[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie trzeba wcale żyć jak oni, ale nie musimy też żyć tak jak teraz.Przynajmniej nie przez cały czas.Wyjdźmy na zewnątrz.Poznajmy, co to horyzontalność, a nie tylko bez przerwy góra - dół po naszym tysiącu pięter z naszymi Halami Fizycznego Spełnienia i ośrodkami foniczny­mi, naszymi błogosławiennymi duchownymi, inżynierami mo­ralnymi i pocieszycielami - naszym wszystkim.Musi być coś jeszcze.Jeden krótki wypad poza monadę: najważniejsze do­świadczenie całego życia.Zrobi to.Kiedy tak zwisa wzdłuż In­terfejsu i melancholijnie dostraja swoje gniazda do skali wid­ma, reagując całkiem odruchowo na impulsy kontrolek progra­mowania, przyrzeka sobie, że zanim umrze, na pewno spełni swoje marzenie.Pewnego dnia wyjdzie stąd.Szwagier Michaela, Jason, zupełnie nieświadomie podsy­ca jeszcze płomień jego sekretnego pragnienia.Ta jego teoria, że monady zamieszkuje już inna rasa ludzka, teoria, którą roz­winął przed Stacion i Michaelem któregoś wieczoru spędzane­go u Quevedów.Jak on to ujął? Prowadzę badania nad hipoteza, że życie w miastowcach stworzyło nowy rodzaj człowieka.Ga­tunek łatwo przystosowujący się do stosunkowo małej życiowej przestrzeni, z niskim współczynnikiem potrzeby prywatności.Michael miał wówczas wiele wątpliwości co do tej teorii.Nie wie­rzył, by fakt gnieżdżenia się w miastowcach świadczył od razu o przemianach na poziomie genetycznym.Prędzej już o psy­chologicznym uwarunkowaniu czy nawet o powszechnym pogo­dzeniu się z faktami.Jednak w miarę jak Jason perorował, je­go pomysły nabierały w uszach Michaela coraz więcej sensu.Na przykład tłumaczenie, czemu nie opuszczamy miastowców, chociaż właściwie nie ma żadnego racjonalnego powodu, by tak postępować.Zdajemy sobie sprawę z nienormalności takiego po­mysłu i zostajemy wewnątrz, czy nam się podoba, czy nie.Ci, któ­rzy mają obiekcje i w żadnym razie nie potrafią się dostosować -cóż, wiecie, gdzie trafiają.Michael wie.Nonszałanci do zsuwni.Reszta przystosowuje się do warunków.Dwieście lat dość bezpardo­nowo narzuconego selektywnego rozmnażania.I wszyscy dziś je­steśmy świetnie przystosowani do takiego stylu życia.Michael pamięta, jak przytaknął: Prawda, wszyscy są tak dobrze przystosowani, nie będąc przekonany, czy aby naprawdę wszyscy.Z paroma wyjątkami - dżentelmeńsko zgodził się z nim wte­dy Jason.Michael rozmyśla o tym, wisząc na złączu.Bez dwu zdań, dobór naturalny wiele tłumaczy.Powszechną akceptację mona-dalnego stylu życia.Prawie powszechną.Każdy zakłada z góry, że tak właśnie wygląda życie: osiemset osiemdziesiąt pięć ty­sięcy luda pod jednym dachem, tysiąc pięter, kupa dzieciaków, wszyscy lgną do wszystkich.I każdy godzi się z sytuacją.Z paro­ma wyjątkami.Niektórzy z nas wystają przy oknach, gapiąc się w dal, na szeroki świat, i coś ich skręca, kotłuje się w środku.Chcemy wyjść na zewnątrz.Brakuje nam genu adaptacji?Skoro Jason ma rację, skoro mieszkańcy monad rodzą się już z radością życia, które przyszło im wieść - skąd w populacji ta garstka odrzutów? Prawa genetyki.Nie można usunąć genu.Gdzieś go zagrzebałeś, a tu w jakimś ósmym pokoleniu wyska­kuje nagle, by cię dręczyć.Mnie.Jest we mnie.Noszę w sobie skazę.Dlatego cierpię.Michael postanawia porozmawiać o tych sprawach z sio­strą.Zachodzi do niej któregoś ranka.Jest jedenasta - pora,0 której ma prawie stuprocentową pewność zastać ją w domu.No i jest, zajęta dziećmi.Jego słodka bliźniacza siostrzyczka, w tej chwili niestety trochę zagoniona.Ciemne włosy są nie­uczesane.Jej jedyne okrycie to przybrudzony ręcznik przewie­szony przez ramię.Umorusany policzek.Słysząc wchodzącego brata rozgląda się podejrzliwie.- To ty.Uśmiecha się do niego.Jak ślicznie wygląda, taka smukła1 szczupła.Piersi Stacion są nabrzmiałe pokarmem; wielkie so­czyste sakwy, rozkołysane i podskakujące.Michael woli jednak szczuplejsze kobiety.- Tak tylko wpadłem - mówi do Micaeli.- Mogę chwilę po­siedzieć?- Szczęść boże, ile tylko chcesz.Mną się nie przejmuj.Urwanie głowy z tymi dziećmi.- Może w czymś pomóc?Micaela stanowczo zaprzecza, więc Michael siada, zakła­dając nogę na nogę, i przygląda się jej krzątaninie.Jeden szkrab ląduje pod spłukiwaczem, drugi w ochronnym kojcu.Po­zostałe dzieciaki Micaela wyprawia do szkoły.Dzięki bogu.Brat patrzy na jej długie, wysmukłe nogi i jędrne pośladki, nie po­fałdowane nadmiarem ciała.Niemal odczuwa chętkę, aby ją po­kryć, tu, na miejscu, tylko że ona jest taka spięta od tej poran­nej bieganiny.Jakoś do tej pory nie robił z nią tego, przynaj­mniej od wspólnych dziecięcych prób.Wtedy, owszem, wkładał go jej - każdy kiedyś pokrywał siostrę.Zwłaszcza że są prze­cież bliźniakami: nic dziwnego, że dążyli do zespolenia.To bardzo szczególny rodzaj bliskości, jak posiadanie jeszcze jednego “ja", tyle że kobiecego.Wzajemne wypytywanie o różne spra­wy.Micaela dotykająca go, gdy mieli może po dziewięć lat.- Jak to jest: czuć, że coś ci rośnie między nogami? Taki dyndus.Czy to nie zawadza przy chodzeniu?Michael próbujący jej wytłumaczyć.Później, kiedy urosły jej piersi, sam zadawał podobne pytania.Prawdę mówiąc, doj­rzała wcześniej niż on [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl