[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Przeżyłem cudem.I przysiągłem, że póki me ręce mogą utrzymać topór, będę walczył.I jeśli nie uda mi się rozsądzić dwu wojujących stepowych rodów, to przynajmniej mogę nie dopuścić do zabójstwa dzieci.Może nie uratuję wszystkich.Ale - kogo uratuję, tego uratuję.Czy mnie rozumiesz?- Rozumiem, co czujesz.Dziękuję ci, że dałeś mi o tym znać.- Więc i teraz pozostaniesz tu?- A co, według ciebie, powinienem zrobić?- Jak to „co”?! Zgasić Płomień!- A czy wiesz, co to jest?! - W niematerialnym głosie Ducha Wiedzy pojawiło się coś, co przypominało gniew.Po długiej chwili milczenia:- Nie.A ty?- Ja - wiem.- I czekasz? Bezczynnie?- Tak.- Zabrzmiało głucho, jak uderzenie tarana w mur cytadeli.- Ale dlaczego, na Podziemne Moce?! Na Południu ludzie wyrzynają się z taką łatwością, jakby kroili chleb do obiadu!- Wiem to.Ale jeśli taka jest ich wola.- To przymus z zewnątrz!- Nie.To idzie z wnętrza.Po prostu jest wzmocnione.- Jakie to ma, w końcu, znaczenie! Czarne Krasnoludy codziennie przynoszą wieści, jedną straszniejszą od drugiej.Harad, oszalawszy, przyniósł wojnę Umbarowi.Niezgoda w Rohanie.Dojrzewa bunt w Gondorze.Jeszcze ci tego mało?- Co to znaczy „mało” czy „dużo”? Takie jest ludzkie życie.- Ale w twej mocy jest to zmienić!- Nie uczynię tego.A ty bardzo szybko zrozumiesz dlaczego.Gość milczał, ciężko oddychał.Po jego twarzy spływały krople potu i ginęły w gęstej brodzie.- Słuchaj i zapamiętaj.- Głos Smoka stał się głośniejszy.- Czeka cię ciężka droga na Południe.Ja nigdy nie wtrącałem się do wielkiego Tańca Mocy, ale teraz proszę cię o jedno.- Chcesz, żebym ci TO przyniósł?- Tak.- A dlaczego Wielki Orlangur sam nie może tego zrobić? Kto się oprze twojej mocy?- Władający TYM teraz - oprze się.- Zrozumiałem cię, Wielki.Żegnaj.- Żegnaj.Pamiętaj: jeśli TO nam umknie - wszystko, czemu poświęciło się Księstwo Środkowe, okaże się bez sensu.A chóry Ainurów zagrzmią wcześniej, niż będziemy gotowi.- Szkoda, że nie chcesz powiedzieć mi wszystkiego.Wcześniej nie byłeś taki.- Wcześniej nigdy nie stawałem po czyjejś stronie.A teraz stanąłem.I tracę przez to odporność na Moc Valarow.Czy teraz już wszystko rozumiesz?- O, największe Podziemne Moce! - Wędrowiec odruchowo chwycił się za serce, jakby poczuł, że przestało na chwilę bić.Słabe jesienne słońce świeciło prosto w twarz wędrowca.Najpierw musiał dotrzeć do Czarnych Krasnoludów.A potem ich sekretnymi szlakami - na Dalekie Południe.Nie wolno zwlekać.To, co nie udało się nawet Olmerowi Wielkiemu, całkiem dobrze może się udać nieznanemu oszustowi z południa.Nie wolno nadużywać cierpliwości Mocy Świata.Jeśli trzeba uderzyć, to na całego!Ten Sam Dzień, Wybrzeże Haradu,Pięćdziesiąt Mil Na PołudnieOd UmbrauMillog żył jeszcze, choć pozostał z niego wysuszony cień.Miał za sobą straszliwy Gondor, miał za sobą jałowe, wypalone ziemie między Anduiną i Harnenem, gdzie w zaroślach niepodzielnie rządziły szakale.Zostawił w tyle Zatokę Umbar i dumną twierdzę w pierścieniu niezdobytych murów.Zostawił za sobą haradzkich myśliwych polujących na niewolników, ich łowcze sokoły i sfory psów tropiących.Milloga, który nigdy nawet nie myślał o takich wędrówkach, jak widać, strzegł sam Los.Omijał jedno niebezpieczeństwo po drugim, nawet nie podejrzewając tego; przyzwyczaił się ślepo wierzyć instynktowi psa, swego wiernego przewodnika.Mimo że przysiągł psu, iż będzie go karmił do końca dni jego i nigdy nie zaprzęgnie do pracy, to - jak na razie - działo się inaczej.Właśnie pies wyszukiwał jedzenie w tych niezbyt