[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Uchyliłam okno i zapaliłam papierosa.Ucieszyłam się, bo pociąg wyrazniezmniejszał bieg, zbliżając się do jakiejś stacji.Pęd powietrza nie był już taki wściekły, więcotworzyłam okno na całą szerokość. Zobaczysz! Zaraz wyjdzie ta baba i cię opierniczy.Ona nas chyba nie lubi z lekkimsmutkiem w głosie odezwała się Renia. Jaka baba? Dorocia zamknęła wreszcie kosmetyczkę.Pociąg zatrzymał się na stacji.Wyjrzałam przez okno i przeczytałam nazwęmiejscowości: Rudawa. Nie żadna rudawa, tylko czarna była.No ta, co mnie za walizkę obtańcowała. Reniaprzypomniała Doroci wczorajszy incydent. Czego się śmiejesz? Jesteśmy na stacji, która nazywa się Rudawa wyjaśniłam, nie przestając się śmiać. W Rudawie jesteśmy. Ciekawe, czy od tej Rudawy daleko do Krakowa? zastanawiała się głośno Dorocia. Mówi się od tej rudawej poprawiłam ją. Od ty rudawy to na Zląsku mówią. Skąd wiesz? Z Czterech pancernych wyjaśniłam. Gustlik tak mówił. Jeszcze za mało ci było wakacyjnych powtórek? On nie mówił rudawa , tylko ryżawa.Zgasiłam wypalonego bezkarnie papierosa.W samą porę, bo na korytarzu pojawiła sięjakaś para w pełnym rynsztunku do wyjścia. Chyba dojeżdżamy poinformowałam Dorocię i Renię. Ludzie zaczynają wyłazićz walizami na korytarz.Moje słowa potwierdził przepychający się przez wąski korytarz pan kuszetkowy: Tak.Za kilka minut panie wysiadają. Nie wiem, czy mi się zdawało, czy faktycznieusłyszałam ulgę w jego głosie? Może mu powiemy, że wracamy samolotem? zaproponowała Renia. Nie będzie sięprzynajmniej denerwował, że znowu na nas trafi. A niech się denerwuje. Dorocia uśmiechnęła się jadowicie. Odrobina stresukażdemu się przyda.Działa mobilizująco na funkcjonowanie organizmu.Zmobilizowany pan kuszetkowy zajął miejsce przy drzwiach, za którymi po chwilipojawił się peron.Kiedy pociąg się zatrzymał, szybko pomógł nam wydostać się z wagonu.Pożegnałyśmy się uprzejmie i grzecznie, dla zatarcia złego wrażenia. No to naprzód, młodzieży świata! Złapałam za walizkę i ruszyłam przodem.Czułamsię dość pewnie w roli przewodnika, bo swego czasu odwiedzałam Kraków kilka razy w roku:przyjeżdżałam tu na konferencje, na konsultacje z recenzentami przewodu doktorskiego,na wymagane w tym przewodzie egzaminy, a finalnie na obronę doktoratu i uroczyste wręczeniedyplomu.Nie pomyślałam tylko, że owo swego czasu było bardzo dawno temu i Kraków mógłsię przez minione lata troszkę zmienić.Nie poznałam dworca i jego podziemnych labiryntów, ale kierując się napisami Centrum , dziarsko wiodłam Dziewczynki.Zawiodłam je do& ogromnej galerii handlowej. A to my na zakupy idziemy? zapytała Dorocia, kiedy zatrzymałam się na środkuwielkiego pasażu pełnego ludzi i kolorowych wystaw. Gdzie my jesteśmy? dociekała Renia. O! Jaki ładny sweterek lustrowała najbliższymanekin. Nie mam pojęcia tłumaczyłam się niemrawo. Przecież cały czas szłam wedługdrogowskazów na centrum. Widocznie im chodziło o centrum handlowe, a nie centrum miasta. Dorocia popukałasię w czoło. Wracamy.Pozwolisz, że teraz ja poprowadzę?Ruszyłyśmy potulnie za nią i już po chwili znalazłyśmy się na gwarnej ulicy. Ma się ten kompas w głowie pochwaliła samą siebie. Proszę wycieczki, idziemyna Szewską. Może wezmiemy taksówkę? zaproponowała Principessa. Zwariowałaś? Przecież to kilka minut drogi stąd zaprotestowałam. Dorociu, to prawda? Renia ewidentnie straciła zaufanie do mojego zmysłu orientacji. Prawda potwierdziła Dorocia. Pójdziemy Plantami.Będzie trochę dalej, aleprzynajmniej nie pogubimy kółek w walizkach.Kiedy znalazłyśmy się w obsadzonej starymi kasztanowcami alejce, poczułam, jaku ramion wyrastają mi skrzydła.Kraków najpiękniejsze miasto na świecie stał przede mnąotworem i czekał, żeby go podziwiać. Muszę kupić jakąś akwarelkę powiedziałam, kiedy mijałyśmy Barbakan obwieszonywszelkiej maści obrazami, obrazkami i obrazeczkami [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Uchyliłam okno i zapaliłam papierosa.Ucieszyłam się, bo pociąg wyrazniezmniejszał bieg, zbliżając się do jakiejś stacji.Pęd powietrza nie był już taki wściekły, więcotworzyłam okno na całą szerokość. Zobaczysz! Zaraz wyjdzie ta baba i cię opierniczy.Ona nas chyba nie lubi z lekkimsmutkiem w głosie odezwała się Renia. Jaka baba? Dorocia zamknęła wreszcie kosmetyczkę.Pociąg zatrzymał się na stacji.Wyjrzałam przez okno i przeczytałam nazwęmiejscowości: Rudawa. Nie żadna rudawa, tylko czarna była.No ta, co mnie za walizkę obtańcowała. Reniaprzypomniała Doroci wczorajszy incydent. Czego się śmiejesz? Jesteśmy na stacji, która nazywa się Rudawa wyjaśniłam, nie przestając się śmiać. W Rudawie jesteśmy. Ciekawe, czy od tej Rudawy daleko do Krakowa? zastanawiała się głośno Dorocia. Mówi się od tej rudawej poprawiłam ją. Od ty rudawy to na Zląsku mówią. Skąd wiesz? Z Czterech pancernych wyjaśniłam. Gustlik tak mówił. Jeszcze za mało ci było wakacyjnych powtórek? On nie mówił rudawa , tylko ryżawa.Zgasiłam wypalonego bezkarnie papierosa.W samą porę, bo na korytarzu pojawiła sięjakaś para w pełnym rynsztunku do wyjścia. Chyba dojeżdżamy poinformowałam Dorocię i Renię. Ludzie zaczynają wyłazićz walizami na korytarz.Moje słowa potwierdził przepychający się przez wąski korytarz pan kuszetkowy: Tak.Za kilka minut panie wysiadają. Nie wiem, czy mi się zdawało, czy faktycznieusłyszałam ulgę w jego głosie? Może mu powiemy, że wracamy samolotem? zaproponowała Renia. Nie będzie sięprzynajmniej denerwował, że znowu na nas trafi. A niech się denerwuje. Dorocia uśmiechnęła się jadowicie. Odrobina stresukażdemu się przyda.Działa mobilizująco na funkcjonowanie organizmu.Zmobilizowany pan kuszetkowy zajął miejsce przy drzwiach, za którymi po chwilipojawił się peron.Kiedy pociąg się zatrzymał, szybko pomógł nam wydostać się z wagonu.Pożegnałyśmy się uprzejmie i grzecznie, dla zatarcia złego wrażenia. No to naprzód, młodzieży świata! Złapałam za walizkę i ruszyłam przodem.Czułamsię dość pewnie w roli przewodnika, bo swego czasu odwiedzałam Kraków kilka razy w roku:przyjeżdżałam tu na konferencje, na konsultacje z recenzentami przewodu doktorskiego,na wymagane w tym przewodzie egzaminy, a finalnie na obronę doktoratu i uroczyste wręczeniedyplomu.Nie pomyślałam tylko, że owo swego czasu było bardzo dawno temu i Kraków mógłsię przez minione lata troszkę zmienić.Nie poznałam dworca i jego podziemnych labiryntów, ale kierując się napisami Centrum , dziarsko wiodłam Dziewczynki.Zawiodłam je do& ogromnej galerii handlowej. A to my na zakupy idziemy? zapytała Dorocia, kiedy zatrzymałam się na środkuwielkiego pasażu pełnego ludzi i kolorowych wystaw. Gdzie my jesteśmy? dociekała Renia. O! Jaki ładny sweterek lustrowała najbliższymanekin. Nie mam pojęcia tłumaczyłam się niemrawo. Przecież cały czas szłam wedługdrogowskazów na centrum. Widocznie im chodziło o centrum handlowe, a nie centrum miasta. Dorocia popukałasię w czoło. Wracamy.Pozwolisz, że teraz ja poprowadzę?Ruszyłyśmy potulnie za nią i już po chwili znalazłyśmy się na gwarnej ulicy. Ma się ten kompas w głowie pochwaliła samą siebie. Proszę wycieczki, idziemyna Szewską. Może wezmiemy taksówkę? zaproponowała Principessa. Zwariowałaś? Przecież to kilka minut drogi stąd zaprotestowałam. Dorociu, to prawda? Renia ewidentnie straciła zaufanie do mojego zmysłu orientacji. Prawda potwierdziła Dorocia. Pójdziemy Plantami.Będzie trochę dalej, aleprzynajmniej nie pogubimy kółek w walizkach.Kiedy znalazłyśmy się w obsadzonej starymi kasztanowcami alejce, poczułam, jaku ramion wyrastają mi skrzydła.Kraków najpiękniejsze miasto na świecie stał przede mnąotworem i czekał, żeby go podziwiać. Muszę kupić jakąś akwarelkę powiedziałam, kiedy mijałyśmy Barbakan obwieszonywszelkiej maści obrazami, obrazkami i obrazeczkami [ Pobierz całość w formacie PDF ]