[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jego wskazujący palec drżał przez chwilę nad imieniem, po czym naci-snął.Nic się nie wydarzyło. Widocznie jesteśmy na właściwej drodze.Cóż za niewiarygodnie wymyśl-ne urządzenie  rzekł Erling z podziwem. Pański ojciec musiał pracować nadtym bardzo długo.Etan zachichotał, aż mu się zatrzęsła długa broda. On uwielbiał takie zabawki.Po jego śmierci znalezliśmy mnóstwo naj-zupełniej fantastycznych wynalazków.Aparaty i instrumenty, niektóre całkiemrozsądne, inne zupełnie pozbawione sensu.Teraz, kiedy już raz odważyli się zacząć, posuwali się szybko naprzód.Imiona:Dalia, Ika, Doluth, Auet i tak dalej były wypowiadane przez chłopców, Etan zaś145 naciskał po kolei właściwe klawisze. Zwietna współpraca, chłopcy  powtarzał, a Villemann i Rafael uśmie-chali się do siebie z dumą.Kiedy uporali się już z ostatnim imieniem ducha, Eloij, zaczęło się coś dziać.W skrzynce szczęknęło, potem rozległ się jakiś warczący przeciągły dzwięk,wreszcie wszystko ucichło.Zebrani czekali, ale wciąż trwała cisza.Wtedy Taran uznała, że przewaga mężczyzn jest zbyt wielka, i teraz ona za-częła recytować, a Villemann i Rafael przyłączyli się do niej, bo tekst PierwszejTablicy Zwiata Duchów Atmosfery wszyscy umieli na pamięć.Mówił on, że ten,kto nosi przy sobie tablicę, otrzyma pomoc duchów natychmiast, gdy o nią po-prosi, i zostanie wyratowany z każdej opresji.Wystarczy, że pomyśli o duchach.Dzieci, recytując, myślały o nich tak intensywnie, jak tylko mogły.Głębokigłos Etana mieszał się z chórem dziecięcym.  Jehowo, Ojcze, Deus Adonay.Elohe, wzywam cię przez Jehowę.DeusSchadday, Eead.Zaklinam cię przez Adonaya.Czy sprawiła to moc zaklęcia, czy też czas po prostu dojrzał, nigdy się jużnie mieli dowiedzieć.Prawdopodobnie jednak to drugie, w każdym razie płytametalowa, ciężko i z oporem co prawda, ale w końcu ustąpiła.I chyba otworzyłabysię wcześniej, ale czas i rdza zrobiły swoje.Nikt jednak nie odważył się zbliżyć do szkatułki w obawie przed kolejnympodstępnym atakiem.Tym razem nic się nie stało i Rafael, do którego przecież zwracał się duchdziadka, mógł zajrzeć do wnętrza. Leżą tam jakieś papiery  oznajmił. Wyjmij je swoją drobną rączką  polecił prefekt. Wez je, przecież niegryzą.Okazało się, że jedna z kopert jest zaadresowana właśnie do prefekta, on jed-nak zostawił w domu swoje okulary, tak więc pismo musiał przeczytać zastępca,jako osoba absolutnie bezstronna.Do prefekta w Feldkirch, brzmiał nagłówek.Niniejszym przedsta-wiam moją ostatnią wolę i proszę Pana, aby sprawiedliwości stało sięzadość.Mój wnuk, Rupert von Virneburg, syn mego młodszego syna, Eta-na, zostaje wyznaczony przeze mnie na dziedzica posiadłości Virne-burg.Pragnę w tym liście wyjaśnić przyczyny mojej decyzji.Otóż żywię poważne podejrzenia wobec Alberta, jedynego synaErnsta.Majątek nie powinien nigdy znalezć się w jego rękach, niniej-szym więc wyłączam go z mojego testamentu, a także pozbawiam gowszelkich praw do spadku, na które z pewnością będzie się powoły-wał.146 Proszę Pana o zbadanie okoliczności śmierci małżonki Etana. Co takiego?  wykrzyknął wstrząśnięty Etan.która odważyła się skrytykować zachowanie Alberta.Dalej proszę Pana o zbadanie kilku innych przypadków śmierciw Feldkirch, na przykład dwóch rówieśników Alberta, którzy nazwaligo zadufkiem i stopą węgorza. Stopą węgorza?  