[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To jeden z powodów, dla którego wysłałem ją do Cap Ferrat.- Uśmiechnął się i wyjął portfel od Louisa Vuittona.- La facture, s’il vous plaît?- Jedna z dziewcząt niezwłocznie dopilnuje wysyłki.- Madame Lavier nacisnęła guzik interkomu stojącego obok telefonu.Jason przyglądał się jej czujnie; gdyby spojrzenie kobiety spoczęło na nieco przesuniętym aparacie, powiedziałby, że to Bergeron odebrał telefon.- Envoyez Janine ici avec les vętements sur comptoir cinq.Aussi la facture.- Wstała.- Jeszcze jedno brandy, Monsieur Briggs?- Merci bien.Bourne wyciągnął kieliszek.Wzięła go od niego i podeszła do barku.Jason wiedział, że jeszcze nie nadszedł czas na to, co sobie zaplanował; ta chwila już niedługo nadejdzie - kiedy rozstanie się z pieniędzmi - ale jeszcze nie teraz.Mógł jednakże w dalszym ciągu urabiać grunt pod przyszłą spółkę z dyrektorem i współwłaścicielką „Les Classiques”.- Ten Bergeron - zaczął.- Wspomniała pani, że w kontrakcie z nim ma pani zagwarantowaną wyłączność?Madame Lavier odwróciła się z kieliszkiem w dłoni.- Och, tak.Jesteśmy jakby rodziną.Bourne przyjął brandy, podziękował skinieniem głowy i usiadł w fotelu obok biurka.- To dobry układ - zauważył bez wyraźnego związku.Wysoka, chuda jak szczapa sprzedawczyni, z którą Bourne rozmawiał na początku, weszła do gabinetu z księgą rachunkową w dłoni.Padły szybkie instrukcje i sumy; każda z sukienek została osobno wyceniona, podczas gdy księga przeszła z rąk do rąk.Lavier podała ją Jasonowi do sprawdzenia.- La facture - powiedziała.Bourne potrząsnął głową, odmawiając sprawdzenia.- Combien? - zapytał.- Vingt mille soixante francs, monsieur - odpowiedziała współwłaścicielka „Les Classiques”, obserwując jego reakcję jak wielki, czujny ptak.Nie było żadnej reakcji.Bourne odliczył sześć pięciotysięcznych banknotów i wręczył Lavier.Skinęła głową i przekazała je szczupłej sprzedawczyni.Sztywne zwłoki wymaszerowały z sukienkami z gabinetu.- Wszystko zostanie zapakowane i przyniesione tu wraz z resztą pieniędzy.- Lavier usiadła za swoim biurkiem.- A więc wyjeżdża pan do Ferrat.To musi być cudowne.Zapłacił, więc nadszedł czas rozstania.- Za ostatnią noc w Paryżu przed powrotem do przedszkola.- Podniósł kieliszek w autoironicznym toaście.- Tak, wspomniał pan, że pańska przyjaciółka jest bardzo młoda.- Powiedziałem, że to dziecko i tak też jest.To dobry kumpel, ale wolę towarzystwo bardziej dojrzałych kobiet.- Musi pan ją bardzo lubić - zauważyła Lavier, muskając perfekcyjnie ułożone włosy; pochlebstwo zostało przyjęte.- Kupuje jej pan tak piękne - i szczerze mówiąc - kosztowne prezenty.- To tylko ułamek sumy, której mogłaby zażądać.- Rzeczywiście.- Jest moją żoną, trzecią, jeśli chodzi o ścisłość, a na Bahama muszę pokazywać się publicznie.Ale oddzielam moje życie tam od życia tu.Potrafię to doskonale zorganizować.- Jestem tego pewna, monsieur.- Skoro już mówimy o Bahama, to kilka minut temu wpadła mi do głowy pewna myśl.To dlatego zapytałem panią o Bergerona.- O co chodzi?- Może uważać mnie pani za raptusa, ale zapewniam, że tak nie jest.Kiedy mnie coś zaintryguje, muszę to zbadać.Jeżeli ma pani wyłączność na Bergerona, to czy nie myślała pani o utworzeniu filii na wyspach?- Na Bahama?- I jeszcze bardziej na południe.Może nawet na Karaibach.- Monsieur, już z samym Saint-Honoré często mamy za dużo kłopotów! Jak to mówią: na zaniedbanej farmie ziemia leży odłogiem.- Nie trzeba będzie o nią dbać, a przynajmniej nie w ten sposób, który pani ma na myśli.Chodzi o coś dla ludzi z klasą - jedna koncesja tu, druga tam, miejscowe prawo własności z przywilejowanymi odsetkami.Wystarczy jeden lub dwa butiki, które oczywiście będą się ostrożnie rozrastać.- To wymaga znacznego kapitału, Monsieur Briggs.- Na początek tylko opłaty za wynajęcie lokalu.Może to pani nazwać wpisowym.Opłaty są wysokie, ale nie zniechęcające.W przypadku lepszych hoteli i klubów zazwyczaj głównie zależy to od stopnia znajomości z dyrekcją.