrężną drogą do domu Kingmana na szczycie Hawk Drive, upewniając się, że nikt go nie śledzi.Heather czekała w drzwiach zrujnowanej posiadłości.Gdy się pojawił, wyszła z cienia.Miała na sobie krótkie niebieskie szorty, białą bluzkę z długimi rękawami i wyglądała pięknie.Rower położył na ziemi, w wysokiej, suchej trawie, żeby nie było go widać i wziął ze sobą pudełko.Ten dom był zawsze dziwnym miejscem, ale o zmroku stawał się jeszcze dziwniejszy.Przez kilka wybitych, niczym nie zasłoniętych okien sączył się ukośnie miedziany blask słońca i nadawał wnętrzu jakiś krwawy wygląd.Pyłki kurzu wirowały leniwie w gasnących strugach światła.W jednym rogu błyszczała jak kryształ ogromna pajęczyna.Cienie pełzały niczym żywe istoty.– Wyglądam okropnie – powiedziała Heather, gdy tylko Colin podszedł do niej.– Wyglądasz wspaniale.Szałowo.– Mój szampon nie zadziałał – powiedziała.– Włosy sterczą mi jak druty.– Masz ładne włosy.Bardzo ładne.Trudno wymarzyć sobie lepsze.– Nie zainteresuje się mną – powiedziała całkowicie przekonana.– Jak tylko zobaczy, że to właśnie mnie tu uwięziłeś, po prostu odwróci się i odejdzie.– Nie bądź niemądra.Wyglądasz doskonale.Absolutnie doskonale.– Naprawdę tak myślisz?– Naprawdę [ Pobierz całość w formacie PDF ]