[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ponieważ w moim śnie nie było Marileny, zastanawiałem się.czy jest jedną z nich?Wezwałem więc przywódcę moich ludzi.- Nie opodal śnieg pochwycił dziewczynę.Ten człowiek wie, gdzie ona jest.Idź odnaleźć ten szczep i przyprowadź tutaj - roz­kazałem.- I pośpiesz się, bo jeśli się spóźnisz i ona umrze, uznam, iż moja gościnność jest trwoniona na takich jak ty.Czy to jasne? Po południu mój przywódca i jego ludzie wrócili.Zameldował, że ze wszystkich, których było około pięćdziesięciu, odnalazł przy życiu tylko samego Grigora Zirrę i z tuzin jego ludzi.- Każ swoim kobietom opatrzyć ich i nakarmić, daj im wszy­stko, czego potrzebują - zarządziłem.- Na niczym nie oszczędzaj.Mają się tu czuć swobodnie.Rozumiem, że stracili wszystko.Po­zostali bez zapasowych ubrań, wozów, przykryć? Bardzo dobrze, zakwateruj ich na zamku.Znajdź im ciepłe, osobne pokoje.- Twoi ludzie mogą źle to przyjąć, panie - odpowiedział tamten - że traktujesz tych obcych tak dobrze.Musimy ustępować tym, którzy nie są ci winni posłuszeństwa.- Jesteś szczery i lubię cię za to - odparłem.- Będę więc też szczery.Słyszałem o tej kobiecie, Marilenie Zirra, iż jest przyjem­na.Jeżeli to się okaże prawdą, niewykluczone, że zapragnę jej.Wy, Cyganie, nie jesteście jedynymi, którzy czują w nocy zimno! Dlatego traktuj jej ludzi z szacunkiem, szczególnie ojca i rodzinę, jeżeli ktoś przeżył.Nie chciałbym, aby mnie uznali za zimnego i okrutnego człowieka.- Co? Ciebie, panie? - dodał bez śladu emocji w głosie.- Zim­ny? Okrutny? Któż mógłby w to uwierzyć?- Czy próbujesz się ze inną spoufalić? Powiem ci uczciwie, nie sądzę, byś zasmakował w takiej poufałości.Dlatego, jeśli mówisz do mnie pewne rzeczy, i w taki sposób, byłoby lepiej, abyś się uśmiechnął.- Wbiłem w niego wzrok, obniżyłem głos tak, że po­czuł się nieswojo.- Panie - szepnął drżąc - ja nie chciałem.- Sza! - uspokoiłem go.- Jesteś bezpieczny, jestem w dobrym nastroju.Teraz słuchaj dobrze.Kiedy ludzie Zirry będą mieli się lepiej, wrócisz tu i zaprowadzisz mnie do ich pomieszczeń.A te­raz idź.Poszedłem do nich, lecz nie byłem zadowolony.Zrozumiałem, że trzeba wiele czasu, by ludzie Zirry wykurowali się po tak cięż­kich przejściach.Na razie siedzieli w swoich łachmanach i trzęśli się, odpowiadając zdawkowo na nasze pytania.Jedna brudna kup­ka łachów lgnąca do ognia wyglądała identycznie jak druga.Rozzłościł mnie ten widok.Czułem, że zawiodłem się na mojej onejromancji.Nienawidziłem porażek.- Który z was jest Grigorem Zirrą? - zapytałem wreszcie po długiej chwili milczenia.Wstał mężczyzna niepokaźny, blady.Na jego twarzy malowało się cierpienie po stracie wielu ludzi ze szczepu.Nie był stary, ale nie wyglądał też młodo.- Jestem Ferenczy - przedstawiłem się.- To mój zamek.Do­okoła są moi ludzie, Cyganie, jak i wy.Mogę dać wam schronie­nie.Słyszałem, że między wami jest obserwator czasu.Chciałbym go poznać.Gdzie więc jest ta wiedźma czy czarownik?- Twoja gościnność jest równie wielka, jak twoja legenda - od­powiedział.- Niestety, pogrążony w głębokim smutku nie mogę w pełni wyrazić swojej wdzięczności.Coś dzisiaj we mnie umar­ło.Moja żona została zmieciona w przepaść.Teraz mam tylko córkę, dziecko, czytające przyszłość z gwiazd, z dłoni ludzkiej i z własnych snów.To nie wiedźma panie, ale prawdziwy obserwator czasu, moja Marilena.- A gdzie ona jest?Popatrzył na mnie ze strachem w oczach.Jednocześnie poczu­łem delikatne szarpnięcie za rękaw i aż wzdrygnąłem się na myśl, że ktoś ośmielił się mnie dotknąć.Nawet nikt z moich ludzi nie tknął mnie palcem od czasu, gdy wstałem z łoża boleści! Wtedy zobaczyłem, iż jedna z tych kupek łachów stoi obok mnie.Spo­glądała wielkimi, ciemnymi oczami, a jej usta w kolorze wiśni, jasne jak krew, nieznacznie drżały.Na moim ramieniu spoczywa­ła jej drobna rączka, z trzema jedynie palcami, tak jak to widzia­łem w moich snach!- Ja jestem Marilena, panie - odezwała się.- Wybacz, proszę mojemu ojcu, gdyż kocha mnie i boi się o mnie.Zdarzają się na tych ziemiach ludzie nieufni wobec tajemnic, ponieważ nie potra­fią ich ogarnąć.Są też nieprzyjaźni kobietom, które zwą “wiedźmami”.Moje serce załomotało! Nie mogła być nikim innym! Znałem ten głos! Przejrzałem na wskroś jej łachmany i ujrzałem księżni­czkę z moich snów.- Ja.cię znam - wyznałem słabym głosem.- I ja ciebie, panie.Widziałam cię w mojej przyszłości.Często.Nie jesteś więc mi obcy!Nie znajdowałem słów.A jeśli znajdowałem, to nie potrafiłem ich wypowiedzieć.Ale.wszak byłem Ferenczym! Czy wypadało tańczyć, śmiać się, pochwycić ją i wirować dookoła komnaty? Miałem na to wielką ochotę, ale nie chciałem zdradzać się ze swoimi uczuciami.Stałem tak jak rażony piorunem, oniemiały ni­czym ostatni głupiec.- Jeżeli chcesz, abym czytała ci przyszłość, panie, musisz mnie stąd zabrać.Za dużo tu smutku, by się skoncentrować.I jeszcze ciągły ruch, nerwy i niepokój.Och i mnóstwo małych rzeczy, które przeszkadzałyby mi się zagłębić w przyszłość.Odo­sobnione miejsce.- Zaiste, to prawda! Chodź ze mną - przerwałem Marilenie.- Panie! - Zatrzymał nas jej ojciec.- Ona jest niewinna! - sze­pnął błagalnie.W mojej głowie od razu zrodziła się odpowiedź: “Kłamliwy cygański psie! Co? Ona wylizała całe moje ciało do czysta! Strze­lałem moim nasieniem w jej gardło co noc przez cały miesiąc, znęcony jej języczkiem i drobnymi, trójpalczastymi rączkami! Niewinna? Jeżeli ona jest niewinna, to kim ja jestem!” Tak, ale jakże bym mógł to powiedzieć? Przecież tak naprawdę dotych­czas tylko śniłem o romansie z Marileną.- Ojcze! - zganiła go, zanim mogłem zrobić coś więcej niż prze­szyć go wzrokiem.- Widziałam moją przyszłość, ojcze, i nie wy­czytałam tam żadnej krzywdy.Nie z rąk Ferenczego.- Przebacz mi, panie - rzekł Zirra, spuszczając głowę.- Zamiast mówić jak człowiek, który tak wiele ci zawdzięcza, mówiłem je­dynie jak ojciec.Moja córka ma dopiero siedemnaście lat, a my znaleźliśmy się pomiędzy obcymi.Zirrowie już dosyć dzisiaj stra­cili.Ach! Ach! Nic nie miałem na myśli! To ta rozpacz.Moja dusza jest pogrążona w bólu.Nic nie miałem na myśli.To ta roz­pacz! - szlochając opadł.- Nie lękaj się.- Pochyliłem się i położyłem mu rękę na głowie.- Ten, kto skrzywdzi ciebie lub kogoś z twoich ludzi w domu Ferenczego, będzie miał ze mną do czynienia.Zdawało mi się, że uspokoiłem go tymi słowami, więc popro­wadziłem Marilenę na moje pokoje.Tam zaś nareszcie zostali­śmy sami [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl