[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Męczę się szybko.Ale już wiem, że poprzednio, to znaczy na początku reanimacji, majaczyłem.Podobno tak ma być.To normalne.Przybyszów sprzed kilkudziesięciu lat przyzwyczaja się do nowego życia stopniowo.Proceder ten przypomina sposób, w jaki wyciągają nurka z otchłani, nie można z wielkiej głębi wydobyć go za jednym zamachem.Tak i odmrożeńca — to pierwsze nowe słowo, jakie poznałem — przysposabia się na raty do nie znanego mu świata.Mamy rok 2039.Jest lipiec, lato, ładna pogoda.Moja osobista pielęgniarka nazywa się Aileen Rogers, ma niebieskie oczy i dwadzieścia trzy lata.Przyszedłem powtórnie na świat w rewitarium pod Nowym Jorkiem.Inaczej — zmartwychwstalnia.Tak mówią.To prawie miasto z ogrodami.Własne młyny, piekarnie, drukarnie.Bo teraz już nie ma zboża ani książek.Jest jednak chleb, śmietanka do kawy i ser.Nie od krowy? Pielęgniarka myślała, że krowa — to jakaś maszyna.Nie mogę się dogadać.Skąd się bierze mleko? Z trawy.Wiadomo, że z trawy, ale kto ją żre, żeby było mleko? Nikt nie żre.Więc skąd się bierze mleko? Z trawy.Samo? Samo z niej się robi? Nie samo.To znaczy niezupełnie samo.Trzeba mu pomóc.Krowa pomaga? Nie.Więc jakie zwierzę? Żadne zwierzę.Więc skąd się bierze mleko! I tak dalej, w kółko.30 VII 2039.Prosta rzecz — polewają czymś pastwisko i od promieni słońca robi się z trawy serek.O mleku jeszcze nie wiem.Ale w końcu to nie jest jednak najważniejsze.Zaczynam wstawać — i na wózek.Byłem dziś nad stawem pełnym łabędzi.Są posłuszne, przypływają na wezwanie.Tresowane? Nie, one są zdalne.Co to znaczy? Z jakiej odległości są te łabędzie? Zdalnie sterowane.Dziwne.Ptactwa naturalnego nie ma już, wyginęło na początku XXI wieku — od smogu.To przynajmniej pojmuję.31 VII 2039.Zacząłem chodzić na lekcje życia współczesnego.Udziela ich komputer.Nie odpowiada na wszystkie pytania.„Dowiesz się później”.Od trzydziestu lat na Ziemi panuje trwały pokój dzięki rozbrojeniu powszechnemu.Wojska zostało mało co.Pokazywał mi już modele robotów.Jest ich wiele — różnych, ale nie w rewitarium — aby nie płoszyć odmrożeńców.Panuje powszechny dobrobyt.To, o co wciąż pytam, nie jest najważniejsze podług mego preceptora.Lekcja odbywa się w małej kabinie, przed pulpitem.Słowa, obrazki i trójwymiarowe projekcje.5 VIII 2039.Już za cztery dni mam opuścić rewitarium.Na ziemi żyje 29,5 miliarda ludzi.Istnieją państwa i granice, lecz nie ma konfliktów.Poznałem dziś główną różnicę między dawnymi i nowymi ludźmi.Pojęciem podstawowym jest teraz psychemia.Żyjemy w psywilizacji.Hasło „psychiczny” przestało istnieć — teraz mówi się „psychemiczny”.Komputer mówił, że ludzkość szarpały sprzeczności między staromózgowiem, odziedziczonym po zwierzętach, i nowomózgowiem.Stare jest popędowe, irracjonalne, egotyczne i bardzo zaciekłe.Nowe ciągnęło tu — stare tam.Jeszcze mam trudności z wysławianiem bardziej zawiłych rzeczy.Stare biło się wciąż z nowym.To jest nowe ze starym.Psychemia zlikwidowała te wewnętrzne zmagania, które pochłaniały tyle marnowanej energii umysłowej.Psychemikalia robią za nas, co należy, ze staromózgowiem — harmonizują, łagodzą, perswadują, od środka, po dobremu.Na uczuciach spontanicznych polegać nie wolno.Kto by tak robił, ten jest nieprzyzwoity.Trzeba zawsze zażyć specyfik odpowiedni do okoliczności.On pomoże, podeprze, nakieruje, usprawni i wygładzi.Zresztą to nie on, to część mnie samego, jak stają się nią po przyzwyczajeniu okulary, bez których źle widać.Nauki te szokują mnie — boję się kontaktu z nowymi ludźmi.Nie chcę zażywać psy chemikaliów.Są to — mówi preceptor — opory typowe i naturalne.Jaskiniowiec też by się zapierał przed tramwajem.8 VIII 2039.Byłem z pielęgniarką w Nowym Jorku.Zielony ogrom.Wysokość, na której płyną chmury, można regulować.Powietrze jak w lesie.Przechodnie na ulicach papuzie odziani, szlachetni z twarzy, dobrzy dla siebie, uśmiechnięci.Nikt się nigdzie nie spieszy.Moda kobieca jak zawsze nieco obłędna — kobiety mają na czołach ruchome widoczki, z uszu wystają im małe czerwoniuchne języczki albo guziczki.Oprócz naturalnych rąk można mieć detaszki — rączki dodatkowe, do odpinania.Nie mogą te ręce wiele, ale zawsze — potrzymać co, otworzyć drzwi, podrapać między łopatkami.Opuszczam jutro rewitarium.Podobnych jest w Ameryce dwieście, a mimo to powstały już poślizgi w terminarzu odmrażania tłumów, które w zeszłym wieku ufnie kładły się do lodowej kąpieli.Wzgląd na zastygłe kolejki zmusza do przyspieszania procedur rehabilitacyjnych.Pojmuję to w pełni.Mam rachunek bankowy, tak że o pracę będę się musiał starać dopiero po Nowym Roku.Każdemu zamrażanemu zakłada się bowiem książeczkę oszczędnościową na procent składany, z tak zwanym zmartwychwstaniem docelowym.9 VIII 2039.Dziś jest ten ważny dla mnie dzień.Mam już mieszkadełko trzypokojowe na Manhattanie.Terkopte—rem prosto z rewitarium.Mówi się teraz bardzo zwięźle: „tercić” i „kopcić”.Nie chwytam jednak znaczeniowej różnicy obu tych czasowników.Nowy Jork, dawne śmietnisko zatkane samochodami, zamienił się w system wielopiętrowych ogrodów.Słoneczne światło pompuje się przewodami.To są soledukty.Tak grzecznych, nie rozkapryszonych dzieci za mych czasów nie było poza budującymi powiastkami.Na rogu mojej ulicy — Biuro Rejestracji Samorodnych Kandydatów do Nagrody Nobla.Obok salony sztuki, w których za bezcen sprzedają same autentyczne płótna — z gwarancjami, metrykami — nawet rembrandty i matissy! W oficynie mego wieżowca — szkoła małych komputerów pneumatycznych.Stąd dochodzą czasem — wentylacyjnymi szybami? — ich syczenia i sapania.Komputerków tych używa się między innymi do wypychania ukochanych psów po ich naturalnej śmierci.Wydaje mi się to raczej monstrualne, ale ludzie, jak ja, stanowią tu wszak znikomą mniejszość.Chodzę wiele po mieście.Umiem już poruszać się gnakiem.To łatwe.Kupiłem sobie amarantowy żupanik z białym frontem, srebrnymi bokami, amarantową wstęgą, złoto lamowanym kołnierzem.To jest najmniej jaskrawy ze strojów, jakie teraz się nosi.Można mieć odzież wciąż zmieniającą krój i barwę, suknie kurczące się pod spojrzeniem męskim lub na odwrót — rozkładające się jak kwiaty do snu, suknie i bluzki pokazujące różne rzeczy, jakby były ekranikami telewizyjnymi, i te widoczki na nich się ruszają.Można nosić ordery, jakie kto chce i ile się chce.Można hodować hydroponicznie japońskie rośliny karłowate na kapeluszu, ale na szczęście można ich też nie hodować i nie nosić.Nie będę niczego wieszał ani w uszach, ani w nosie.Ulotne wrażenie, że ludzie, tacy ładni, duzi, mili, grzeczni i spokojni, są jeszcze do tego jacyś —jacyś osobni, specjalni — coś w nich jest takiego, co mnie dziwi, a co najmniej zastanawia.Tylko co to być może — pojęcia nie mam.10 VIII 2039.Byłem dziś z Aileen na kolacji.Miły wieczór.Potem — Starożytne Wesołe Miasteczko na Long Island.Ubawiliśmy się wybornie.Obserwuję uważnie ludzi.Coś w nich jest.Coś w nich jest osobliwego — ale co? Nie mogę tego dojść.Ubranka dzieci — chłopczyk przebrany za komputer.Inny szybujący na wysokości pierwszego piętra, nad Piątą Ulicą, nad tłumem, i sypiący cukrowy groszek na przechodniów.Kiwano doń, uśmiechano się pobłażliwie.Idylla.Nie do wiary!11 VIII 2039.Był dopiero co klibiscyt w sprawie pogody wrześniowej.Wyznacza się ją w równym i powszechnym głosowaniu na miesiąc naprzód.Wynik głosowania podaje się niezwłocznie dzięki komputerowi.Głosuje się, nakręcając odpowiedni numer telefonu.Sierpień będzie słoneczny, z małą ilością opadów, niezbyt upalny.Będzie sporo tęcz i kumulusów.Tęcze są nie tylko przy deszczu, bo można je jakoś inaczej produkować [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl