[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Mydło znajdzie się w domu.W pięć minut pózniej April odkryła za ramą lustra grubą kopertę.Gwizdnęła prze-ciągle zajrzawszy do środka.Dina poświeciła jej, zasłaniając latarkę od strony okna.W kopercie był notes, plik wycinków z gazet, jakieś listy.April rzuciły się w oczy znajo-me nazwiska: Cherington, Walker, Holbrook, Sanford. Dina, to na pewno właśnie to!  powiedziała.Z kolei Dina przejrzała zawartość koperty. Och!  jęknęła nagle. Patrz, April, w tym wycinku jest nasze nazwisko! Przeczytała uważniej:  Tak, Marian Carstairs. Niemożliwe!  szepnęła April.Dina podała jej papier.Bardzo blada, April zdecy-dowała:  Wezmiemy to do domu i przeczytamy dokładnie. Zebrała wszystkie do-kumenty, wsunęła z powrotem do koperty.Dina dzwoniąc zębami wyjąkała: W każdym razie mamusia nie mogła tego zrobić! Bo kiedy usłyszałyśmy strzały,mamusia pisała na maszynie. Urwała patrząc pytająco na siostrę.Obu jednocześnie przyszła do głowy ta sama myśl.Przypomniały sobie pewną książ-kę, napisaną przez matkę i podpisaną nazwiskiem Clarka Camerona.Morderca miałniezachwiane alibi.Gospodyni oraz kilka innych osób słyszało stukanie maszyny w je-go pokoju w chwili, gdy popełniono morderstwo.Potem okazało się, że zbrodniarz na-grał na płyty terkot swojej maszyny i nastawił patefon automatyczny, mogący bez prze-rwy przegrać dziesięć płyt. Głupstwo!  powiedziała April. Nie mamy magnetofonu, a nasz patefon trze-ba po każdej płycie na nowo nakręcać. No, tak  przyznała Dina. A jak pobiegłyśmy natychmiast po usłyszeniu strza-86 łów na górę, mamusia siedziała przy maszynie. A poza tym  stanowczo oświadczyła April  mamusia nigdy w życiu nie popeł-niła nic takiego, żeby ją ktoś mógł szantażować,  Przyjrzała się grubej kopercie i spy-tała:  Jak my to stąd wyniesiemy? Może się zdarzyć, że spotkamy kogoś po drodze. Ty schowaj na sobie  odparła Dina. W tej przezroczystej sukni?  spytała April. Nie, nie jestem magikiem. No, więc dobrze, daj mnie  zgodziła się Dina.Wepchnęła kopertę pod sweter. Trochę tego za wiele, pamiętaj, że mam już za pazuchą żyletkę, koszulę i skarpetkipana Sanforda!April przyjrzała jej się krytycznie i drwiąco. Przy dobrych chęciach zmieściłabyś jeszcze materac  powiedziała. Dałabyś spokój!  oburzyła się Dina. Chodzmy już stąd.Jestem bardzo nie-spokojna.Trzeba co prędzej upewnić się, gdzie jest Archie i czy mu się nic nie stało.Noi co robią nasi goście, szukający skarbu. Zgasiła latarkę. Chodzmy, April.Przemknęły bezszelestnie przez hall na piętrze.W oknach jeszcze czerwieniała łuna. Taki wspaniały pożar  z goryczą mruknęła April  a nas tam nie było! Poświęciłyśmy się dla ważniejszej sprawy  przypomniała jej Dina.Lecz natych-miast psyknęła:  Psss.Na parterze rozległ się nikły szelest.Ktoś tam poruszał się ostrożnie, ukradkiem.U drzwi wejściowych cicho skrzypnęła klamka.Nagle doszedł ich stłumiony huk jak-by małej eksplozji i z brzękiem posypało się szkło.Dina i April cofnęły się w głąb hal-lu, ku oknu, i spojrzały: sprzed domu wybiegł mężczyzna.W połowie trawnika zatrzy-mał się i obejrzał.Nim zniknął znowu, zdążyły dostrzec wyraznie jego twarz, oświetlo-ną blaskiem księżyca.To był człowiek, który nie istniał! Rupert van Deusen.April stłu-miła na.ustach okrzyk. Kto to?  szeptem spytała Dina. Podejrzany osobnik, niewątpliwie  odpowiedziała również szeptem April.Terazjuż głośno dzwoniła zębami.Chwilę nasłuchiwały.Na dole znowu coś zaszeleściło.Jak gdyby ktoś po omacku szu-kał czegoś w ciemnościach.Od czasu do czasu błyskała ręczna latarka. Może lepiej schowajmy się, April!  cichutko tchnęła Dina.April potrząsnęła głową. Gdzie tu się schować  odparła. W ostateczności możemy wyjść na dach i zsu-nąć się na ziemie po rynnie.Mam nadzieję, że jest gdzieś w pobliżu rynna.Ktoś poruszał się tuż u stóp schodów.Dziewczynki zamarły, przechylone nad barierą.Ciemna postać zatrzymała się, odwróciła głowę, znieruchomiała na moment.W dziw-nym blasku poświaty księżycowej zmieszanej z łuną pożaru zobaczyły twarz smagłą,chudą, ocienioną spuszczonym rondem kapelusza.Twarz ta miała wyraz przerażenia,87 jakkolwiek człowiek nie był bezbronny: blask księżyca odbijał się metalicznie w lufie re-wolweru, który ściskał w ręku.Dina odciągnęła siostrę od barierki.Okno z górnego hal-lu wychodziło na dach przybudówki.W tej chwili usłyszały strzał.Strzał i zaraz po nim dziwny miękki łoskot.Zaległa ci-sza.Dziewczynki wróciły ku barierce.U stóp schodów rysował się na podłodze niby gę-sty cień.Dostrzegły leżący tuż obok rewolwer i kapelusz, który potoczył się o krok dalejna dywan.Gdzieś w głębi domu na parterze zamknęły się drzwi, bardzo cicho. Wychodzimy stąd natychmiast  ochryple szepnęła Dina. Jeżeli nie ma ryn-ny, skaczemy.Znalazły coś lepszego niż rynnę: kratę, po której pięła się winorośl.Szybko, zgrabniejak koty zsunęły się na ziemię i kryjąc w cieniu murów obiegły dom wokoło. Nie zgub tych.rzeczy  powiedziała April. Nie bój się, pilnuję ich dobrze  szepnęła zdyszana Dina.Zwolniły kroku podchodząc do ganku od strony kuchni.Wszystko tu zdawało sięzwyczajne i bezpieczne.W pobliskim oknie widać było matkę schyloną nad maszyną.Blask księżyca zalewał trawnik.Auna na niebie już przybladła. Czekaj!  szepnęła April chwytając Dinę za łokieć. Na litość boską, uciekajmy stąd co prędzej  syknęła Dina. Nie.Słuchaj: popełniono drugie morderstwo.Słyszałyśmy, nieomal widziałyśmy!Pamiętasz, co mówi ten facet w książce mamusi:  Jest prawie niemożliwe zataić morder-stwo nie popełniając drugiego.Dino, morderca jest w tej chwili w tym domu. Spróbujmy zajrzeć przez okna werandy  zgodziła się Dina. Ale trzeba bardzo uważać.Do licha z tą kopertą, uraża mnie właśnie w to miej-sce, gdzie mam skórę oparzoną od słońca.%7łe też ty musiałaś dzisiaj wystroić się w or-gandynę! Nie mów tak dużo  uciszyła ją April.Skradając się pod ścianami, podeszły pod okna werandy.Zwiatło lamp ulicznych z tejstrony wspierało księżyc tak, że wnętrze salonu jasne było jak w dzień.Ze swego punk-tu obserwacyjnego widziały werandę, salon i hall, łuk schodów i podest na półpiętrze.Ale u stóp schodów nie leżał żaden martwy kształt, nie było na dywaniku kapelusza anibłyszczącego rewolweru.Nie było nic! Dino  szepnęła April. Miałaś rację, trzeba stąd wiać. Zachłysnęła się zezdumienia:  Może nam się to wszystko przyśniło? Wykluczone!  ostro, zbyt ostro odparła Dina. Widocznie ten człowiek nie zo-stał wcale zabity.Przez ten czas, gdy my schodziłyśmy z dachu i okrążały willę, on wstałi wyszedł. Jakby na potwierdzenie jej teorii zawarczał silnik samochodu ruszające-go z dróżki na tyłach willi ku bramie wyjazdowej. Słyszysz?  tryumfowała Dina.88  Teraz jak najprędzej trzeba odnieść zdobycz do domu, schować ją i przyłączyć się dogości.Pobiegły pustym trawnikiem na przełaj ku altanie i stąd na teren własnego ogro-du.W pobliżu ani żywej duszy, z daleka dochodził jeszcze podniecony gwar zebranychprzy dogasającym pożarze ludzi.Z piętra domu rozległ się terkot rozpędzonej maszy-ny do pisania. Póki goście się nie rozejdą, schowamy kopertę na dnie kosza z brudną bielizną powiedziała Dina  potem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl