[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z lękiem uświadomił sobie, że jest oto sfałszowanym narzędziem, które mogąc poznać cały wszechświat, gwałciło wszystkie jego prawa i ukryte tajemnice.Możliwe, że z czasem ich umysły zjednoczą się i wtedy jego człowieczeństwo przestanie mieć znaczenie, bo zwyczajnie przestanie istnieć.Wtedy zerwą się wszystkie więzy łączące go z planetą zwaną Ziemią i z zamieszkującą ją rasą dwunożnych stworzeń.Będzie wolny, zapomni o tym i będzie spał spokojnie.Kiedy zapomni i przestanie być człowiekiem, zacznie uważać zdolności i możliwości swego połączonego mózgu za coś zwyczajnego.Wiedział, że chociaż bardzo bystry, mózg ludzki pozostaje wielce ograniczony.Ale wiedział ponadto, że był bezpieczny, ciepły i wygodny.Dzięki temu, w co go wyposażono, przewyższał ludzkość.Ale ta wyższość raniła go.Stracił ciepło i wygodę, stał się słaby i pusty.Przykucnął na podłodze i oplótł się ramionami.Myślał, że nawet ta niewielka przestrzeń, jaką skulony zajmuje, nie należy do niego.Ani on do niej.Dla niego nigdzie nie było miejsca.Był nicością splątaną i zapoczątkowaną przez przypadek.Był intruzem, nikt nie planował jego istnienia.Może był intruzem tylko na tej planecie, ale dzięki ludzkości ta planeta miała dla niego znaczenie; uważał ją za jedyne ważne miejsce.Może za tysiąc lat pozbędzie się swego człowieczeństwa, ale dla niego liczyła się teraźniejszość na tej planecie, nie wieczność i nie wszechświat.Poczuł, że ktoś mu współczuje, i niejasno uświadomił sobie, skąd to uczucie pochodzi.Wiedział, że to pułapka.Walczył z nią mimo rozpaczy i rozgoryczenia.Zmagał się coraz słabiej, a oni próbowali go pokonać.Słyszał ich myśli i słowa, słyszał, co mówili do niego, ale nic nie rozumiał.Dosięgli go, otoczyli swą obecnością, swym obcym ciepłem - dającym pewność i bezpieczeństwo.Zanurzył się w zapomnieniu, jego skamieniałe z bólu serce rozgrzało się.Przechodził w świat, w którym nie istniało nic oprócz ich trzech - tylko on i ci dwaj, połączeni na wieki.29Ostry, zimny grudniowy wiatr ze świstem strącał brązowe liście z samotnego dębu stojącego w połowie drogi na wzgórze.Na szczycie był cmentarz porośnięty sosnami, które jęczały w silnych podmuchach zimowej wichury.Po niebie przewalały się ciężkie chmury.Zapach śniegu wisiał w powietrzu.Przy bramie cmentarza stały dwie ubrane na niebiesko postacie.Słabe, zimowe słońce, przedzierające się przez chmury, odbijało swe promienie w wypolerowanych guzikach i lufach karabinów.Po jednej stronie bramy zebrała się grupka gapiów i przez kraty zaglądała ciekawie do białego wnętrza kaplicy.- Dzisiaj jest ich niewielu - powiedział Ryan Wilson do Elaine Horton.- Przy dobrej pogodzie, zwłaszcza w czasie weekendu, zbierał się tu tłum.- Postawił kołnierz swojej szaty i otulił nim szyję.- Mnie się to nie podoba - dodał.- Tam jest Theodore Roberts.Nie dbam o to, jaki przybierze kształt, ale to nadal jest on.- Wydaje mi się - zaczęła niepewnie Elaine - że doktor Roberts cieszył się dobrą opinią w Willow Grove.- Jak najbardziej.To jedyny wybitny człowiek spośród nas.Miasto jest z niego dumne.- Jest pan oburzony zachowaniem ludzi?- Nie wiem, czy to można nazwać oburzeniem.Dopóki ludzie zachowują się kulturalnie, nie mamy żadnych zastrzeżeń.Ale nie lubimy, gdy ludzie urządzają tu sobie zabawę.- Może nie powinnam była tu przyjeżdżać? Długo o tym myślałam i wydawało mi się, że muszę to zrobić.- Była pani jedyną jego przyjaciółką - powiedział z powagą Wilson.- Tym bardziej miała pani prawo tu przyjechać.Grupka ludzi oderwała się od bramy i ruszyła w stronę miasta.- W taki dzień jak dzisiaj, niewiele mogą zobaczyć - wyjaśnił Wilson.- Postoją trochę i idą.Widok samej kaplicy nie jest zbyt interesujący.Oczywiście, przy dobrej pogodzie drzwi kaplicy były otwarte i można było spojrzeć do środka.Wtedy zresztą też nie było można wiele zobaczyć.Na początku to była plama czerni, plama nicości.Nie można tego było normalnie zobaczyć.Ale teraz, gdy drzwi są otwarte, można zobaczyć w środku coś świecącego.Na początku to nie świeciło.Było niewidoczne.Patrzyło się jakby w dziurę zawieszoną nad podłogą.Wszystko było wymazane z tego miejsca.Myślę, że to rodzaj jakiejś tarczy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Z lękiem uświadomił sobie, że jest oto sfałszowanym narzędziem, które mogąc poznać cały wszechświat, gwałciło wszystkie jego prawa i ukryte tajemnice.Możliwe, że z czasem ich umysły zjednoczą się i wtedy jego człowieczeństwo przestanie mieć znaczenie, bo zwyczajnie przestanie istnieć.Wtedy zerwą się wszystkie więzy łączące go z planetą zwaną Ziemią i z zamieszkującą ją rasą dwunożnych stworzeń.Będzie wolny, zapomni o tym i będzie spał spokojnie.Kiedy zapomni i przestanie być człowiekiem, zacznie uważać zdolności i możliwości swego połączonego mózgu za coś zwyczajnego.Wiedział, że chociaż bardzo bystry, mózg ludzki pozostaje wielce ograniczony.Ale wiedział ponadto, że był bezpieczny, ciepły i wygodny.Dzięki temu, w co go wyposażono, przewyższał ludzkość.Ale ta wyższość raniła go.Stracił ciepło i wygodę, stał się słaby i pusty.Przykucnął na podłodze i oplótł się ramionami.Myślał, że nawet ta niewielka przestrzeń, jaką skulony zajmuje, nie należy do niego.Ani on do niej.Dla niego nigdzie nie było miejsca.Był nicością splątaną i zapoczątkowaną przez przypadek.Był intruzem, nikt nie planował jego istnienia.Może był intruzem tylko na tej planecie, ale dzięki ludzkości ta planeta miała dla niego znaczenie; uważał ją za jedyne ważne miejsce.Może za tysiąc lat pozbędzie się swego człowieczeństwa, ale dla niego liczyła się teraźniejszość na tej planecie, nie wieczność i nie wszechświat.Poczuł, że ktoś mu współczuje, i niejasno uświadomił sobie, skąd to uczucie pochodzi.Wiedział, że to pułapka.Walczył z nią mimo rozpaczy i rozgoryczenia.Zmagał się coraz słabiej, a oni próbowali go pokonać.Słyszał ich myśli i słowa, słyszał, co mówili do niego, ale nic nie rozumiał.Dosięgli go, otoczyli swą obecnością, swym obcym ciepłem - dającym pewność i bezpieczeństwo.Zanurzył się w zapomnieniu, jego skamieniałe z bólu serce rozgrzało się.Przechodził w świat, w którym nie istniało nic oprócz ich trzech - tylko on i ci dwaj, połączeni na wieki.29Ostry, zimny grudniowy wiatr ze świstem strącał brązowe liście z samotnego dębu stojącego w połowie drogi na wzgórze.Na szczycie był cmentarz porośnięty sosnami, które jęczały w silnych podmuchach zimowej wichury.Po niebie przewalały się ciężkie chmury.Zapach śniegu wisiał w powietrzu.Przy bramie cmentarza stały dwie ubrane na niebiesko postacie.Słabe, zimowe słońce, przedzierające się przez chmury, odbijało swe promienie w wypolerowanych guzikach i lufach karabinów.Po jednej stronie bramy zebrała się grupka gapiów i przez kraty zaglądała ciekawie do białego wnętrza kaplicy.- Dzisiaj jest ich niewielu - powiedział Ryan Wilson do Elaine Horton.- Przy dobrej pogodzie, zwłaszcza w czasie weekendu, zbierał się tu tłum.- Postawił kołnierz swojej szaty i otulił nim szyję.- Mnie się to nie podoba - dodał.- Tam jest Theodore Roberts.Nie dbam o to, jaki przybierze kształt, ale to nadal jest on.- Wydaje mi się - zaczęła niepewnie Elaine - że doktor Roberts cieszył się dobrą opinią w Willow Grove.- Jak najbardziej.To jedyny wybitny człowiek spośród nas.Miasto jest z niego dumne.- Jest pan oburzony zachowaniem ludzi?- Nie wiem, czy to można nazwać oburzeniem.Dopóki ludzie zachowują się kulturalnie, nie mamy żadnych zastrzeżeń.Ale nie lubimy, gdy ludzie urządzają tu sobie zabawę.- Może nie powinnam była tu przyjeżdżać? Długo o tym myślałam i wydawało mi się, że muszę to zrobić.- Była pani jedyną jego przyjaciółką - powiedział z powagą Wilson.- Tym bardziej miała pani prawo tu przyjechać.Grupka ludzi oderwała się od bramy i ruszyła w stronę miasta.- W taki dzień jak dzisiaj, niewiele mogą zobaczyć - wyjaśnił Wilson.- Postoją trochę i idą.Widok samej kaplicy nie jest zbyt interesujący.Oczywiście, przy dobrej pogodzie drzwi kaplicy były otwarte i można było spojrzeć do środka.Wtedy zresztą też nie było można wiele zobaczyć.Na początku to była plama czerni, plama nicości.Nie można tego było normalnie zobaczyć.Ale teraz, gdy drzwi są otwarte, można zobaczyć w środku coś świecącego.Na początku to nie świeciło.Było niewidoczne.Patrzyło się jakby w dziurę zawieszoną nad podłogą.Wszystko było wymazane z tego miejsca.Myślę, że to rodzaj jakiejś tarczy [ Pobierz całość w formacie PDF ]