[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zewnętrzna strona muru już tonęła w cieniu, wyłom znaczył się na caliźnie plamą głębszej czerni.Na jej tle zamajaczyło coś, poruszyło się i prawie bez szmeru wysunęła się nagle galera, popychana teraz długimi drągami.Widok tego okrętu wynurzającego się nagle z cienia murów był tak niezwykły, że Elissar aż drgnęła.Z nerwowym śmiechem zwróciła się do męża.– Gdyby jaki Rzymianin mógł to widzieć, skonałby chyba z przerażenia! Galery wychodzą z muru! Wszystkie kabiry muszą być po stronie Kartaginy!– Nie mogą widzieć – Hasdrubal trzeźwo oceniał sytuację.– Zasłania nas tutaj załamanie brzegu.Ujrzą flotę dopiero wtedy, kiedy wypłynie na pełne morze.Galery wysuwały się sprawnie jedna po drugiej i stawały zaraz w linii bojowej.Szesnasta z kolei utknęła na chwilę, gdyż dziób miała zrąbany zbyt nisko i zawadził o sklepienie wyłomu, ale szybko dano temu radę, na jednej z ostatnich wioślarze podnieśli bez rozkazu wiosła, zapierając się nimi o ściany wąskiego przekopu, ale wnet baty dozorców zmusiły ich do uległości.Aż w momencie gdy wschód począł już rozjaśniać się, zwiastując bliskie pojawienie się słońca – ostatni, pięćdziesiąty okręt zajął swoje miejsce na końcu szyku.– Tanit błogosławiła! – Hasdrubal przemówił poważnie.– Teraz niech Baal Szamain ma w swej opiece naszą flotę!Ruszyli wprost na wschód, jakby na spotkanie wstającego słońca.Ukazało się ogromne, czerwone, przez krótką chwilę łaskawe i dające patrzeć wprost na siebie, ale szybko rozżarzające się i już niedosiężne wzrokiem.Z występu murów, na który wszedł Hasdrubal z żoną i sztabem, długi rząd galer kartagińskich rysował się czarnymi sylwetkami na tle nieba.– Już ich w obozie rzymskim widzą! Patrz, jedna galera poruszyła się! Ale to na nic! Już nie ujdą!– Co mogą zrobić? Powiedz, co oni jeszcze mogą zrobić, aby się ratować? – dopytywała się gorączkowo Elissar.– Mogą zginąć w walce, aby ratować honor! Mogą opuścić okręty i uchodzić na ląd, aby ratować życie.Mogą próbować ucieczki, choć na to już za późno.Mogą rzucić się na piaski wybrzeża, w nadziei, że nasze galery będą bały się podejść!– I mogą się poddać! – podpowiedział ktoś z otoczenia wodza.Elissar obejrzała się gniewnie.Odpowiedziała porywczo, jakby sama była dotknięta tym posądzeniem.– Nie, tego nie mogą! Nie, nigdy!Hasdrubal zasłonił oczy ręką od blasku słońca i bacznie przyglądał się ruchom floty.W czystym powietrzu widać było nawet błyski kropel wody, spadających z miarowo pracujących wioseł.– Teraz powinni zawrócić na południe.Czterdzieści galer w linii, dziesięć w drugim rzucie.Rzymianie mogą próbować przedrzeć się śmiałym uderzeniem.Tak, właśnie zawracają.Doskonale, tak, teraz.Urwał i zmarszczył gniewnie brwi.Manewr floty był daleki od doskonałości.Linia galer poczęła się łamać.Jedne płynęły dalej, na wschód, inne zawracały, na niektórych wiosła poczynały pracować nierówno, to zderzając się, łamiąc, to nieruchomiejąc zupełnie.– Co to? Melkarcie, przyjąłeś ofiary! Na wszystkie bogi, co to?Hasdrubal zerwał z głowy lekki, okrągły hełm i w uniesieniu cisnął go pod nogi.– Poszaleli! Potracili głowy! W takiej chwili! Na krzyż! Eonos, dowódcy galer, na krzyż! Prędzej, psy podłe! Och, prędzej, bo tamci oprzytomnieją! Prędzej! Prędzej, przyjaciele, bracia, nadziejo nasza! O, Tanit, daj im opamiętanie!Ale zamęt we flocie wzrastał.Niektóre galery kręciły się w kółko, inne płynęły zygzakiem, zderzając się z sąsiadami, większość stała unieruchomiona, w chaosie i nieładzie.Hasdrubal odwrócił się z jękiem, oparł plecami o mur i wzrok pełen rozpaczy zwrócił na złocącą się w słońcu wyniosłą świątynię Eszmuna na Byrsie.Pobladł, usta mu drżały, oczy zapadły jak u ciężko chorego.Dyszał urywanym, bolesnym oddechem.– Rzymianie opuszczają swoje okręty! Zamęt u nich jeszcze większy niż u nas! – wołał jakiś optymista, wychylony za blanki.Elissar rzuciła tylko krótkie spojrzenie w tamtą stronę i ujęła męża za rękę.