[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Siedzieć.Jeść.Rozmawiać.Ja przysłać mapę.Może wy powiedzieć Phudgowi plany?Tanis spojrzał szybko na krasnoluda i zobaczył chytry błysk w zezowatych oczkach Najwyższego Bulpa.Półelfowi zrobiłosię zimno, bowiem nagle uświadomił sobie, że ten krasnolud żlebowy wcale nie jest błaznem.Tanis zaczął żałować, że nie porozmawiał więcej z Flintem.– Nasze plany nie są jeszcze ukształtowane, wasza wysokość – powiedział półelf.Wielki Najwyższy Bulp wiedział, że to nieprawda.Dawno temu kazał wywiercić otwór w ścianie pomieszczenia zwanego poczekalnią, żeby mógł podsłuchiwać swoich poddanych, któ­rzy oczekiwali na audiencję u niego.Dowiadywał się z wy­przedzeniem, czym zamierzają zaprzątać mu głowę.Stąd wie­dział już dość dużo o planach drużyny, toteż więcej nie wracał do sprawy.Użycie określenia „wasza wysokość" mogło mieć coś z tym wspólnego.Najwyższy Bulp nigdy przedtem nie sły­szał czegoś równie odpowiedniego.– Wasza wysokość – powtórzył Phudge, wzdychając z rozkoszy.Stuknął jednego ze strażników w plecy.– Ty pa­miętać.Od tej pory mówisz „Wasza Wysokość".– Ttak, wwasza, ee.wysokość – wyjąkał krasnolud.Wielki Phudge łaskawie machnął brudną dłonią i towarzysze wyszli, skłoniwszy się najpierw.Najwyższy Bulp, Phudge I, stał przez chwilę obok swego tronu i dopóki goście nie wyszli, uśmiechał się w sposób, który uważał za czarujący.Wtedy jego mina zmieniła się, przechodząc w uśmiech tak przebiegły i prze­wrotny, że strażnicy zgromadzili się wokół niego, nie mogąc się już doczekać.– Ty – rzekł do jednego.– Idź do komnat.Przynieś mapę.Daj tym głupcom w pomieszczeniu obok.Strażnik zasalutował i wybiegł.Drugi strażnik pozostał w pobliżu z otwartymi ustami w pozie oczekiwania.Phudge rozejrzał się dookoła, a potem przyciągnął strażnika jeszcze bli­żej, zastanawiając się nad dokładnym sformułowaniem nastę­pnego polecenia.Potrzebni mu byli bohaterowie i jeśli musiał stworzyć ich sobie z takich szumowin, jakie mu się nawinęły pod rękę, gotów był to zrobić.Jeśli zginą, niewielka strata.Jeśli uda im się zabić smoka, tym lepiej.Krasnoludowie żlebowi uzy­skają to, co – dla nich – było cenniejsze od wszystkich ład­nych kamyków na Krynnie: powrót słodkich, niezmąconych czasów wolności! A więc, koniec z tym bzdurnym zakradaniem się po cichu.Phudge nachylił się i szepnął swemu strażnikowi do ucha.– Ty pójść do smoczycy.Ty przekazać jej najlepsze pozdro­wienia od jego wysokości, Najwyższego Bulpa, Phudga I, i po­wiedzieć jej.Rozdział XXMapa Najwyższego Bulpa.Księga z zaklęciami FistandantilusaNie ufam temu małemu łaj­dakowi bardziej, niż mogę znieść jego smród – warknął Caramon.– Zgadzam się – rzekł cicho Tanis.– Ale jaki mamy wybór? Zgodziliśmy się przynieść mu skarb.Ma wszystko do stracenia i nic do zyskania, jeśli nas zdradzi.Siedzieli na podłodze poczekalni, brudnego przedsionka przed salą tronową.Dekoracje w tym pomieszczeniu były równie wulgarne, co we dworze.Przyjaciele byli zdenerwowani i spięci, mówili mało i niechętnie jedli.Raistlin w ogóle nie chciał jeść.Skulony na posadzce z dala od pozostałych, przygotował i wypił dziwną miksturę ziołową, która łagodziła jego kaszel.Potem owinął się w swe szaty, za­mknął oczy i wyciągnął się na podłodze.Bupu siedziała skulona obok niego, żując coś, co wyciągnęła z torby.Caramon, który podszedł, żeby sprawdzić, jak czuje się brat, z przerażeniem zobaczył ogon znikający z mlaśnięciem w jej ustach.Riverwind siedział sam na uboczu.Nie brał udziału w pro­wadzonej przyciszonymi głosami ponownej dyskusji nad pla­nem.Mieszkaniec równin posępnie wbijał wzrok w podłogę.Kiedy poczuł, że ktoś lekko dotknął jego ramienia, nawet nie uniósł głowy.Goldmoon z pobladłą twarzą uklękła obok niego.Próbowała coś powiedzieć, zamilkła, a potem kaszlnęła.– Musimy porozmawiać – rzekła zdecydowanym tonem w ich języku.– Czy to rozkaz? – zapytał z goryczą.Kobieta przełknęła ślinę.– Tak – odrzekła ledwo sły­szalnym głosem.Riverwind wstał i podszedł do gobelinu w krzykliwych ko­lorach.Nie spojrzał na Goldmoon ani nawet nie odezwał się do niej.Ściągnięte rysy jego twarzy przypominały surową ma­skę, lecz pod spodem Goldmoon wyczuwała dotkliwy ból ra­niący jego duszę.Łagodnie położyła dłoń na jego ramieniu.– Wybacz mi – powiedziała cicho.Riverwind popatrzył na nią ze zdumieniem.Stała przed nim ze spuszczoną głową, z nieomal dziecinnym wyrazem zawstydze­nia na twarzy.Wyciągnął dłoń, by pogładzić srebrnozłote włosy tej, którą kochał bardziej niż samo życie.Poczuł, że Goldmoon zadrżała od jego dotyku i serce zabolało go z miłości.Przesuną­wszy dłoń z jej głowy na szyję, bardzo czule i delikatnie przytulił ukochaną do piersi, a potem nagle mocno wziął ją w objęcia.– Nigdy przedtem nie słyszałem, abyś mówiła te słowa – powiedział, uśmiechając się do siebie, wiedząc, że nie mogła go zobaczyć.– Nigdy ich nie mówiłam – załkała, przyciskając poli­czek do jego skórzanej koszuli.– Och, mój najdroższy, słowa nie oddadzą tego, jak jest mi przykro, że wróciłeś do córki wo­dza, a nie Goldmoon.Lecz tak się bałam.– Nie – szepnął.– To ja powinienem prosić o wyba­czenie.– Podniósł dłoń, by wytrzeć jej łzy.– Nie zdawa­łem sobie sprawy, przez co przeszłaś.Myślałem tylko o sobie i o niebezpieczeństwach, jakich ja doświadczyłem.Szkoda, że nie powiedziałaś mi o tym, najmilsza memu sercu.– Szkoda, że nie zapytałeś – odparła, spoglądając na nie­go z przejęciem.– Od tak dawna jestem córką wodza, że tyl­ko nią potrafię być.To moja siła.Daje mi odwagę, kiedy jestem przerażona.Nie sądzę, abym potrafiła przestać.– Nie chcę, żebyś przestawała.– Uśmiechnął się do niej, odgarniając niepokorne pasemka włosów z jej twarzy.– Za­kochałem się w córce wodza, kiedy po raz pierwszy cię ujrzałem.Pamiętasz? Na igrzyskach zorganizowanych na twoją cześć.– Nie chciałeś się skłonić przede mną, żeby otrzymać bło­gosławieństwo – powiedziała.– Uznawałeś władzę moje­go ojca, lecz zaprzeczałeś, że jestem boginią.Powiedziałeś, że ludzie nie mogą czynić bogów z innych ludzi.– Jej oczy spo­glądały tak wiele lat wstecz.– Jakże wysoki, dumny i przy­stojny wtedy byłeś, mówiąc o prastarych bogach, którzy wtedy dla mnie nie istnieli.– I jaka wściekła wtedy byłaś – przypomniał – i jaka piękna! Sama twoja uroda była dla mnie błogosławieństwem.Nie potrzebowałem innego.Chciałaś wtedy, żeby wykluczono mnie z igrzysk.Goldmoon uśmiechnęła się smutno.– Sądziłeś, że gnie­wałam się, ponieważ zawstydziłeś mnie przed ludźmi, lecz nie to było przyczyną.– Nie? A więc, co to było, córko wodza?Zarumieniła się na kolor ciemnej róży, lecz podniosła przej­rzyste, błękitne oczy i spojrzała wprost na niego.– Rozgnie­wałam się, ponieważ kiedy ujrzałam cię stojącego i odmawia­jącego uklęknięcia przede mną, wiedziałam, że utraciłam część siebie samej, i że dopóki nie przyjmiesz jej, nie będę już nigdy sobą [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl