[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dostrzegł koniec drabiny, a jego ciało, zniewolone tamtą drugą wolą, pochyliło się nad nią i zaczął schodzić.Rhinowi musiało tu być niesłychanie ciasno, lecz niewątpliwie przeciskał się tędy, gdyż Sander czuł w tej zamkniętej przestrzeni drażniący zapach ciała zwierzęcia.Na dole nie było ciemno, nie było więc potrzeby używać pochodni.Zorientował się, dlaczego, kiedy stanął na ostatnich szczeblach drabiny.Otóż zobaczył korytarz o matowych, białych ścianach naznaczonych rysami, z których jednak żadna nie była otwartym pęknięciem.Wzdłuż ścian, w pewnych odstępach, umieszczone były jakby pręciki emitujące łuny światła.Nie wszystkie się paliły.Niektóre były powyginane i ciemne.Jednak te, które płonęły, dawały wystarczająco dużo światła, by widzieć dokładnie.Poza tymi świecącymi pałeczkami nie było nic, nawet jednego otworu drzwiowego, choć korytarz zdawał się ciągnąć w nieskończoność.Jedynie w głębi, w niezbyt dużej odległości od niego, zawisła znów ta sama mgiełka, która wcześniej przesłaniała i zniekształcała widok miasta; nie widział więc, co znajduje się dalej.Nie było mu dane zastanowić się nad tym, gdyż nogi ponownie powiodły go naprzód, przeprowadzając między pierwszymi dwoma świecącymi pręcikami i pchając coraz dalej.Kiedy w kilka chwil później odwrócił głowę, by spojrzeć za siebie, odkrył, że zniekształcająca wszystko mgiełka była również za nim, i to tak gęsta, że nie widział już drabiny.Korytarz był wystarczająco szeroki dla pół tuzina maszerujących ramię w ramię mężczyzn i wystarczająco wysoki, by Rhin nie musiał pełzać na brzuchu.Powierzchnia ścian była wypolerowana, świecąca w przyćmionym świetle, a wykonane z małych, czerwonych, dopasowanych dokładnie do siebie i równo ułożonych płytek podłoże nie było śliskie.Sander wdychał świeże powietrze, nie przesiąknięte zapachem zgnilizny, jak w tunelu pod miastem.Co pewien czas czuł na policzku słaby powiew powietrza.Wtem droga się skończyła.Znajdował się w przestrzennym, dobrze oświetlonym, rozgałęziającym się holu.Stąd korytarze biegły zarówno w prawo, jak i w lewo, a wloty do nich ukryte były we mgle.Tu również nie pozwolono Sanderowi zadecydować.Wybór został dokonany za niego.Niczym nakręcana kukła skręcił w lewo i równym krokiem pomaszerował naprzód.Rozdział czternastyChociaż w ścianach korytarza znajdowały się otwory umożliwiające odbicie w prawo lub w lewo, Sandera pchało cały czas prosto.W końcu dotarł do szczytu kolejnych prowadzących w dół schodów.Było widać, że część sufitu tutaj odpadła.Reszta zabezpieczona została metalowymi stemplami wbitymi przy ścianach, nad którymi krzyżowały się podtrzymujące popękany strop belki.Jeszcze raz Sander zszedł w dół.Czy to możliwe, że jacyś Poprzedni Ludzie przeczekali Czas Ciemności w podziemnych schronach? Opowieści, jakie słyszał o rozrywaniu ziemi wstrząsami, raczej to wykluczały, a przynajmniej kazały sądzić, że plan taki nie mógł być bezpieczny.Tutaj, w tym zawalonym pomieszczeniu, większość ściennych świateł nie działała, co sprawiało, że jedynie w niektórych punktach roztaczała się tajemnicza poświata, wywołując wrażenie niesamowitości.Poza tym wszystko było bez zmian.Schodząc liczył stopnie — było ich dwadzieścia.Mógł jedynie zgadywać, na jakiej znajduje się głębokości.Wyglądające szorstko na tle pozostałości gładkiej ściany stemple były dobrze ustawione i pospinane klamrami.Widać było, że włożono dużo pracy w zabezpieczenie tego podziemnego przejścia.Komuś musiało zależeć, aby nadawało się ono do dalszego wykorzystania.Ale komu? Handlarzom? Wszelkie widziane przez Sandera dowody poszukiwania metalu znajdowały się na powierzchni, a fakt, że większość podpierających strop belek i klamer była wykonana z solidnego metalu, wprawiał go w zdumienie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Dostrzegł koniec drabiny, a jego ciało, zniewolone tamtą drugą wolą, pochyliło się nad nią i zaczął schodzić.Rhinowi musiało tu być niesłychanie ciasno, lecz niewątpliwie przeciskał się tędy, gdyż Sander czuł w tej zamkniętej przestrzeni drażniący zapach ciała zwierzęcia.Na dole nie było ciemno, nie było więc potrzeby używać pochodni.Zorientował się, dlaczego, kiedy stanął na ostatnich szczeblach drabiny.Otóż zobaczył korytarz o matowych, białych ścianach naznaczonych rysami, z których jednak żadna nie była otwartym pęknięciem.Wzdłuż ścian, w pewnych odstępach, umieszczone były jakby pręciki emitujące łuny światła.Nie wszystkie się paliły.Niektóre były powyginane i ciemne.Jednak te, które płonęły, dawały wystarczająco dużo światła, by widzieć dokładnie.Poza tymi świecącymi pałeczkami nie było nic, nawet jednego otworu drzwiowego, choć korytarz zdawał się ciągnąć w nieskończoność.Jedynie w głębi, w niezbyt dużej odległości od niego, zawisła znów ta sama mgiełka, która wcześniej przesłaniała i zniekształcała widok miasta; nie widział więc, co znajduje się dalej.Nie było mu dane zastanowić się nad tym, gdyż nogi ponownie powiodły go naprzód, przeprowadzając między pierwszymi dwoma świecącymi pręcikami i pchając coraz dalej.Kiedy w kilka chwil później odwrócił głowę, by spojrzeć za siebie, odkrył, że zniekształcająca wszystko mgiełka była również za nim, i to tak gęsta, że nie widział już drabiny.Korytarz był wystarczająco szeroki dla pół tuzina maszerujących ramię w ramię mężczyzn i wystarczająco wysoki, by Rhin nie musiał pełzać na brzuchu.Powierzchnia ścian była wypolerowana, świecąca w przyćmionym świetle, a wykonane z małych, czerwonych, dopasowanych dokładnie do siebie i równo ułożonych płytek podłoże nie było śliskie.Sander wdychał świeże powietrze, nie przesiąknięte zapachem zgnilizny, jak w tunelu pod miastem.Co pewien czas czuł na policzku słaby powiew powietrza.Wtem droga się skończyła.Znajdował się w przestrzennym, dobrze oświetlonym, rozgałęziającym się holu.Stąd korytarze biegły zarówno w prawo, jak i w lewo, a wloty do nich ukryte były we mgle.Tu również nie pozwolono Sanderowi zadecydować.Wybór został dokonany za niego.Niczym nakręcana kukła skręcił w lewo i równym krokiem pomaszerował naprzód.Rozdział czternastyChociaż w ścianach korytarza znajdowały się otwory umożliwiające odbicie w prawo lub w lewo, Sandera pchało cały czas prosto.W końcu dotarł do szczytu kolejnych prowadzących w dół schodów.Było widać, że część sufitu tutaj odpadła.Reszta zabezpieczona została metalowymi stemplami wbitymi przy ścianach, nad którymi krzyżowały się podtrzymujące popękany strop belki.Jeszcze raz Sander zszedł w dół.Czy to możliwe, że jacyś Poprzedni Ludzie przeczekali Czas Ciemności w podziemnych schronach? Opowieści, jakie słyszał o rozrywaniu ziemi wstrząsami, raczej to wykluczały, a przynajmniej kazały sądzić, że plan taki nie mógł być bezpieczny.Tutaj, w tym zawalonym pomieszczeniu, większość ściennych świateł nie działała, co sprawiało, że jedynie w niektórych punktach roztaczała się tajemnicza poświata, wywołując wrażenie niesamowitości.Poza tym wszystko było bez zmian.Schodząc liczył stopnie — było ich dwadzieścia.Mógł jedynie zgadywać, na jakiej znajduje się głębokości.Wyglądające szorstko na tle pozostałości gładkiej ściany stemple były dobrze ustawione i pospinane klamrami.Widać było, że włożono dużo pracy w zabezpieczenie tego podziemnego przejścia.Komuś musiało zależeć, aby nadawało się ono do dalszego wykorzystania.Ale komu? Handlarzom? Wszelkie widziane przez Sandera dowody poszukiwania metalu znajdowały się na powierzchni, a fakt, że większość podpierających strop belek i klamer była wykonana z solidnego metalu, wprawiał go w zdumienie [ Pobierz całość w formacie PDF ]