[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wymagało to wiele czasu.Chłopak miał w sobie buntowniczego ducha, nakazującego mu traktować każdą moc, jakiej nie posiadał, każdą rzecz, której nie znał, jako groźbę, wyzwanie.Coś, z czym należy walczyć, póki się tego nie pokona.Znałem wielu podobnych chłopców.Sam byłem jednym z nich.Miałem jednak szczęście i wcześnie dostałem nauczkę.W końcu chłopiec opanował swój gniew i zaczął władać mocą - a moc miał ogromną.Wszystko przychodziło mu bardzo łatwo, zbyt łatwo.Gardził więc iluzjami, zaklinaniem pogody, a nawet uzdrawianiem, bo nie stanowiły dla niego żadnego wyzwania.Nie krył się w nich lęk.Nie dostrzegł w nich niczego ciekawego.Gdy zatem Arcymag Nemmerle obdarzył go prawdziwym imieniem, chłopiec zajął się wielką niebezpieczną sztuką przywołań.Długi czas pobierał nauki u jej mistrza.Mieszkał na Roke, bo tam gromadzi się i przechowuje wszelką magiczną wiedzę.Nie pragnął wcale podróżować i poznawać ludzi, nie chciał oglądać świata.Twierdził, że może przywołać do siebie wszystko i obejrzeć.Rzeczywiście.I może w tym właśnie kryło się największe niebezpieczeństwo.Istnieje jedna rzecz zabroniona magom zajmującym się przywołaniami, wszelkim czarnoksiężnikom - wezwanie żywego ducha.Możemy posyłać innym ludziom swój głos lub obraz, iluzję.Nie wolno nam jednak ich przywoływać, ducha ani ciała.Tylko zmarłych.Tylko cienie.Rozumiesz, dobrodziejko, czemu tak musi być? Jeśli mag przywoła żywego człowieka, będzie miał nad nim absolutną władzę, nad ciałem i umysłem.Nikt, nieważne jak mądry czy potężny, nie może władać innymi i ich wykorzystywać.W chłopcu jednak, gdy dorósł i stał się mężczyzną, wciąż tkwił duch rywalizacji.To częste na Roke.Być lepszym niż inni, zawsze pierwszym.Sztuka zamienia się w pojedynek, w grę.Cel staje się środkiem wiodącym do innego, mniej ważnego celu.Na Roke nie było nikogo o większych zdolnościach niż ów człowiek.Trudno jednak było mu znieść, jeśli ktokolwiek zrobił coś lepiej.Przerażało go to i złościło.Nie było dla niego miejsca wśród mistrzów - wybrano właśnie nowego Mistrza Przywołań, młodego mężczyznę w pełni sił, który mógł żyć wiele lat.Człowiek, o którym opowiadam, wśród uczonych i nauczycieli cieszył się sławą, nie był jednak jednym z Dziewięciu.Pominięto go.Może nie powinien był zostawać na wyspie, stale przebywać wśród czarnoksiężników i magów, wśród chłopców studiujących magię, łaknących mocy, coraz więcej mocy, stale próbujących przewyższyć innych.Lata płynęły, a on coraz bardziej oddalał się od innych, zatopiony w studiach w komnacie na wieży.Przyjmował niewielu uczniów, rzadko się odzywał.Mistrz Przywołań przysyłał mu czasem uzdolnionych chłopców, lecz większość prawie nie wiedziała o jego istnieniu.W samotności zaczął praktykować sztuki, po które sięgać nie należy, bo nie przyjdzie z nich nic dobrego.Mag zajmujący się przywołaniami przy wyka do wzywania duchów, które zjawiają się na jego wezwanie i odchodzą, gdy je odprawi.Może ów człowiek zaczął myśleć: Kto mi zabroni uczynić to samo z żywymi ludźmi? Po co mi moc, jeśli nie mogę z niej skorzystać? Jął