– To prawda! Zdaje się.zdaje się, że nie zamierzają uderzać!Hasdrubal nie poruszył się, nie odwrócił głowy.– Galera Eonosa rusza! Zawraca! Za nią dwie.nie, trzy! Poczynają się porządkować! Tak, tak, poczynają płynąć!– Czy atakuje? – Hasdrubal nie śmiał sam spojrzeć na morze, wzrok miał utkwiony wprost, z wysiłkiem największym, w dach wielkiej świątyni.Jakby siłą woli, napiętej do ostatnich granic, łączył losy miasta z wolą i łaską bóstwa.Dłoń zacisnął na ręce żony, ale oboje tego nie czuli.– Czy.atakują?Elissar długo nie odpowiadała.Wreszcie przemogła się, choć głos jej był rozbity i bezdźwięczny.– Zawracają! Tak, widać już.Zawracają do miasta! W nieładzie.O, bogowie! Co.co się stało?– Wszystko stracone! – szepnął Hasdrubal roztrzęsionym głosem starca.Głowa opadła mu na piersi, wargi mamrotały coś niewyraźnie.Nie widział, jak flota pośpiesznie wracała do wyłomu, jak galery jedna po drugiej, już znów w porządku i składnie przeciskały się przez wykop do środka portu.Nie widział, jak Eonos, osłaniając do ostatka odwrót swej floty, wpłynął ostatni i stanął w wyłomie, tarasując go swoim okrętem.Dopiero gdy młody wódz floty wszedł ciężko na blanki i stanął przed nim – podniósł głowę.Przez chwilę w milczeniu patrzyli sobie w oczy, obaj bladzi, z szaleństwem zawodu i rozpaczy na twarzach.– Co to było? – wyszeptał z trudem Hasdrubal.– Skaż mnie na śmierć! – odpowiedział głucho Eonos.– Co to było? – powtórzył wódz.– Bunt niewolników przy wiosłach, wodzu! Te psy rzymskie porozumiały się jakoś.Odmówili pracy! Rzucili się na dozorców.Powodowali zderzenia i zamęt.– Mów! – głucho rzucił Hasdrubal, gdy Eonos urwał na chwilę.– To wszystko! Opanowaliśmy bunt, ale z wioślarzy nie został nikt przy życiu.Musieli żołnierze siąść do wioseł.A załogi były nieliczne.Mogłem albo płynąć, albo walczyć na miejscu, gdyby Rzymianie uderzyli [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Zewnętrzna strona muru już tonęła w cieniu, wyłom znaczył się na caliźnie plamą głębszej czerni.Na jej tle zamajaczyło coś, poruszyło się i prawie bez szmeru wysunęła się nagle galera, popychana teraz długimi drągami.Widok tego okrętu wynurzającego się nagle z cienia murów był tak niezwykły, że Elissar aż drgnęła.Z nerwowym śmiechem zwróciła się do męża.– Gdyby jaki Rzymianin mógł to widzieć, skonałby chyba z przerażenia! Galery wychodzą z muru! Wszystkie kabiry muszą być po stronie Kartaginy!– Nie mogą widzieć – Hasdrubal trzeźwo oceniał sytuację.– Zasłania nas tutaj załamanie brzegu.Ujrzą flotę dopiero wtedy, kiedy wypłynie na pełne morze.Galery wysuwały się sprawnie jedna po drugiej i stawały zaraz w linii bojowej.Szesnasta z kolei utknęła na chwilę, gdyż dziób miała zrąbany zbyt nisko i zawadził o sklepienie wyłomu, ale szybko dano temu radę, na jednej z ostatnich wioślarze podnieśli bez rozkazu wiosła, zapierając się nimi o ściany wąskiego przekopu, ale wnet baty dozorców zmusiły ich do uległości.Aż w momencie gdy wschód począł już rozjaśniać się, zwiastując bliskie pojawienie się słońca – ostatni, pięćdziesiąty okręt zajął swoje miejsce na końcu szyku.– Tanit błogosławiła! – Hasdrubal przemówił poważnie.– Teraz niech Baal Szamain ma w swej opiece naszą flotę!Ruszyli wprost na wschód, jakby na spotkanie wstającego słońca.Ukazało się ogromne, czerwone, przez krótką chwilę łaskawe i dające patrzeć wprost na siebie, ale szybko rozżarzające się i już niedosiężne wzrokiem.Z występu murów, na który wszedł Hasdrubal z żoną i sztabem, długi rząd galer kartagińskich rysował się czarnymi sylwetkami na tle nieba.– Już ich w obozie rzymskim widzą! Patrz, jedna galera poruszyła się! Ale to na nic! Już nie ujdą!– Co mogą zrobić? Powiedz, co oni jeszcze mogą zrobić, aby się ratować? – dopytywała się gorączkowo Elissar.