[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przywią-załem konia z zewnątrz, odsunąłem zasłonę wejściową drzwi, złożoną z dwóch skór, i wsze-dłem do środka, nie troszcząc się dalej o wodza, który zresztą nie wszedł za mną.Już w dwie minuty po moim wejściu rozsunęła się zasłona, a w drzwiach ukazała się staraIndianka.Zrzuciwszy z pleców grubą wiązkę chrustu, wyszła, a po chwili wróciła z dużym,lecz nadbitym garnkiem, w którym znajdowało się mięso i jak mi się zdawało coś jeszcze.Roznieciła ogień i wstawiła weń ten garnek.Rozciągnąłem się na ziemi i jąłem się jej w milczeniu przypatrywać, wiedząc o tym, żewedług pojęć indiańskich splamiłbym swój honor, gdybym rozpoczął z nią rozmowę.Wie-95działem również, że znajduję się tu niejako na cenzurowanym, i że w tajemnicy przede mnązagląda tu przez różne szpary wiele innych jeszcze oczu.Woda w garnku zaczęła się gotować, a po namiocie rozszedł się zapach rosołu.W godzinępózniej postawiła stara przede mną garnek z wrzątkiem, dając tym samym znak, że mogę jeść,po czym opuściła namiot.Zaraz też zabrałem się do jedzenia i muszę przyznać, że zmiatałemz apetytem znaleziony w garnka kawał polędwicy bawolej, nie gardząc i rosołem, pomimo żeczystość naczynia nie zdołałaby zadowolić nawet najbardziej niewymagającego pod tymwzględem gościa.Cała potrawa przyrządzona była oczywiście bez soli, o której Indianin nieżyczy sobie nic wiedzieć.Chcąc być sprawiedliwym, musiałem przyznać, że obchodzono się ze mną nadzwyczajwytwornie.Co się zaś tyczy owego garnka, to dziś jeszcze mógłbym się założyć, że był onjedynym w całym obozie.Posiliwszy się dostatecznie, rozciągnąłem się znowu na ziemi, podłożyłem sobie koc podgłowę i oddałem się rozmyślaniom, które spędziły mi sen z powiek.Toteż zdołałem zauwa-żyć, że nakarmiono także mego konia oraz że dwaj ludzie chodzili cicho na straży dokołamojej chaty.Wreszcie ogień się wypalił, a wkrótce potem zasnąłem.Stałem wprawdzie (araczej leżałem!) w obliczu ważnych wypadków, ale nie przespana noc na nic by mi się nieprzydała.Dopiero rano zbudziło mnie jakieś chrząkanie.Gdy otworzyłem oczy, ujrzałemznowu starą Indiankę.Roznieciwszy ogień, postawiła nad nim znany mi już garnek.Starucha pełniła swoje obowiązki w milczeniu, nie rzuciwszy nawet okiem na mnie, ja zaśnie miałem powodu skarżyć się na tę obojętność.Spożywszy śniadanie z niemniejszym ape-tytem jak wczorajszą wieczerzę, postanowiłem wyjść przed namiot.Zaledwie jednak wychy-liłem głowę przez drzwi, skoczył ku mnie jeden ze strażników z włócznią, jak gdyby chciałmnie na nią nadziać.Nie mogłem na to oczywiście pozwolić, jeśli nie chciałem raz na zawsze utracić swojejpowagi w oczach moich gospodarzy! Ująłem przeto włócznię oburącz tuż przy grocie, ode-pchnąłem ją od siebie, a potem znowu przyciągnąłem tak nagle, że czerwony wojownik niezdołał jej utrzymać, lecz puścił ją i padł jak długi tuż pod moje stopy. Uff! ryknął zrywając się i chwytając za nóż. Uff! powtórzyłem ja także, dobywając noża, a lewą ręką wrzucając włócznię do na-miotu. Niech mi blada twarz odda włócznię! Niech ją sobie czerwonoskóry sam wezmie!Z miny jego poznałem, że mu się moja rada nie wydała ani bezpieczna, ani dobra, wnetjednak otrzymał pomoc w osobie drugiego strażnika, który tymczasem obszedł namiot dokołai rozkazał szorstko: Niech biały mąż wejdzie do środka!On także przysunął mi włócznię tak blisko do twarzy, że nie mogłem się oprzeć pokusie,by nie powtórzyć z nim wykonanego poprzednio szczęśliwie eksperymentu.W jednej chwilileżał on w tym samym miejscu, co pierwszy strażnik, a włócznia jego wpadła również do na-miotu.Ale tego było im już za wiele.Wydali okrzyk, który poruszył cały obóz.Naprzeciwko mego namiotu stał większy od Innych wigwam, a o ścianę jego oparte byłytrzy tarcze.Na krzyk straży rozchylono zasłony, a z namiotu wyjrzała Ciemna głowa dziew-częca, zapewne, aby zbadać przyczynę hałasu.Na małą chwilę spoczęła na mnie para czar-nych, ognistych oczu i główka znowu zniknęła.W dwie sekundy potem wyszli ku nam z na-miotu czterej wodzowie.Na rozkazujące skinienie To-kej-chuna strażnicy odstąpili na bok. Co blada twarz robi tutaj przed namiotem? Czy dobrze słyszę? Mój czerwony brat chciał pewnie zapytać, co ci dwaj czerwoni wo-jownicy mają tutaj do czynienia!96 Uważają, żeby bladej twarzy nie stało się nic złego, i dlatego niech biały mąż pozostanielepiej w swojej chacie! Czy w orszaku To-kej-chuna znajdują się tak zli ludzie, czy też rozkaz jego znaczy takmało, że musi aż strażą otaczać swego gościa? Old Shatterhand nie potrzebuje opieki, gdyżpotrafi sam roztrzaskać pięścią każdego, kto by knował przeciwko niemu coś złego lub myślało kłamstwie.Moi czerwoni bracia mogą spokojnie wrócić do swego wigwamu, ja zaś obejrzęwieś, a potem przyjdę z nimi pomówić.Wstąpiłem na powrót do chaty, aby zabrać z sobą strzelby, których oczywiście nie mogłemim zostawić, kiedy jednak znowu chciałem wyjść na dwór, najeżył się przede mną tuzinwłóczni.A więc niewola! Czy miałem się bronić, czy też nie? Po krótkim namyśle podsze-dłem ku tylnej ścianie namiotu, uderzyłem w nią tomahawkiem i wyrąbałem w twardej skórzeotwór, przez który mogłem się wydostać.Kiedy się ukazałem po przeciwnej stronie namiotu,ujrzałem przed sobą osłupiałe twarze, po czym podniósł się taki ryk, jak gdyby tysiąc niedz-wiedzi spuszczono z łańcuchów.Wodzowie, którzy wrócili już do swego namiotu, wyszli zeńznowu z pośpiechem, mało licującym z ich zwyczajną godnością, i przecisnęli się przez wo-jowników ku mnie, jak gdyby chcieli mnie pojmać.O zbrojnej obronie trudno było myśleć, bo byłbym sam zgubiony, a moi towarzysze razemze mną [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Przywią-załem konia z zewnątrz, odsunąłem zasłonę wejściową drzwi, złożoną z dwóch skór, i wsze-dłem do środka, nie troszcząc się dalej o wodza, który zresztą nie wszedł za mną.Już w dwie minuty po moim wejściu rozsunęła się zasłona, a w drzwiach ukazała się staraIndianka.Zrzuciwszy z pleców grubą wiązkę chrustu, wyszła, a po chwili wróciła z dużym,lecz nadbitym garnkiem, w którym znajdowało się mięso i jak mi się zdawało coś jeszcze.Roznieciła ogień i wstawiła weń ten garnek.Rozciągnąłem się na ziemi i jąłem się jej w milczeniu przypatrywać, wiedząc o tym, żewedług pojęć indiańskich splamiłbym swój honor, gdybym rozpoczął z nią rozmowę.Wie-95działem również, że znajduję się tu niejako na cenzurowanym, i że w tajemnicy przede mnązagląda tu przez różne szpary wiele innych jeszcze oczu.Woda w garnku zaczęła się gotować, a po namiocie rozszedł się zapach rosołu.W godzinępózniej postawiła stara przede mną garnek z wrzątkiem, dając tym samym znak, że mogę jeść,po czym opuściła namiot.Zaraz też zabrałem się do jedzenia i muszę przyznać, że zmiatałemz apetytem znaleziony w garnka kawał polędwicy bawolej, nie gardząc i rosołem, pomimo żeczystość naczynia nie zdołałaby zadowolić nawet najbardziej niewymagającego pod tymwzględem gościa.Cała potrawa przyrządzona była oczywiście bez soli, o której Indianin nieżyczy sobie nic wiedzieć.Chcąc być sprawiedliwym, musiałem przyznać, że obchodzono się ze mną nadzwyczajwytwornie.Co się zaś tyczy owego garnka, to dziś jeszcze mógłbym się założyć, że był onjedynym w całym obozie.Posiliwszy się dostatecznie, rozciągnąłem się znowu na ziemi, podłożyłem sobie koc podgłowę i oddałem się rozmyślaniom, które spędziły mi sen z powiek.Toteż zdołałem zauwa-żyć, że nakarmiono także mego konia oraz że dwaj ludzie chodzili cicho na straży dokołamojej chaty.Wreszcie ogień się wypalił, a wkrótce potem zasnąłem.Stałem wprawdzie (araczej leżałem!) w obliczu ważnych wypadków, ale nie przespana noc na nic by mi się nieprzydała.Dopiero rano zbudziło mnie jakieś chrząkanie.Gdy otworzyłem oczy, ujrzałemznowu starą Indiankę.Roznieciwszy ogień, postawiła nad nim znany mi już garnek.Starucha pełniła swoje obowiązki w milczeniu, nie rzuciwszy nawet okiem na mnie, ja zaśnie miałem powodu skarżyć się na tę obojętność.Spożywszy śniadanie z niemniejszym ape-tytem jak wczorajszą wieczerzę, postanowiłem wyjść przed namiot.Zaledwie jednak wychy-liłem głowę przez drzwi, skoczył ku mnie jeden ze strażników z włócznią, jak gdyby chciałmnie na nią nadziać.Nie mogłem na to oczywiście pozwolić, jeśli nie chciałem raz na zawsze utracić swojejpowagi w oczach moich gospodarzy! Ująłem przeto włócznię oburącz tuż przy grocie, ode-pchnąłem ją od siebie, a potem znowu przyciągnąłem tak nagle, że czerwony wojownik niezdołał jej utrzymać, lecz puścił ją i padł jak długi tuż pod moje stopy. Uff! ryknął zrywając się i chwytając za nóż. Uff! powtórzyłem ja także, dobywając noża, a lewą ręką wrzucając włócznię do na-miotu. Niech mi blada twarz odda włócznię! Niech ją sobie czerwonoskóry sam wezmie!Z miny jego poznałem, że mu się moja rada nie wydała ani bezpieczna, ani dobra, wnetjednak otrzymał pomoc w osobie drugiego strażnika, który tymczasem obszedł namiot dokołai rozkazał szorstko: Niech biały mąż wejdzie do środka!On także przysunął mi włócznię tak blisko do twarzy, że nie mogłem się oprzeć pokusie,by nie powtórzyć z nim wykonanego poprzednio szczęśliwie eksperymentu.W jednej chwilileżał on w tym samym miejscu, co pierwszy strażnik, a włócznia jego wpadła również do na-miotu.Ale tego było im już za wiele.Wydali okrzyk, który poruszył cały obóz.Naprzeciwko mego namiotu stał większy od Innych wigwam, a o ścianę jego oparte byłytrzy tarcze.Na krzyk straży rozchylono zasłony, a z namiotu wyjrzała Ciemna głowa dziew-częca, zapewne, aby zbadać przyczynę hałasu.Na małą chwilę spoczęła na mnie para czar-nych, ognistych oczu i główka znowu zniknęła.W dwie sekundy potem wyszli ku nam z na-miotu czterej wodzowie.Na rozkazujące skinienie To-kej-chuna strażnicy odstąpili na bok. Co blada twarz robi tutaj przed namiotem? Czy dobrze słyszę? Mój czerwony brat chciał pewnie zapytać, co ci dwaj czerwoni wo-jownicy mają tutaj do czynienia!96 Uważają, żeby bladej twarzy nie stało się nic złego, i dlatego niech biały mąż pozostanielepiej w swojej chacie! Czy w orszaku To-kej-chuna znajdują się tak zli ludzie, czy też rozkaz jego znaczy takmało, że musi aż strażą otaczać swego gościa? Old Shatterhand nie potrzebuje opieki, gdyżpotrafi sam roztrzaskać pięścią każdego, kto by knował przeciwko niemu coś złego lub myślało kłamstwie.Moi czerwoni bracia mogą spokojnie wrócić do swego wigwamu, ja zaś obejrzęwieś, a potem przyjdę z nimi pomówić.Wstąpiłem na powrót do chaty, aby zabrać z sobą strzelby, których oczywiście nie mogłemim zostawić, kiedy jednak znowu chciałem wyjść na dwór, najeżył się przede mną tuzinwłóczni.A więc niewola! Czy miałem się bronić, czy też nie? Po krótkim namyśle podsze-dłem ku tylnej ścianie namiotu, uderzyłem w nią tomahawkiem i wyrąbałem w twardej skórzeotwór, przez który mogłem się wydostać.Kiedy się ukazałem po przeciwnej stronie namiotu,ujrzałem przed sobą osłupiałe twarze, po czym podniósł się taki ryk, jak gdyby tysiąc niedz-wiedzi spuszczono z łańcuchów.Wodzowie, którzy wrócili już do swego namiotu, wyszli zeńznowu z pośpiechem, mało licującym z ich zwyczajną godnością, i przecisnęli się przez wo-jowników ku mnie, jak gdyby chcieli mnie pojmać.O zbrojnej obronie trudno było myśleć, bo byłbym sam zgubiony, a moi towarzysze razemze mną [ Pobierz całość w formacie PDF ]