[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Drwiący szept jej zdławionego śniegiem głosu nie przynosiłMac-Donnellom nic poza głodem i samotnością.Ale ten rok zapowiadałsię inaczej.Miał świeże mięso, by wykarmić swój klan.Będzie mógłnapełnić te wynędzniałe policzki i zmyć tę warstwę rozpaczy /.ich oczu.Kury zostały zamknięte w kojcach, owce zagnane do zagród, u mieczCameronów wisiał nad kominkiem w komnacie Sabriny.Pozostało tylkojedno zadanie, którego jeszcze nie wykonał w jego niedokończonychinteresach z Cameronami.Morgan przypuszczał, że aksamitna ciemnośćdługich zimowych nocy będzie doskonale nadawać się do jegowykonania.Być może do wiosny Sabrina także będzie nosić jego znak,wyraznie wskazujący na niego, poprzez łagodne spuchnięcie jej brzuchawypełnionego dzieckiem.W tajemnicy Morgan miał nadzieję, że będzie to dziewczynka, niechcąc mieć do czynienia z sytuacją, gdy musiałby dotrzymać swej głupieji w pośpiechu uczynionej obietnicy, że jeśli Sabrina urodzi mu syna,odeśle ją do domu.Gdyby istniał jakiś sposób, Bóg mógłbypobłogosławić go nawet i tuzinem córek.Uśmiechnął się, wyobrażającsobie maleńkie ciemnowłose, niebieskookie piękno-iki baraszkujące najego spódnicy.Dosięgnąl szczytu wzgórza i zrozumiał, czemu większość jego ludziposzła przodem.Sabrina owinięta w swą pelisę usadowiła się212na starej beli siana na dziedzińcu, brzdąkając na harfie, otoczona przezjego pobratymców.Fergus wyskoczył do przodu w radosnychpodskokach, podczas gdy Ranald akompaniował na chrapliwych dudach.Gdy wydobył fałszywą nutę, publiczność pohukiwała i gwizdała.Enid, zpoliczkami zaróżowionymi od zimna, posłała mu pocieszającegobuziaka.Morgan oparł się o chropowaty pień szkockiej sosny, by cieszyć sięzwycięstwem Sabriny nad jego klanem.Oczywiście mógł im nakazaćślepe posłuszeństwo wobec niej od pierwszego dnia jej pobytu tu, alewiedział, że byłoby to niewiele warte.Twarde doświadczenie nauczyłogo, że zwycięstwo, na które trzeba było zapracować, smakowało zupełnieinaczej.Jej słodki sopran wprowadził ich w melodię:Słodki William od pługa pogwizdując wracał Rzecze do żony: żono,obiad by jakiś się nadał Nazwala go marnym młokosem, patrząc na jegodziób: Jeśli chcesz jakiś obiad, to sam go sobie.- Jezdziec! Konny od Cameronów! - Schrypnięty okrzyk rozbił ichwesołość, gdy chłopak wbiegł na dziedziniec, potykając się i dysząc, byzałapać oddech.- Cameron nadciąga!213Rozdział 18Członkowie klanu Morgana zareagowali zgodnie z przyzwycza-jeniami nabytymi w codziennym życiu, wyciągając broń i starając sięznalezć schronienie.Sypki śnieg podniósł się, gdy Ranald chwycił Enid,zabierając ją w bezpieczne miejsce, pozostawiając Sabrinę zaskoczoną isamotnie stojącą przed belą siana.Gdzie jeszcze przed chwilą tańczono iśmiano się, teraz wyczuwało się lylko napięcie i gwałtownie zbliżającysię łomot końskich kopyt.Morgan zmełł w ustach przekleństwo.Stłumił swój pierwszy dzikiodruch, by rzucić się ku dziedzińcowi i przykryć sobą Sabrinę, wiedząc,iż MacDonnellowie byli znani z tego, że najpierw strzelali, a swojeszczere przeprosiny płynące prosto z serca, składali pózniej.Nie ośmieliłsię nawet przestraszyć ich przez wykrzyknięcie komendy.Klnąc stale podnosem, zmusił się, by iść wolno i spokojnie w dół wzgórza.Samotny jezdziec wjechał galopem na dziedziniec, by ujrzećpięćdziesiąt luf i ostrzy skierowanych ku niemu.Nawet z tej odległościMorgan widział, że to młody chłopak, parę lat może starszy od tego, któryostrzegł ich o jego przybyciu.W gęstniejącej ciszy, która zapadła, gdy się zatrzymał, słychać byłoprzeładowywanie pistoletów, naciąganie łuków i wyciąganie mieczy zpochew, a oczy, które chwilę temu błyszczały radością, teraz zwęziły sięw śmiercionośnym zamiarze.Morgan spostrzegł, że Sabrina rozpaczliwie starała się odnalezć wtwarzach członków klanu jakieś wytłumaczenie dla ich dziwnegozachowania.Od razu wiedział, co tam znajdzie.Zbyt często widział to wich i swojej twarzy.Stalową obietnicę śmierci, tak surową i nieodwołalnąjak smród krwi wsiąkającej w spragnioną ziemię.Przykleiwszy drżący uśmiech do twarzy, Sabrina zebrała swe suknie.Kiedy Morgan zorientował się, co zamierza zrobić, jego przekleństwazmieniły się w bezgłośną modlitwę.214Bezlitosny obraz jej zmiętego ciała leżącego w śniegu, jej piersiprzebitej strzałą czy nabojem, prawie nim zachwiał.Zmusił się jednak, bynie przestawać iść w jej kierunku, by zmniejszać dystans pomiędzy nimi.Jeszcze tylko kilka jardów i mógł położyć na niej swe ręce [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Drwiący szept jej zdławionego śniegiem głosu nie przynosiłMac-Donnellom nic poza głodem i samotnością.Ale ten rok zapowiadałsię inaczej.Miał świeże mięso, by wykarmić swój klan.Będzie mógłnapełnić te wynędzniałe policzki i zmyć tę warstwę rozpaczy /.ich oczu.Kury zostały zamknięte w kojcach, owce zagnane do zagród, u mieczCameronów wisiał nad kominkiem w komnacie Sabriny.Pozostało tylkojedno zadanie, którego jeszcze nie wykonał w jego niedokończonychinteresach z Cameronami.Morgan przypuszczał, że aksamitna ciemnośćdługich zimowych nocy będzie doskonale nadawać się do jegowykonania.Być może do wiosny Sabrina także będzie nosić jego znak,wyraznie wskazujący na niego, poprzez łagodne spuchnięcie jej brzuchawypełnionego dzieckiem.W tajemnicy Morgan miał nadzieję, że będzie to dziewczynka, niechcąc mieć do czynienia z sytuacją, gdy musiałby dotrzymać swej głupieji w pośpiechu uczynionej obietnicy, że jeśli Sabrina urodzi mu syna,odeśle ją do domu.Gdyby istniał jakiś sposób, Bóg mógłbypobłogosławić go nawet i tuzinem córek.Uśmiechnął się, wyobrażającsobie maleńkie ciemnowłose, niebieskookie piękno-iki baraszkujące najego spódnicy.Dosięgnąl szczytu wzgórza i zrozumiał, czemu większość jego ludziposzła przodem.Sabrina owinięta w swą pelisę usadowiła się212na starej beli siana na dziedzińcu, brzdąkając na harfie, otoczona przezjego pobratymców.Fergus wyskoczył do przodu w radosnychpodskokach, podczas gdy Ranald akompaniował na chrapliwych dudach.Gdy wydobył fałszywą nutę, publiczność pohukiwała i gwizdała.Enid, zpoliczkami zaróżowionymi od zimna, posłała mu pocieszającegobuziaka.Morgan oparł się o chropowaty pień szkockiej sosny, by cieszyć sięzwycięstwem Sabriny nad jego klanem.Oczywiście mógł im nakazaćślepe posłuszeństwo wobec niej od pierwszego dnia jej pobytu tu, alewiedział, że byłoby to niewiele warte.Twarde doświadczenie nauczyłogo, że zwycięstwo, na które trzeba było zapracować, smakowało zupełnieinaczej.Jej słodki sopran wprowadził ich w melodię:Słodki William od pługa pogwizdując wracał Rzecze do żony: żono,obiad by jakiś się nadał Nazwala go marnym młokosem, patrząc na jegodziób: Jeśli chcesz jakiś obiad, to sam go sobie.- Jezdziec! Konny od Cameronów! - Schrypnięty okrzyk rozbił ichwesołość, gdy chłopak wbiegł na dziedziniec, potykając się i dysząc, byzałapać oddech.- Cameron nadciąga!213Rozdział 18Członkowie klanu Morgana zareagowali zgodnie z przyzwycza-jeniami nabytymi w codziennym życiu, wyciągając broń i starając sięznalezć schronienie.Sypki śnieg podniósł się, gdy Ranald chwycił Enid,zabierając ją w bezpieczne miejsce, pozostawiając Sabrinę zaskoczoną isamotnie stojącą przed belą siana.Gdzie jeszcze przed chwilą tańczono iśmiano się, teraz wyczuwało się lylko napięcie i gwałtownie zbliżającysię łomot końskich kopyt.Morgan zmełł w ustach przekleństwo.Stłumił swój pierwszy dzikiodruch, by rzucić się ku dziedzińcowi i przykryć sobą Sabrinę, wiedząc,iż MacDonnellowie byli znani z tego, że najpierw strzelali, a swojeszczere przeprosiny płynące prosto z serca, składali pózniej.Nie ośmieliłsię nawet przestraszyć ich przez wykrzyknięcie komendy.Klnąc stale podnosem, zmusił się, by iść wolno i spokojnie w dół wzgórza.Samotny jezdziec wjechał galopem na dziedziniec, by ujrzećpięćdziesiąt luf i ostrzy skierowanych ku niemu.Nawet z tej odległościMorgan widział, że to młody chłopak, parę lat może starszy od tego, któryostrzegł ich o jego przybyciu.W gęstniejącej ciszy, która zapadła, gdy się zatrzymał, słychać byłoprzeładowywanie pistoletów, naciąganie łuków i wyciąganie mieczy zpochew, a oczy, które chwilę temu błyszczały radością, teraz zwęziły sięw śmiercionośnym zamiarze.Morgan spostrzegł, że Sabrina rozpaczliwie starała się odnalezć wtwarzach członków klanu jakieś wytłumaczenie dla ich dziwnegozachowania.Od razu wiedział, co tam znajdzie.Zbyt często widział to wich i swojej twarzy.Stalową obietnicę śmierci, tak surową i nieodwołalnąjak smród krwi wsiąkającej w spragnioną ziemię.Przykleiwszy drżący uśmiech do twarzy, Sabrina zebrała swe suknie.Kiedy Morgan zorientował się, co zamierza zrobić, jego przekleństwazmieniły się w bezgłośną modlitwę.214Bezlitosny obraz jej zmiętego ciała leżącego w śniegu, jej piersiprzebitej strzałą czy nabojem, prawie nim zachwiał.Zmusił się jednak, bynie przestawać iść w jej kierunku, by zmniejszać dystans pomiędzy nimi.Jeszcze tylko kilka jardów i mógł położyć na niej swe ręce [ Pobierz całość w formacie PDF ]