– Mogą zginąć w walce, aby ratować honor! Mogą opuścić okręty i uchodzić na ląd, aby ratować życie.Mogą próbować ucieczki, choć na to już za późno.Mogą rzucić się na piaski wybrzeża, w nadziei, że nasze galery będą bały się podejść!– I mogą się poddać! – podpowiedział ktoś z otoczenia wodza.Elissar obejrzała się gniewnie.Odpowiedziała porywczo, jakby sama była dotknięta tym posądzeniem.– Nie, tego nie mogą! Nie, nigdy!Hasdrubal zasłonił oczy ręką od blasku słońca i bacznie przyglądał się ruchom floty.W czystym powietrzu widać było nawet błyski kropel wody, spadających z miarowo pracujących wioseł.– Teraz powinni zawrócić na południe.Czterdzieści galer w linii, dziesięć w drugim rzucie.Rzymianie mogą próbować przedrzeć się śmiałym uderzeniem.Tak, właśnie zawracają.Doskonale, tak, teraz.Urwał i zmarszczył gniewnie brwi.Manewr floty był daleki od doskonałości.Linia galer poczęła się łamać.Jedne płynęły dalej, na wschód, inne zawracały, na niektórych wiosła poczynały pracować nierówno, to zderzając się, łamiąc, to nieruchomiejąc zupełnie.– Co to? Melkarcie, przyjąłeś ofiary! Na wszystkie bogi, co to?Hasdrubal zerwał z głowy lekki, okrągły hełm i w uniesieniu cisnął go pod nogi.– Poszaleli! Potracili głowy! W takiej chwili! Na krzyż! Eonos, dowódcy galer, na krzyż! Prędzej, psy podłe! Och, prędzej, bo tamci oprzytomnieją! Prędzej! Prędzej, przyjaciele, bracia, nadziejo nasza! O, Tanit, daj im opamiętanie!Ale zamęt we flocie wzrastał.Niektóre galery kręciły się w kółko, inne płynęły zygzakiem, zderzając się z sąsiadami, większość stała unieruchomiona, w chaosie i nieładzie.Hasdrubal odwrócił się z jękiem, oparł plecami o mur i wzrok pełen rozpaczy zwrócił na złocącą się w słońcu wyniosłą świątynię Eszmuna na Byrsie.Pobladł, usta mu drżały, oczy zapadły jak u ciężko chorego.Dyszał urywanym, bolesnym oddechem.– Rzymianie opuszczają swoje okręty! Zamęt u nich jeszcze większy niż u nas! – wołał jakiś optymista, wychylony za blanki.Elissar rzuciła tylko krótkie spojrzenie w tamtą stronę i ujęła męża za rękę.– To prawda! Zdaje się.zdaje się, że nie zamierzają uderzać!Hasdrubal nie poruszył się, nie odwrócił głowy.– Galera Eonosa rusza! Zawraca! Za nią dwie.nie, trzy! Poczynają się porządkować! Tak, tak, poczynają płynąć!– Czy atakuje? – Hasdrubal nie śmiał sam spojrzeć na morze, wzrok miał utkwiony wprost, z wysiłkiem największym, w dach wielkiej świątyni.Jakby siłą woli, napiętej do ostatnich granic, łączył losy miasta z wolą i łaską bóstwa.Dłoń zacisnął na ręce żony, ale oboje tego nie czuli.– Czy.atakują?Elissar długo nie odpowiadała.Wreszcie przemogła się, choć głos jej był rozbity i bezdźwięczny.– Zawracają! Tak, widać już.Zawracają do miasta! W nieładzie.O, bogowie! Co.co się stało?– Wszystko stracone! – szepnął Hasdrubal roztrzęsionym głosem starca.Głowa opadła mu na piersi, wargi mamrotały coś niewyraźnie.Nie widział, jak flota pośpiesznie wracała do wyłomu, jak galery jedna po drugiej, już znów w porządku i składnie przeciskały się przez wykop do środka portu.Nie widział, jak Eonos, osłaniając do ostatka odwrót swej floty, wpłynął ostatni i stanął w wyłomie, tarasując go swoim okrętem.Dopiero gdy młody wódz floty wszedł ciężko na blanki i stanął przed nim – podniósł głowę.Przez chwilę w milczeniu patrzyli sobie w oczy, obaj bladzi, z szaleństwem zawodu i rozpaczy na twarzach.– Co to było? – wyszeptał z trudem Hasdrubal.– Skaż mnie na śmierć! – odpowiedział głucho Eonos.– Co to było? – powtórzył wódz.– Bunt niewolników przy wiosłach, wodzu! Te psy rzymskie porozumiały się jakoś.Odmówili pracy! Rzucili się na dozorców.Powodowali zderzenia i zamęt.– Mów! – głucho rzucił Hasdrubal, gdy Eonos urwał na chwilę.– To wszystko! Opanowaliśmy bunt, ale z wioślarzy nie został nikt przy życiu.Musieli żołnierze siąść do wioseł.A załogi były nieliczne.Mogłem albo płynąć, albo walczyć na miejscu, gdyby Rzymianie uderzyli [ Pobierz całość w formacie PDF ]