- A pan ich zna?- Doskonale.Jak już powiedziałem, na razie badam możliwości, ale ten pomysł ma chyba pewne zalety.Pani znak firmowy zyskałby na wytworności.„Les Classiques”, Paryż, Wielka Bahama.może Caneel Bay.- Bourne dopił brandy.- Ale pani prawdopodobnie ma mnie za szalonego.Proszę to traktować jak zwykłą rozmowę.Chociaż z drugiej strony, zarobiłem już parę dolarów podejmując bez namysłu ryzykowne decyzje.- Ryzykowne? - Jacqueline Lavier ponownie musnęła włosy.- Nie odrzucam tego rodzaju pomysłów, madame.Zazwyczaj je popieram.- Tak.Rozumiem.Jak pan powiedział, pomysł ma pewne zalety.- Tak sądzę.Oczywiście chciałbym zobaczyć, jakiego rodzaju kontrakt ma pani z Bergeronem.- Mogę go panu pokazać, monsieur.- Mam lepszy pomysł - powiedział Jason.- Jeżeli jest pani wolna, to może pomówilibyśmy o tym przy kilku drinkach i kolacji.W Paryżu jestem jeszcze tylko przez jedną noc.- I woli pan towarzystwo bardziej dojrzałych kobiet - dodała Jacqueline Lavier.Maskę jej twarzy znów przeciął uśmiech; biały lód pękał pod porozumiewawczym spojrzeniem.- D’accord, madame.- Nie powinno być z tym problemu - powiedziała, sięgając po telefon.Telefon, Carlos.Złamię ją.Zabiję, jeżeli będzie trzeba.Dowiem się prawdy.Marie szła przez tłum w stronę budek telefonicznych przy rue Vaugirard.Wynajęła pokój w „Meurice” i zostawiła w recepcji neseser.Potem siedziała sama w pokoju dokładnie przez dwadzieścia dwie minuty, aż do chwili, kiedy nie mogła już dłużej wytrzymać.Siedziała na krześle, wpatrując się w pustą ścianę.Myślała o Jasonie, o szaleństwie ostatnich ośmiu dni, które wpędziły ją w niewiarygodny obłęd.Jason.Troskliwy, przerażający, niepojęty Jason Bourne.Człowiek, w którym było tyle gwałtowności, a równocześnie tak zadziwiająco wiele współczucia.A przy tym wydawał się tak zatrważająco oswojony ze światem, o którym nie mieli pojęcia zwykli obywatele [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.To jeden z powodów, dla którego wysłałem ją do Cap Ferrat.- Uśmiechnął się i wyjął portfel od Louisa Vuittona.- La facture, s’il vous plaît?- Jedna z dziewcząt niezwłocznie dopilnuje wysyłki.- Madame Lavier nacisnęła guzik interkomu stojącego obok telefonu.Jason przyglądał się jej czujnie; gdyby spojrzenie kobiety spoczęło na nieco przesuniętym aparacie, powiedziałby, że to Bergeron odebrał telefon.- Envoyez Janine ici avec les vętements sur comptoir cinq.Aussi la facture.- Wstała.- Jeszcze jedno brandy, Monsieur Briggs?- Merci bien.Bourne wyciągnął kieliszek.Wzięła go od niego i podeszła do barku.Jason wiedział, że jeszcze nie nadszedł czas na to, co sobie zaplanował; ta chwila już niedługo nadejdzie - kiedy rozstanie się z pieniędzmi - ale jeszcze nie teraz.Mógł jednakże w dalszym ciągu urabiać grunt pod przyszłą spółkę z dyrektorem i współwłaścicielką „Les Classiques”.- Ten Bergeron - zaczął.- Wspomniała pani, że w kontrakcie z nim ma pani zagwarantowaną wyłączność?Madame Lavier odwróciła się z kieliszkiem w dłoni.- Och, tak.Jesteśmy jakby rodziną.Bourne przyjął brandy, podziękował skinieniem głowy i usiadł w fotelu obok biurka.- To dobry układ - zauważył bez wyraźnego związku.Wysoka, chuda jak szczapa sprzedawczyni, z którą Bourne rozmawiał na początku, weszła do gabinetu z księgą rachunkową w dłoni.Padły szybkie instrukcje i sumy; każda z sukienek została osobno wyceniona, podczas gdy księga przeszła z rąk do rąk.Lavier podała ją Jasonowi do sprawdzenia.- La facture - powiedziała.Bourne potrząsnął głową, odmawiając sprawdzenia.- Combien? - zapytał.- Vingt mille soixante francs, monsieur - odpowiedziała współwłaścicielka „Les Classiques”, obserwując jego reakcję jak wielki, czujny ptak.Nie było żadnej reakcji.Bourne odliczył sześć pięciotysięcznych banknotów i wręczył Lavier.Skinęła głową i przekazała je szczupłej sprzedawczyni.Sztywne zwłoki wymaszerowały z sukienkami z gabinetu.