zatem wzywać do siebie żywych, ludzi z Roke, których się lękał, uważał za rywali, bo zazdrościł im mocy.Kiedy się zjawiali, przywłaszczał sobie ich moc i tak osłabionych zmuszał do milczenia.Nie mogli opowiedzieć, co ich spotkało.Sami nie wiedzieli.W końcu przywołał swego mistrza, Mistrza Przywołań z Roke.Zaskoczył go kompletnie.Lecz Mistrz Przywołań walczył, zarówno ciałem, jak i duchem.Wezwał mnie i przybyłem.Rozpoczęliśmy walkę przeciw woli, która pragnęła nas zniszczyć.Zapadła noc.Lampa Dar zamigotała i zgasła.Tylko czerwony blask ognia oświetlał twarz Jastrzębia, która wyglądała już inaczej.Była znużona, twarda, z jednej strony pokryta bliznami.Oblicze prawdziwego jastrzębia, pomyślała Dar.Słuchała w milczeniu.- Nie jest to opowieść bajarza, dobrodziejko.Nie usłyszysz jej od nikogo innego.Działo się to wkrótce po tym, jak obrano mnie Arcymagiem.Byłem młodszy niż człowiek, z którym walczyliśmy.Może nie dość się go bałem.Wspólnie zdołaliśmy stawić mu opór w cichej celi na wieży.Nikt inny nie wiedział o naszej walce, a trwała bardzo długo.I nagle pokonaliśmy go.Pękł niczym patyk.Złamaliśmy go, ale uciekł.Mistrz Przywołań zużył część swojej mocy, pokonując ową ślepą wolę, a mnie zabrakło sił, by go powstrzymać, kiedy uciekał, i mądrości, żeby posłać kogoś za nim.Nie starczyło mi sił, bym sam podążył jego śladem.I tak zniknął z Roke.Rzadko i niechętnie wspominaliśmy tę walkę.Wielu miejscowych poczuło ulgę na wieść o jego odejściu, bo zawsze był na wpół obłąkany, a pod koniec zupełnie oszalał [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Wymagało to wiele czasu.Chłopak miał w sobie buntowniczego ducha, nakazującego mu traktować każdą moc, jakiej nie posiadał, każdą rzecz, której nie znał, jako groźbę, wyzwanie.Coś, z czym należy walczyć, póki się tego nie pokona.Znałem wielu podobnych chłopców.Sam byłem jednym z nich.Miałem jednak szczęście i wcześnie dostałem nauczkę.W końcu chłopiec opanował swój gniew i zaczął władać mocą - a moc miał ogromną.Wszystko przychodziło mu bardzo łatwo, zbyt łatwo.Gardził więc iluzjami, zaklinaniem pogody, a nawet uzdrawianiem, bo nie stanowiły dla niego żadnego wyzwania.Nie krył się w nich lęk.Nie dostrzegł w nich niczego ciekawego.Gdy zatem Arcymag Nemmerle obdarzył go prawdziwym imieniem, chłopiec zajął się wielką niebezpieczną sztuką przywołań.Długi czas pobierał nauki u jej mistrza.Mieszkał na Roke, bo tam gromadzi się i przechowuje wszelką magiczną wiedzę.Nie pragnął wcale podróżować i poznawać ludzi, nie chciał oglądać świata.Twierdził, że może przywołać do siebie wszystko i obejrzeć.Rzeczywiście.I może w tym właśnie kryło się największe niebezpieczeństwo.Istnieje jedna rzecz zabroniona magom zajmującym się przywołaniami, wszelkim czarnoksiężnikom - wezwanie żywego ducha.Możemy posyłać innym ludziom swój głos lub obraz, iluzję.Nie wolno nam jednak ich przywoływać, ducha ani ciała.Tylko zmarłych.Tylko cienie.Rozumiesz, dobrodziejko, czemu tak musi być? Jeśli mag przywoła żywego człowieka, będzie miał nad nim absolutną władzę, nad ciałem i umysłem.Nikt, nieważne jak mądry czy potężny, nie może władać innymi i ich wykorzystywać.W chłopcu jednak, gdy dorósł i stał się mężczyzną, wciąż tkwił duch rywalizacji.To częste na Roke.Być lepszym niż inni, zawsze pierwszym.Sztuka zamienia się w pojedynek, w grę.Cel staje się środkiem wiodącym do innego, mniej ważnego celu.Na Roke nie było nikogo o większych zdolnościach niż ów człowiek.Trudno jednak było mu znieść, jeśli ktokolwiek zrobił coś lepiej.Przerażało go to i złościło.Nie było dla niego miejsca wśród mistrzów - wybrano właśnie nowego Mistrza Przywołań, młodego mężczyznę w pełni sił, który mógł żyć wiele lat.Człowiek, o którym opowiadam, wśród uczonych i nauczycieli cieszył się sławą, nie był jednak jednym z Dziewięciu.Pominięto go.Może nie powinien był zostawać na wyspie, stale przebywać wśród czarnoksiężników i magów, wśród chłopców studiujących magię, łaknących mocy, coraz więcej mocy, stale próbujących przewyższyć innych.Lata płynęły, a on coraz bardziej oddalał się od innych, zatopiony w studiach w komnacie na wieży.Przyjmował niewielu uczniów, rzadko się odzywał.Mistrz Przywołań przysyłał mu czasem uzdolnionych chłopców, lecz większość prawie nie wiedziała o jego istnieniu.W samotności zaczął praktykować sztuki, po które sięgać nie należy, bo nie przyjdzie z nich nic dobrego.Mag zajmujący się przywołaniami przy wyka do wzywania duchów, które zjawiają się na jego wezwanie i odchodzą, gdy je odprawi.Może ów człowiek zaczął myśleć: Kto mi zabroni uczynić to samo z żywymi ludźmi? Po co mi moc, jeśli nie mogę z niej skorzystać? Jął zatem wzywać do siebie żywych, ludzi z Roke, których się lękał, uważał za rywali, bo zazdrościł im mocy.Kiedy się zjawiali, przywłaszczał sobie ich moc i tak osłabionych zmuszał do milczenia.Nie mogli opowiedzieć, co ich spotkało.Sami nie wiedzieli.W końcu przywołał swego mistrza, Mistrza Przywołań z Roke.Zaskoczył go kompletnie.Lecz Mistrz Przywołań walczył, zarówno ciałem, jak i duchem.Wezwał mnie i przybyłem.Rozpoczęliśmy walkę przeciw woli, która pragnęła nas zniszczyć.Zapadła noc.Lampa Dar zamigotała i zgasła.Tylko czerwony blask ognia oświetlał twarz Jastrzębia, która wyglądała już inaczej.Była znużona, twarda, z jednej strony pokryta bliznami.Oblicze prawdziwego jastrzębia, pomyślała Dar.Słuchała w milczeniu.- Nie jest to opowieść bajarza, dobrodziejko.Nie usłyszysz jej od nikogo innego.Działo się to wkrótce po tym, jak obrano mnie Arcymagiem.Byłem młodszy niż człowiek, z którym walczyliśmy.Może nie dość się go bałem.Wspólnie zdołaliśmy stawić mu opór w cichej celi na wieży.Nikt inny nie wiedział o naszej walce, a trwała bardzo długo.I nagle pokonaliśmy go.Pękł niczym patyk.Złamaliśmy go, ale uciekł.Mistrz Przywołań zużył część swojej mocy, pokonując ową ślepą wolę, a mnie zabrakło sił, by go powstrzymać, kiedy uciekał, i mądrości, żeby posłać kogoś za nim.Nie starczyło mi sił, bym sam podążył jego śladem.I tak zniknął z Roke.Rzadko i niechętnie wspominaliśmy tę walkę.Wielu miejscowych poczuło ulgę na wieść o jego odejściu, bo zawsze był na wpół obłąkany, a pod koniec zupełnie oszalał [ Pobierz całość w formacie PDF ]