[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Topornicy musieli przebiec tylko dwieście kroków; jezdni najwyżej pięćset.Do-konanie w tym czasie dwóch zwrotów i sprawne rozdzielenie sił na dwa fron-ty przerosło możliwości zgrai bo przerosłoby możliwości najlepiej wyszko-lonych i dowodzonych wojsk świata.Wykorzystanie liczebnej przewagi okazałosię zupełnie niemożliwe; wojownicy, którzy mogli tę przewagę zapewnić, miota-li się, uwięzieni wewnątrz kłębu, szpikowani strzałami przez łuczników Astata.Atakowana zewsząd zgraja zrazu prawie nie stawiała oporu.Groty armektańskichwłóczni zmiotły z wierzchowców kilku jezdzców, desperacko próbujących przejśćdo kontrszarży, po czym wbiły się w bezładny tłum.Rozpędzone armektańskie ru-maki, cięższe i silniejsze od alerskich zwierząt, obaliły pierwsze szeregi.Z drugiejstrony topornicy, pozostawiwszy za plecami porąbane trupy tych paru Alerów,którzy zbyt pózno poniechali kontrataku, zwarli trójkątny szyk na powrót i terazgrzmocili jak w bęben, rozwalając wierzchowcom łby, druzgocząc toporami ko-lana i biodra jezdzców, spychając wielkimi tarczami ryczący tłum rannych i ogar-niętych paniką.Przepadali w tym tłumie ci, którzy jeszcze mogli i chcieli stawićopór.W przeciwieństwie do konnych łuczników Rawata, których największymatutem był impet uderzenia, siła natarcia toporników nie malała.Słabe oszcze-py Alerów nie radziły sobie z tęgimi tarczami i grubymi blachami napierśników.Ciężkozbrojni (zdarzało się) brali czasem cięgi od ruchliwych i zręcznych srebr-nych wojowników ale wtedy, gdy ci mogli swą ruchliwość i zręczność wyko-rzystać.Nie mając czasu i miejsca, by odszukać słabe punkty zakutych w zbrojeludzi, Alerowie beznadziejnie próbowali zatrzymać gniotący ich, żelazny mur,bodąc go nieledwie na oślep swym prymitywnym orężem i wciąż napotykalitylko tarcze, kirysy, lub ciężkie, głębokie hełmy, skrywające niemal całe twarzeprzeciwników.Rawat i jego konni, z łatwością zniszczywszy samo obrzeże kłębu,teraz mozolnie walczyli mieczami i z coraz większym trudem powstrzymywaliwroga, przeszedłszy z ataku do wysilonej obrony.Topornicy ciągle szli naprzód,34chociaż coraz wolniej, bo opór jednak tężał, a zabici i ranni wojownicy (tym bar-dziej zaś pokaleczone, miotające się bezładnie zwierzęta) utrudniali dostęp dodalszych szeregów.Szalę zwycięstwa przechylili łucznicy.Liczebna przewaga Alerów była przygniatająca.Utraciwszy, w zabitych i ran-nych, bez mała połowę wojowników, zgraja wciąż dwukrotnie górowała nad ata-kującymi.Sama masa walczących sprawiała, że zgniecenie ich jednym uderze-niem było niemożliwe.Lecz ci co tkwili w środku gromady, nie bardzo mieli po-jęcie, jakie właściwie siły ich gromią.Gdy na obrzeżach wojownicy, siłą zmuszenido obrony życia, po prostu zaczęli odpierać ciosy ci w środku wciąż widzie-li tylko zabijanych z łuków towarzyszy.Ranione strzałami wierzchowce rzucałysię jak wściekłe, czyniąc zamęt niemożliwym do opanowania.Wciąż nadlatywałynowe pierzaste pociski, jeden za drugim, niewiarygodnie szybko, nieprzerwanie;mogło się wydawać, że niewidzialnych łuczników jest nie sześciu, a sześćdzie-sięciu.Uwięzieni między armektańską jazdą a topornikami Alerowie wyprysnęlina boki, wymykając się spomiędzy dwóch wrogich linii.Część rzuciła się w stro-nę stepu; duża gromada runęła ku drzewom.Zyskawszy swobodę ruchu, srebrniwojownicy mogli z łatwością przeskrzydlić krótkie linie legionistów i sytuacjauległaby odwróceniu.Lecz żaden alerski dowódca nie panował nad przebiegiembitwy, nikt nie był w stanie odpowiednio podzielić sił, wskazać, kto i gdzie po-winien uderzyć.Mogliby to najwyżej uczynić wojownicy samorzutnie lecz dotakich manewrów potrzebne było świetnie zorganizowane wojsko, złożone z żoł-nierzy o bardzo wysokim morale, potrafiących samodzielnie ocenić sytuację i po-dejmować samodzielne decyzje.Alerska zgraja nie spełniała żadnego z tych wa-runków.Wojownicy zwyczajnie uciekali i nie byli w stanie nawet posłuchać roz-kazów, choćby i miał je kto wydać.Pomimo to siedzący w krzakach Astat niezamierzał przeciągać struny.Zgraja została rozbita i, wobec szczupłości sił wła-snych, nie miało sensu zmuszanie niedobitków do dalszej rozpaczliwej obrony.Dlatego dowódca łuczników pospiesznie usunął swoich ludzi z drogi czmycha-jących Alerów.Przesunąwszy żołnierzy trochę w bok, pozostawił resztki zgraitopornikom i jezdzcom, sam zaś wysunął nieco w głąb lasu dwóch łuczników jako ubezpieczenie na wypadek, gdyby Alerom zachciało się wrócić na plac boju.Straciwszy wdzięczny cel, jakim było skłębione centrum zgrai, Astat zmienił tak-tykę: zamiast całego mnóstwa wyrzucanych na chybił trafił, byle prędzej, strzał,poczęły śmigać ze skraju lasu skupione, starannie mierzone wiązki, wypuszczaneku pojedynczym celom.Zleciał na ziemię pierwszy uciekający stepem wojownik,potem drugi i trzeci; w tle tych śmierci kładł się bolesny, niesamowicie brzmiącyskrzek ranionych alerskich wierzchowców.Dostawszy w ten sposób paru ucie-kinierów, łucznicy przestali strzelać brakło celu.Kończyły się także strzały,a roztropnie było zachować choć kilka na.wszelki wypadek.35Po stłumieniu resztek oporu, tarczownicy i jezdzcy gasili pobojowisko: to-porami rozwalano łby oszalałym z bólu zwierzętom, docinano mieczami, bądzprzyszpilano do ziemi grotami włóczni, niezdolnych do obrony wojowników.Mil-kły zawodzenia i wrzaski, zamierały ostatnie niezdarne poruszenia.Pole bitwyzgasło.Aucznicy wyszli z lasu, lecz Astat natychmiast zawrócił męską trójkę w dalszym ciągu mieli ubezpieczać oddział.Rawat dojrzał to i uspokojony rozkazał zebrać rannych i zabitych legionistów.Zeskoczył z siodła.Zmęczony,powoli przemierzał plac boju.Robota ciężkozbrojnych prawdziwie go zdumiała,choć widział w życiu niejedno.Rzadko jednak miał pod komendą toporników.Zdawał sobie sprawę, jak znaczna jest siła uderzeń ciężkiej piechoty, wszakże coinnego zdawać sobie sprawę a co innego zobaczyć.Niesamowicie porąba-ne trupy zaścielały ziemię [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Topornicy musieli przebiec tylko dwieście kroków; jezdni najwyżej pięćset.Do-konanie w tym czasie dwóch zwrotów i sprawne rozdzielenie sił na dwa fron-ty przerosło możliwości zgrai bo przerosłoby możliwości najlepiej wyszko-lonych i dowodzonych wojsk świata.Wykorzystanie liczebnej przewagi okazałosię zupełnie niemożliwe; wojownicy, którzy mogli tę przewagę zapewnić, miota-li się, uwięzieni wewnątrz kłębu, szpikowani strzałami przez łuczników Astata.Atakowana zewsząd zgraja zrazu prawie nie stawiała oporu.Groty armektańskichwłóczni zmiotły z wierzchowców kilku jezdzców, desperacko próbujących przejśćdo kontrszarży, po czym wbiły się w bezładny tłum.Rozpędzone armektańskie ru-maki, cięższe i silniejsze od alerskich zwierząt, obaliły pierwsze szeregi.Z drugiejstrony topornicy, pozostawiwszy za plecami porąbane trupy tych paru Alerów,którzy zbyt pózno poniechali kontrataku, zwarli trójkątny szyk na powrót i terazgrzmocili jak w bęben, rozwalając wierzchowcom łby, druzgocząc toporami ko-lana i biodra jezdzców, spychając wielkimi tarczami ryczący tłum rannych i ogar-niętych paniką.Przepadali w tym tłumie ci, którzy jeszcze mogli i chcieli stawićopór.W przeciwieństwie do konnych łuczników Rawata, których największymatutem był impet uderzenia, siła natarcia toporników nie malała.Słabe oszcze-py Alerów nie radziły sobie z tęgimi tarczami i grubymi blachami napierśników.Ciężkozbrojni (zdarzało się) brali czasem cięgi od ruchliwych i zręcznych srebr-nych wojowników ale wtedy, gdy ci mogli swą ruchliwość i zręczność wyko-rzystać.Nie mając czasu i miejsca, by odszukać słabe punkty zakutych w zbrojeludzi, Alerowie beznadziejnie próbowali zatrzymać gniotący ich, żelazny mur,bodąc go nieledwie na oślep swym prymitywnym orężem i wciąż napotykalitylko tarcze, kirysy, lub ciężkie, głębokie hełmy, skrywające niemal całe twarzeprzeciwników.Rawat i jego konni, z łatwością zniszczywszy samo obrzeże kłębu,teraz mozolnie walczyli mieczami i z coraz większym trudem powstrzymywaliwroga, przeszedłszy z ataku do wysilonej obrony.Topornicy ciągle szli naprzód,34chociaż coraz wolniej, bo opór jednak tężał, a zabici i ranni wojownicy (tym bar-dziej zaś pokaleczone, miotające się bezładnie zwierzęta) utrudniali dostęp dodalszych szeregów.Szalę zwycięstwa przechylili łucznicy.Liczebna przewaga Alerów była przygniatająca.Utraciwszy, w zabitych i ran-nych, bez mała połowę wojowników, zgraja wciąż dwukrotnie górowała nad ata-kującymi.Sama masa walczących sprawiała, że zgniecenie ich jednym uderze-niem było niemożliwe.Lecz ci co tkwili w środku gromady, nie bardzo mieli po-jęcie, jakie właściwie siły ich gromią.Gdy na obrzeżach wojownicy, siłą zmuszenido obrony życia, po prostu zaczęli odpierać ciosy ci w środku wciąż widzie-li tylko zabijanych z łuków towarzyszy.Ranione strzałami wierzchowce rzucałysię jak wściekłe, czyniąc zamęt niemożliwym do opanowania.Wciąż nadlatywałynowe pierzaste pociski, jeden za drugim, niewiarygodnie szybko, nieprzerwanie;mogło się wydawać, że niewidzialnych łuczników jest nie sześciu, a sześćdzie-sięciu.Uwięzieni między armektańską jazdą a topornikami Alerowie wyprysnęlina boki, wymykając się spomiędzy dwóch wrogich linii.Część rzuciła się w stro-nę stepu; duża gromada runęła ku drzewom.Zyskawszy swobodę ruchu, srebrniwojownicy mogli z łatwością przeskrzydlić krótkie linie legionistów i sytuacjauległaby odwróceniu.Lecz żaden alerski dowódca nie panował nad przebiegiembitwy, nikt nie był w stanie odpowiednio podzielić sił, wskazać, kto i gdzie po-winien uderzyć.Mogliby to najwyżej uczynić wojownicy samorzutnie lecz dotakich manewrów potrzebne było świetnie zorganizowane wojsko, złożone z żoł-nierzy o bardzo wysokim morale, potrafiących samodzielnie ocenić sytuację i po-dejmować samodzielne decyzje.Alerska zgraja nie spełniała żadnego z tych wa-runków.Wojownicy zwyczajnie uciekali i nie byli w stanie nawet posłuchać roz-kazów, choćby i miał je kto wydać.Pomimo to siedzący w krzakach Astat niezamierzał przeciągać struny.Zgraja została rozbita i, wobec szczupłości sił wła-snych, nie miało sensu zmuszanie niedobitków do dalszej rozpaczliwej obrony.Dlatego dowódca łuczników pospiesznie usunął swoich ludzi z drogi czmycha-jących Alerów.Przesunąwszy żołnierzy trochę w bok, pozostawił resztki zgraitopornikom i jezdzcom, sam zaś wysunął nieco w głąb lasu dwóch łuczników jako ubezpieczenie na wypadek, gdyby Alerom zachciało się wrócić na plac boju.Straciwszy wdzięczny cel, jakim było skłębione centrum zgrai, Astat zmienił tak-tykę: zamiast całego mnóstwa wyrzucanych na chybił trafił, byle prędzej, strzał,poczęły śmigać ze skraju lasu skupione, starannie mierzone wiązki, wypuszczaneku pojedynczym celom.Zleciał na ziemię pierwszy uciekający stepem wojownik,potem drugi i trzeci; w tle tych śmierci kładł się bolesny, niesamowicie brzmiącyskrzek ranionych alerskich wierzchowców.Dostawszy w ten sposób paru ucie-kinierów, łucznicy przestali strzelać brakło celu.Kończyły się także strzały,a roztropnie było zachować choć kilka na.wszelki wypadek.35Po stłumieniu resztek oporu, tarczownicy i jezdzcy gasili pobojowisko: to-porami rozwalano łby oszalałym z bólu zwierzętom, docinano mieczami, bądzprzyszpilano do ziemi grotami włóczni, niezdolnych do obrony wojowników.Mil-kły zawodzenia i wrzaski, zamierały ostatnie niezdarne poruszenia.Pole bitwyzgasło.Aucznicy wyszli z lasu, lecz Astat natychmiast zawrócił męską trójkę w dalszym ciągu mieli ubezpieczać oddział.Rawat dojrzał to i uspokojony rozkazał zebrać rannych i zabitych legionistów.Zeskoczył z siodła.Zmęczony,powoli przemierzał plac boju.Robota ciężkozbrojnych prawdziwie go zdumiała,choć widział w życiu niejedno.Rzadko jednak miał pod komendą toporników.Zdawał sobie sprawę, jak znaczna jest siła uderzeń ciężkiej piechoty, wszakże coinnego zdawać sobie sprawę a co innego zobaczyć.Niesamowicie porąba-ne trupy zaścielały ziemię [ Pobierz całość w formacie PDF ]