- Wszystko zostanie zapakowane i przyniesione tu wraz z resztą pieniędzy.- Lavier usiadła za swoim biurkiem.- A więc wyjeżdża pan do Ferrat.To musi być cudowne.Zapłacił, więc nadszedł czas rozstania.- Za ostatnią noc w Paryżu przed powrotem do przedszkola.- Podniósł kieliszek w autoironicznym toaście.- Tak, wspomniał pan, że pańska przyjaciółka jest bardzo młoda.- Powiedziałem, że to dziecko i tak też jest.To dobry kumpel, ale wolę towarzystwo bardziej dojrzałych kobiet.- Musi pan ją bardzo lubić - zauważyła Lavier, muskając perfekcyjnie ułożone włosy; pochlebstwo zostało przyjęte.- Kupuje jej pan tak piękne - i szczerze mówiąc - kosztowne prezenty.- To tylko ułamek sumy, której mogłaby zażądać.- Rzeczywiście.- Jest moją żoną, trzecią, jeśli chodzi o ścisłość, a na Bahama muszę pokazywać się publicznie.Ale oddzielam moje życie tam od życia tu.Potrafię to doskonale zorganizować.- Jestem tego pewna, monsieur.- Skoro już mówimy o Bahama, to kilka minut temu wpadła mi do głowy pewna myśl.To dlatego zapytałem panią o Bergerona.- O co chodzi?- Może uważać mnie pani za raptusa, ale zapewniam, że tak nie jest.Kiedy mnie coś zaintryguje, muszę to zbadać.Jeżeli ma pani wyłączność na Bergerona, to czy nie myślała pani o utworzeniu filii na wyspach?- Na Bahama?- I jeszcze bardziej na południe.Może nawet na Karaibach.- Monsieur, już z samym Saint-Honoré często mamy za dużo kłopotów! Jak to mówią: na zaniedbanej farmie ziemia leży odłogiem.- Nie trzeba będzie o nią dbać, a przynajmniej nie w ten sposób, który pani ma na myśli.Chodzi o coś dla ludzi z klasą - jedna koncesja tu, druga tam, miejscowe prawo własności z przywilejowanymi odsetkami.Wystarczy jeden lub dwa butiki, które oczywiście będą się ostrożnie rozrastać.- To wymaga znacznego kapitału, Monsieur Briggs.- Na początek tylko opłaty za wynajęcie lokalu.Może to pani nazwać wpisowym.Opłaty są wysokie, ale nie zniechęcające.W przypadku lepszych hoteli i klubów zazwyczaj głównie zależy to od stopnia znajomości z dyrekcją.- A pan ich zna?- Doskonale.Jak już powiedziałem, na razie badam możliwości, ale ten pomysł ma chyba pewne zalety.Pani znak firmowy zyskałby na wytworności.„Les Classiques”, Paryż, Wielka Bahama.może Caneel Bay.- Bourne dopił brandy.- Ale pani prawdopodobnie ma mnie za szalonego.Proszę to traktować jak zwykłą rozmowę.Chociaż z drugiej strony, zarobiłem już parę dolarów podejmując bez namysłu ryzykowne decyzje.- Ryzykowne? - Jacqueline Lavier ponownie musnęła włosy.- Nie odrzucam tego rodzaju pomysłów, madame.Zazwyczaj je popieram.- Tak.Rozumiem.Jak pan powiedział, pomysł ma pewne zalety.- Tak sądzę.Oczywiście chciałbym zobaczyć, jakiego rodzaju kontrakt ma pani z Bergeronem.- Mogę go panu pokazać, monsieur.- Mam lepszy pomysł - powiedział Jason.- Jeżeli jest pani wolna, to może pomówilibyśmy o tym przy kilku drinkach i kolacji.W Paryżu jestem jeszcze tylko przez jedną noc.- I woli pan towarzystwo bardziej dojrzałych kobiet - dodała Jacqueline Lavier.Maskę jej twarzy znów przeciął uśmiech; biały lód pękał pod porozumiewawczym spojrzeniem.- D’accord, madame.- Nie powinno być z tym problemu - powiedziała, sięgając po telefon.Telefon, Carlos.Złamię ją.Zabiję, jeżeli będzie trzeba.Dowiem się prawdy.Marie szła przez tłum w stronę budek telefonicznych przy rue Vaugirard.Wynajęła pokój w „Meurice” i zostawiła w recepcji neseser.Potem siedziała sama w pokoju dokładnie przez dwadzieścia dwie minuty, aż do chwili, kiedy nie mogła już dłużej wytrzymać.Siedziała na krześle, wpatrując się w pustą ścianę.Myślała o Jasonie, o szaleństwie ostatnich ośmiu dni, które wpędziły ją w niewiarygodny obłęd.Jason.Troskliwy, przerażający, niepojęty Jason Bourne.Człowiek, w którym było tyle gwałtowności, a równocześnie tak zadziwiająco wiele współczucia.A przy tym wydawał się tak zatrważająco oswojony ze światem, o którym nie mieli pojęcia zwykli obywatele [ Pobierz całość w formacie PDF ]