obfitujących w zwierzynę okolicach i uczciwie dzielił się zdobyczą z Howrarem.Millog, z kolei, usiłował łowić ryby, i czasem jego wysiłki opłacały się.Człowiek i pies jak poprzednio przeszukiwali każdy skrawek brzegu.Oczywiście, te ich starania wywołałyby uśmiech każdego zdrowo myślącego człowieka: jaki jest sens szukania w Haradzie ciała człowieka, który utonął na wybrzeżu Enedhwaithu! Ale dla Milloga, jak się zdawało, te sensowne rozważania nie miały żadnej wartości.Sam nigdy się nad tym nie zastanawiał, a pies, nawet jeśli się zastanawiał - nic nie mówił.Tego dnia postanowili, że staną na odpoczynek.- Chyba powinny tu być ryby - tłumaczył Millog patrzącemu na niego z wyrzutem psu.- Coś musimy jeść.Już drugi dzień nie udało się nic upolować.Pies żałośnie skamlał, cały czas zezując na Morze.Spokojne, niebieskie, ciepłe - wylegiwało się w promieniach słońca.Nie wiadomo dokładnie, skąd Millog czerpał przeświadczenie, że pogoda i miejsce sprzyjają rybołówstwu; a psu, choć mógłby posprzeczać się z człowiekiem w tej kwestii, pozostało tylko szczekanie i popiskiwanie.Zwróciwszy się do Morza, zjeżył sierść, warczał, szczerząc zęby.- Co się z tobą dzieje? - zdziwił się Millog.- Takie piękne miejsce.Woda pod nosem i cień, i wszystko inne.Odpoczniemy, a jutro ruszymy dalej!Pies chwycił Milloga zębami za ubranie, pociągnął dalej od brzegu.Ale było już za późno.Horyzont niespodzianie ściemniał.Tam, na styku wody i nieba, powstał wąski mglisty pasek - jakby obłoczek postanowił wstrzymać swój bieg i odpocząć na morskiej gładzi.Co prawda, obłoczek zaczął nie wiadomo dlaczego gwałtownie puchnąć, zbliżać się, i po chwili w całej swej upiornej krasie pokazała się olbrzymia, zielonkawa fala - sięgająca chyba nieba.Millog skamieniał.Pies w trwodze zaczął miotać się po brzegu; ale potem, wściekle warcząc, ustawił się przy nogach Howrara i obnażył kły.Był gotów do boju.Millog stał, upuściwszy prostą wędkę, z szeroko otwartymi ustami, unieruchomiony strachem - gigantyczna fala, pędząca na ląd, zmiecie wszystko, co stanie jej na drodze; nie było schronienia na płaskim, rozległym brzegu.Nie pozostało nic innego, jak czekać na śmierć.Jednakże wkrótce stało się jasne, że nadciągający wodny żywioł nie zamierza trwonić mocy w bezsilnym szale, zmywając do Wielkiego Morza drobne śmieci.Fala z wolna traciła wysokość i pęd, jej grzbiet obniżał się, a wraz z nim zwalniał bieg cudowny, śnieżnobiały okręt z dziwnymi skośnymi żaglami, bardzo przypominającymi rozwinięte skrzydła gotowego do lotu łabędzia.Dziób okrętu był wygięty niczym szyja dumnego ptaka, ozdobiona głową łabędzia.Fala wygładzała się, cudowny okręt zwalniał bieg, wyraźnie zamierzał przybić do brzegu.Pies przy nogach Milloga już nie warczał.Po prostu stał gotów do walki, gotów bić się do końca i spotkać śmierć jak prawdziwy wojownik - twarzą w twarz.Fala tymczasem zupełnie zniknęła - jakby wcale nie istniał jakiś ogromny wał, pędzący ku brzegowi jak sam Ulmo.Okręt zwolnił jeszcze bardziej.Nie przybijając do brzegu, zatrzymał się, z cichym pluskiem wpadły w wodę kotwice.Wydawało się, że białe żagle i burty lśnią miękko i ten blask widoczny jest nawet teraz w jasny, bezchmurny poranek.Lekka szara łódeczka śmigała po wodnej przestrzeni jak nieważki puszek; dwaj wioślarze na dziobie i rufie niemal nie poruszali długimi wiosłami.Prócz nich w łodzi siedziały jeszcze dwie osoby - w lekkich pelerynach z kapturami, chroniącymi przed wściekłym południowym słońcem.Mężczyzna cicho pojękiwał [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl