[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Tamten człowiek.chciał tego, ale potem popełnił samobójstwo.Dorlan, od tamtego czasu, odrzucił swą siłę.Nigdy nie chciał mówić ze mną na ten temat.Nie rozumiem.nie wiem dokładnie, jak to jest, ale chyba uznał, że nie zasługuje na to, by być Przyjętym.Uważa, że nie powinien był przekazywać mi daru od tamtego człowieka.tak myślę.Nie wiem, naprawdę nie wiem, czemu został Starcem.To chyba jakaś tradycja.albo obyczaj.Kto zrozumie Przyjętych?- Ale teraz - teraz on znowu jest Dorlan-Przyjęty?- Tak.Dorlan-Najpotężniejszy.Wielki Dorlan, Bay.Boi się go cały Obszar, krążą o nim legendy.Tyle ich słyszałam w Armekcie! Widywano go w moim kraju - sto lat temu, gdy wybuchło Kocie Powstanie.Nic nie słyszałeś?- Nie.Chyba nie.Popatrzył dokoła.- Gdzie my właściwie jesteśmy? - zagadnął z rosnącym zdziwieniem.- Przyjęci mówią o takim miejscu: Martwa Plama.Słyszałam o czymś takim.Musi wiedzieć o istnieniu tych miejsc każdy, kto idzie do Obszaru.- Czy to jest to samo, co Dobry Krąg?- Tak! Dokładnie tak.- Mówił mi o tym Gold.Tu nie działają siły Złego Kraju, prawda? Żadne siły?- Tak.Dartańczyk raz jeszcze obejrzał dość znaczną, kolistą przestrzeń, porosłą gdzieniegdzie trawą, a nawet krzewami.W innych miejscach Obszaru wcale nie było roślinności.Nagle uniósł się na łokciu i usiadł.- Na Szerń - szepnął - on poszedł do Brula! Karenira, on uwolni Ilarę.Beze mnie.Poderwał się z ziemi.- Rozumiesz?! Uwolni Ilarę!- Powiedział, że idzie rozmawiać.- O, na Szerń.A myślisz, że o czym będą rozmawiali? O niebie?!- Może być, że o niebie.Kto to wie, o czym mówią z sobą Przyjęci? A zwłaszcza - dwaj najpotężniejsi ze wszystkich, jacy kiedykolwiek żyli na świecie?Rozdział XXVBrule-Przyjęty stał na galerii, otaczającej wielką, pustą salę, spoglądając w dół.Skrzypnęły ogromne wierzeje i do komnaty weszła Ilara.Szła tym swoim serdecznie śmiesznym, kołyszącym się krokiem, uważnie patrząc pod nogi.Bicz wlókł się po ziemi.- Ilara! - zawołał niegłośno, żeby jej nie przestraszyć.Spojrzała w górę i rozpromieniła się.- Panie?Nagle zachciało mu się pozbyć tej odwiecznej powagi, którą zawsze w sobie nosił.Rozjaśnił twarz w uśmiechu, machnął ręką i zbiegł na dół po kamiennych stopniach.Podszedł, wyciągając dłoń.Podała mu swoją, troszeczkę przestraszona.- Nie bój się mnie, malutka.Wiesz przecież, że nie zrobię ci krzywdy.Znów była uśmiechnięta.- Wiem.Przytulił ją lekko i pocałował w czoło.Przywarła doń całym ciałem.Palcami uniósł drobny podbródek do góry i zajrzał w ogromne, niebieskie oczy.Zmarszczyła śmiesznie nos i, zupełnie jak rozbawione dziecko, powiedziała śmiało:- Hej!Roześmiał się serdecznie, muskając palcem różowy policzek.Ośmielona już zupełnie, złapała palec zębami i ugryzła.Nie puszczała, śmiejąc się i mrużąc oczy.Perswadował żartobliwie, prosił, odgrażał się strasznie, tupał, kręcił palcem, ale była uparta.- Cóż więc mam z tobą począć? - zapytał wreszcie.Potrząsnęła głową na boki.- Nic? Zupełnie nic? No to będziesz mnie tak trzymała wieki całe!Spoważniała nagle i patrząc mu w oczy skinęła powoli.Wzruszyło go to.Wiedziony dziwnym kaprysem, powiedział:- Na Szerń, córeczko, dziś twój dzień.Proś, o co chcesz.Zrobię wszystko.Puściła palec i patrzyła z tak niezmierną powagą, jakiej jeszcze u niej nie widział.- Naprawdę?.- Naprawdę.Pochyliła twarz i cicho, zupełnie cicho powiedziała:- Żeby.nie bić psów.Patrzył zaskoczony.- Skąd ci to przyszło do głowy? Co? Dziecko!Pochylona broda zadrżała.Jeszcze raz zebrała się na odwagę.- Ja wiem.że trzeba je bić.Wytłumaczyłeś mi, panie.Ale.ale wytłumacz, że już nie trzeba! Proszę.Zmarszczył nagle brwi.Działo się coś dziwnego.Czyżby Formuła Posłuszeństwa słabła? Nie, to niemożliwe.Ale skąd w takim razie.Jakim sposobem ona rozumie, że od niego zależy, czy coś jest konieczne, czy nie? Że to jego wola stwarza konieczność bicia psów.albo nie.Spojrzał na pochyloną głowę.Czyżby płakała?- Tak, dziecko.Pomyliłem się.Psów.nie trzeba już bić.Przerażona zgodą, długo patrzyła mu w twarz.- Na.naprawdę?- Tak, dziecko.Naprawdę.Przytuliła się do niego gwałtownie i tak mocno, że prawie stracił dech.Znów się zaśmiał, ale nie był to już śmiech szczery do końca.- No dobrze - powiedział.Pogładził piękne, czarne włosy skażone wąską smużką siwizny.Znak szczególny; miała to od zawsze.- Nie ma za co dziękować.6Odsunął ją od siebie delikatnie i jeszcze raz pocałował w czoło.- Idź już - rzekł.- Chcę być sam.Chciała się schylić po leżący na posadzce Bicz, ale nie pozwolił.Sam podniósł go i wcisnął w jej małą dłoń.- Idź, idź.Po chwili został sam.Stał przez chwilę zamyślony, potem zaczął chodzić wzdłuż ścian.Działo się coś dziwnego.Uświadomił sobie nagle, że od jakiegoś czasu.drży wokół dziwna, obca aura.Cóż to jest? Z pewnością nic dobrego, należy być czujnym.Strzec się.Ale przed czym?Gdy tak chodził, uniósł w pewnej chwili głowę.Opuścił ją i chodził dalej.Formuła Posłuszeństwa nie osłabła, bo nie mogła.Została po prostu złamana.Ilara wkrótce uwolni się zupełnie.- Dorlan-Przyjęty - powiedział, jakby do siebie, Brule.- Martwy Mędrzec znów żyje.Powinienem był się domyślić.Dorlan powoli zszedł z galerii.- Witaj, Brule - powiedział.- Dziś niezwykły dzień.Oto dwaj najpotężniejsi są razem.Brule spokojnym, równym krokiem, przemierzał komnatę.- Razem.- zaczął w zadumie.- Ale ramię przy ramieniu, czy twarzą w twarz? Witaj, mistrzu.- To zależy tylko od ciebie.- Jak to?Dorlan usiadł na wysokim, kamiennym tronie.Brule stanął przed nim.- Zaistniałem znowu, przez miłość - powiedział Dorlan.- Chcę zabrać ci tę dziewczynę, Brule.Mierzyli się wzrokiem.- Pamiętasz, Brule, jak uczyłem cię o mieczach i młotach?Nagły cień przemknął przez posępną twarz Brula.Pochylił nieco głowę.- Pamiętam, mistrzu.- To dobrze.Myliłem się wtedy.Nie wiem, jak to być może, ale nie wierzę już w filozofię miecza i młota.Brule zmarszczył brwi.- To wiem - rzekł powoli.- Nie rozumiem tylko, dlaczego?Dorlan milczał.Wreszcie rzekł zupełnie innym tonem:- Musisz mi oddać Ilarę, Brule.- Dlaczego?- Bo jest człowiek, który dla niej przeszedł samego siebie.Brule miał dźwiękliwy, niewyraźny głos:- Powiedz, mistrzu, czemu obchodzą cię ostatnio takie małe sprawy? Ukończyłeś pracę nad swym wkładem do Księgi Całości.Ogromne jest twoje dzieło.Naraz znów stajesz u boku Szerni, chcąc korzystać z Pasm dla osiągnięcia celów małych, miałkich, nieistotnych.O co ty walczysz, Wielki Dorlanie? O co ty walczysz, powiedz?- O dobro, Brule.Brule zmarszczył brwi.- O.dobro? Nie ma go, Dorlanie.Wszak wiesz o tym.Dorlan pokręcił głową.- Nie ma go - powtórzył z uporem Brule.- Czemu chcesz utożsamiać Jasne Pasma z dobrem, jeśli Ciemne nie są, według ciebie, złem? Gdy dokonywałeś wyboru, przed którym staje kiedyś każdy z nas, uznałeś, że zła nie ma, jest tylko - niedoskonałość.Teraz przeciwstawiasz jej dobro? Jaki to ma sens? Nie ma dobra, mistrzu! Któż, jak nie ja, którym przez całe życie starał się poznać zło, może wiedzieć to lepiej? Równowaga Szerni polega na jej j e d n o r o d n o ś c i.Są dwa, uzupełniające się nawzajem, rodzaje Pasm; ale to myśmy nazwali je Ciemnymi i Jasnymi.Mogłyby przecież zwać się choćby Pasmami Wody i Powietrza.Albo Ziemi i Ognia.Jakie znaczenie ma ich imię? Ważne jest ich rozumienie.Najpotężniejszy ciągle kręcił głową.- Jeśli nawet uznamy - rzekł powoli - że świat to mapa zła, to jednak istnieją na niej wyspy i wysepki dobra, Brule [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl