[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wiedział, że Meronów na razie stracił.Nadeszła pora podnieść stawkę.Nadeszła pora, żeby skontakto-wać się z Dorrielem Grahamem.30.Mike Bolt miał następującą teorię na temat pracy detektywa: nig-dy nie da się wyjaśnić wszystkiego.Detektyw może się mniej więcejorientować co do motywacji przestępcy, ale rzadko kiedy jeśli wogóle kiedykolwiek jest w stanie dostrzec pełny obraz.To samodotyczy okoliczności zbrodni.Czasami mają miejsce rzeczy, któreprzeczą wszelkiej logice.Na przykład w uniwersyteckiej bibliotecezostaje zamordowana kobieta, a na narzędziu zbrodni znajdują sięodciski palców jej koleżanki z pracy, którą kilka godzin wcześniejwidziano piętnaście kilometrów dalej, w domu mężczyzny zabitegow zupełnie innych okolicznościach i zapewne przez kogoś innego.Nie wiadomo, czy te dwie sprawy w ogóle cokolwiek łączyło.Wtakich przypadkach nie warto dręczyć sobie umysłu wymyślaniemteorii trzeba znalezć świadków, którzy wypełnią za nas wszystkieluki.Tym razem oznaczało to konieczność odszukania Meronów.Tuż przed jedenastą Bolt i Mo zajechali przed bazę grupy, gdziena komisarza czekał samochód. Przepraszam, że schrzaniłem ci wieczór powiedział Bolt,wysiadając z wozu partnera.Mo się uśmiechnął.196 Nie ty, tylko wszyscy inni.Gdyby raczyli nie umierać nagle wtajemniczych okolicznościach i nie zostawiać za sobą podejrzanejprzeszłości, leżałbym teraz na kanapie z piwem w dłoni i oglądałMecz tygodnia. No dobra, jedz już i trochę odpocznij.Zadzwonią rano. Jasne.Roześlesz komunikat w sprawie Meronów? Tak, zajmę się tym w drodze do domu.Zatrzasnął drzwi i patrzył, jak Mo odjeżdża z parkingu.Deszczjuż nie padał, a chmury na nocnym, pomarańczowawym niebie po-woli się przecierały.Bolt był wykończony.Ta sprawa nie przypomi-nała żadnej z tych, z którymi dotąd miał do czynienia.Co chwilapojawiały się kompletnie do siebie nieprzystające elementy układan-ki, a wydarzenia toczyły się w zawrotnym tempie.Komisarz przy-wykł do spraw ciągnących się miesiącami, do żmudnego, długotrwa-łego zbierania dowodów przeciwko nieuchwytnym i szalenie ostroż-nym osobnikom.Nie stykał się do tej pory z seriami przestępstw, wktóre mogły być zamieszane osoby z samego wierzchołka esta-blishmentu, zaś zarówno podejrzani, jak i ofiary na pierwszy rzut okabyli zwykłymi, ciężko pracującymi ludzmi.Bolt zastanawiał się, czy kluczem do tego wszystkiego był czło-wiek, którego rzekomym samobójstwem obecnie się zajmowali.JeśliParnham-Jones rzeczywiście należał do bezwzględnego gangu pedo-filów, to musiały istnieć jakieś ślady.Najpewniej w jego kompute-rze.Kiedy szedł w stronę forda oriona, którym teraz jezdził, jeszczeraz zadzwonił do Matta Turnera.Znów od razu włączyła się pocztagłosowa.Bolt poprosił Turnera, żeby jak najprędzej do niego zatele-fonował, nieważne o której godzinie.Wyłączył telefon i zapalił silnik.Burczało mu w brzuchu, ale niebył głodny.Ten etap miał już za sobą.Teraz czuł po prostu pustkę.Pustkę i zmęczenie.Wrzucił bieg i odjechał z parkingu.31.Las za naszym domem ciągnął się nieprzerwanie przez dwa kilo-metry, po czym ustępował miejsca terenom rolnym.Biegliśmy wdeszczu przez zarośla i wydawało nam się, że mijają długie godziny.Byliśmy wyczerpani i oszołomieni wydarzeniami tego koszmarnegodnia.Nie zwracaliśmy uwagi na to, że pędy jeżyn rozrywają namubranie i ranią odkrytą skórę wiedzieliśmy, że jeśli chcemy prze-żyć, nie możemy się zatrzymywać.Po raz pierwszy w życiu na świe-cie byli ludzie, którzy chcieli nas zabić.W końcu dotarliśmy na skraj lasu.Padliśmy na kolana.Przed na-mi była spokojna wiejska droga, niewiele szersza od polnej ścieżki.Za nią rozciągało się pole pszenicy, które biegło w zagłębieniu tere-nu przez pół kilometra, p0 czym znów zaczynał się las.Dawniej, wszczęśliwszych czasach chodziliśmy tu czasami z dziećmi.Pamięta-łem, że po drugiej stronie pola znajdują się szopy, niewidoczne zdrogi.W powietrzu słychać było tylko nasze ciężkie oddechy, nie-ustanny stukot kropel deszczu oraz odległe wycie syren gdzieś zanami.Po chwili Kathy podniosła się i spojrzała na mnie.To, co malo-wało się na jej twarzy, niepokojąco przypominało współczucie.198 Boże, Tom, przepraszam, że cię w to wszystko wplątałam.Kathy była ode mnie dużo sprawniejsza ja wciąż klęczałem naziemi i głośno dyszałem.Nic nie odpowiedziałem, ale moja minabyła chyba wystarczająco wymowna. Nie wiedziałam, że przyjdą po Jacka ciągnęła. Byłam tampo prostu dlatego, że.no wiesz.Wyobraziłem ich sobie na jego wielkim łóżku wiedziałem, żemusiało być wielkie.Kathy, a na niej Jack.Wyobraziłem sobie, jakją rżnie.Moją żonę.Nasze życie intymne stało się ostatnio dość spo-radyczne.W gruncie rzeczy było sporadyczne już od dość dawna.Teraz wiedziałem dlaczego.Ta zdrada ciążyła mi niemal fizycznie. Jak długo to trwało? zapytałem, nie podnosząc się z kolan.Ta pozycja wydawała mi się dość adekwatna.Idealnie oddawałamoje upokorzenie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Wiedział, że Meronów na razie stracił.Nadeszła pora podnieść stawkę.Nadeszła pora, żeby skontakto-wać się z Dorrielem Grahamem.30.Mike Bolt miał następującą teorię na temat pracy detektywa: nig-dy nie da się wyjaśnić wszystkiego.Detektyw może się mniej więcejorientować co do motywacji przestępcy, ale rzadko kiedy jeśli wogóle kiedykolwiek jest w stanie dostrzec pełny obraz.To samodotyczy okoliczności zbrodni.Czasami mają miejsce rzeczy, któreprzeczą wszelkiej logice.Na przykład w uniwersyteckiej bibliotecezostaje zamordowana kobieta, a na narzędziu zbrodni znajdują sięodciski palców jej koleżanki z pracy, którą kilka godzin wcześniejwidziano piętnaście kilometrów dalej, w domu mężczyzny zabitegow zupełnie innych okolicznościach i zapewne przez kogoś innego.Nie wiadomo, czy te dwie sprawy w ogóle cokolwiek łączyło.Wtakich przypadkach nie warto dręczyć sobie umysłu wymyślaniemteorii trzeba znalezć świadków, którzy wypełnią za nas wszystkieluki.Tym razem oznaczało to konieczność odszukania Meronów.Tuż przed jedenastą Bolt i Mo zajechali przed bazę grupy, gdziena komisarza czekał samochód. Przepraszam, że schrzaniłem ci wieczór powiedział Bolt,wysiadając z wozu partnera.Mo się uśmiechnął.196 Nie ty, tylko wszyscy inni.Gdyby raczyli nie umierać nagle wtajemniczych okolicznościach i nie zostawiać za sobą podejrzanejprzeszłości, leżałbym teraz na kanapie z piwem w dłoni i oglądałMecz tygodnia. No dobra, jedz już i trochę odpocznij.Zadzwonią rano. Jasne.Roześlesz komunikat w sprawie Meronów? Tak, zajmę się tym w drodze do domu.Zatrzasnął drzwi i patrzył, jak Mo odjeżdża z parkingu.Deszczjuż nie padał, a chmury na nocnym, pomarańczowawym niebie po-woli się przecierały.Bolt był wykończony.Ta sprawa nie przypomi-nała żadnej z tych, z którymi dotąd miał do czynienia.Co chwilapojawiały się kompletnie do siebie nieprzystające elementy układan-ki, a wydarzenia toczyły się w zawrotnym tempie.Komisarz przy-wykł do spraw ciągnących się miesiącami, do żmudnego, długotrwa-łego zbierania dowodów przeciwko nieuchwytnym i szalenie ostroż-nym osobnikom.Nie stykał się do tej pory z seriami przestępstw, wktóre mogły być zamieszane osoby z samego wierzchołka esta-blishmentu, zaś zarówno podejrzani, jak i ofiary na pierwszy rzut okabyli zwykłymi, ciężko pracującymi ludzmi.Bolt zastanawiał się, czy kluczem do tego wszystkiego był czło-wiek, którego rzekomym samobójstwem obecnie się zajmowali.JeśliParnham-Jones rzeczywiście należał do bezwzględnego gangu pedo-filów, to musiały istnieć jakieś ślady.Najpewniej w jego kompute-rze.Kiedy szedł w stronę forda oriona, którym teraz jezdził, jeszczeraz zadzwonił do Matta Turnera.Znów od razu włączyła się pocztagłosowa.Bolt poprosił Turnera, żeby jak najprędzej do niego zatele-fonował, nieważne o której godzinie.Wyłączył telefon i zapalił silnik.Burczało mu w brzuchu, ale niebył głodny.Ten etap miał już za sobą.Teraz czuł po prostu pustkę.Pustkę i zmęczenie.Wrzucił bieg i odjechał z parkingu.31.Las za naszym domem ciągnął się nieprzerwanie przez dwa kilo-metry, po czym ustępował miejsca terenom rolnym.Biegliśmy wdeszczu przez zarośla i wydawało nam się, że mijają długie godziny.Byliśmy wyczerpani i oszołomieni wydarzeniami tego koszmarnegodnia.Nie zwracaliśmy uwagi na to, że pędy jeżyn rozrywają namubranie i ranią odkrytą skórę wiedzieliśmy, że jeśli chcemy prze-żyć, nie możemy się zatrzymywać.Po raz pierwszy w życiu na świe-cie byli ludzie, którzy chcieli nas zabić.W końcu dotarliśmy na skraj lasu.Padliśmy na kolana.Przed na-mi była spokojna wiejska droga, niewiele szersza od polnej ścieżki.Za nią rozciągało się pole pszenicy, które biegło w zagłębieniu tere-nu przez pół kilometra, p0 czym znów zaczynał się las.Dawniej, wszczęśliwszych czasach chodziliśmy tu czasami z dziećmi.Pamięta-łem, że po drugiej stronie pola znajdują się szopy, niewidoczne zdrogi.W powietrzu słychać było tylko nasze ciężkie oddechy, nie-ustanny stukot kropel deszczu oraz odległe wycie syren gdzieś zanami.Po chwili Kathy podniosła się i spojrzała na mnie.To, co malo-wało się na jej twarzy, niepokojąco przypominało współczucie.198 Boże, Tom, przepraszam, że cię w to wszystko wplątałam.Kathy była ode mnie dużo sprawniejsza ja wciąż klęczałem naziemi i głośno dyszałem.Nic nie odpowiedziałem, ale moja minabyła chyba wystarczająco wymowna. Nie wiedziałam, że przyjdą po Jacka ciągnęła. Byłam tampo prostu dlatego, że.no wiesz.Wyobraziłem ich sobie na jego wielkim łóżku wiedziałem, żemusiało być wielkie.Kathy, a na niej Jack.Wyobraziłem sobie, jakją rżnie.Moją żonę.Nasze życie intymne stało się ostatnio dość spo-radyczne.W gruncie rzeczy było sporadyczne już od dość dawna.Teraz wiedziałem dlaczego.Ta zdrada ciążyła mi niemal fizycznie. Jak długo to trwało? zapytałem, nie podnosząc się z kolan.Ta pozycja wydawała mi się dość adekwatna.Idealnie oddawałamoje upokorzenie [ Pobierz całość w formacie PDF ]