zdziwiła się Taran. Przecież węgorze nie mają stóp. No właśnie  wyjaśnił Etan. Innymi słowy określili go jako zero, poprostu nic.Baron zgrzytał zębami.W jego wzroku mogli odczytać tamto pragnienie ze-msty sprzed lat. Ja wam pokażę, że jednak jestem kimś, z kim trzeba się liczyć!A jego sposobem na pokazanie przeciwnikom, że jednak nad nimi góruje, byłomordowanie.Dosyć bezwzględna metoda, trzeba powiedzieć. Stopa węgorza  zachichotała Taran. Zapamiętam to sobie. Prze-chyliwszy głowę, przyjrzała się baronowi. No, muszę powiedzieć, że w tymprzypadku trafia w sedno.Baron Albert sprawiał wrażenie, że rzuci się na dziewczynkę z wściekłością,więc Móri upomniał ją krótko: Opamiętaj się, Taran!  A potem zwrócił się do zastępcy prefekta:  Noto idzmy dalej!Mam też poważne podejrzenia, że Albert chciał mnie otruć.Przy-szedł do mnie któregoś wieczora i przyniósł mi napój, o który nie pro-siłem, a który miał bardzo dziwny smak.Wylałem go, ale przedtemspróbowałem odrobinę i już to spowodowało, że w nocy miałem silnebóle brzucha.Dlatego ukrywam ten testament tak, by mógł go wydo-stać tylko mały Rupert von Virneburg.Bardzo pana proszę, niech siępan opiekuje moim wnukiem Rupertem, niech go pan broni przed je-go stryjecznym bratem Albertem! To moja ostatnia prośba do Pana,Panie Prefekcie.Virneburg, 7 czerwca A.D.1720.Rupert von Virneburg starszy.Zastępca złożył list i podał go prefektowi, który powiedział: Działo się to tamtego lata, kiedy on i mały Rupert umarli.Obaj w lipcu,najpierw chłopiec, a potem stary baron.Odprowadziliśmy dwóch Rupertów vonVirneburg równocześnie.Czegoś takiego się nie zapomina.No i co, baronie Vir-neburg  zwrócił się do rannego gospodarza. I co pan na to powie?147  Ale.Nikt chyba nie będzie brał poważnie tego rodzaju głupstw? Gadaniestetryczałego starca.To przecież same kłamstwa! Złośliwe, ohydne kłamstwa!Prefekt wbił w niego wzrok. W takim razie niech mi będzie wolno wtrącić moje trzy grosze.Bo nietylko śmierć pułkownika budziła nasze wątpliwości i podejrzenia.Istniało takichprzypadków więcej. Nie, no idzcie już sobie! Zabierajcie się stąd wszyscy! Cóż to za znęcaniesię nade mną? Nigdzie nie pójdziemy, bo jeszcze nie doprowadziliśmy sprawy do końca oświadczył prefekt i zebrani widzieli, że wymawia każde słowo z wielką przy-jemnością. Dwoje tutejszych służących, kobieta i mężczyzna, przyszli kiedyśdo nas naskarżyć, jak bardzo zle baronostwo obchodzą się z dziećmi.I on, i onazginęli potem w dziwnych wypadkach, na niego na przykład spadła belka w sto-dole, nie pamięta pan? A jak to było z tym chłopem, który odważył się czerpaćwodę z pańskiej studni, znajdującej się na granicy z jego polem, z której to studnipan zresztą nie korzystał.Albo z urzędnikiem w ratuszu, który wykazał, że za-garnął pan więcej lasu, niż miał pan do tego prawo? I jeszcze chłopiec stajenny,którego pan omal nie zaćwiczył na śmierć dlatego, że nie chciał pozbawić życiakonia.Właśnie w tym tygodniu przyszedł do mnie na skargę. Nie miał do tego żadnego prawa! I pan mu uwierzył? A koń przecież żyje! Tak, dlatego, że chłopiec go ukrył.A z tym koniem też jest problem, bopan go sobie po prostu wziął jakiś czas temu od ojca tego chłopca. Naprawdę nie muszę tu siedzieć i wysłuchiwać jakichś bzdurnych oskar-żeń [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl