[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Najpierw umierały żarty, potem wykruszała się publiczność (humor jest zjawiskiempokoleniowym), przerzedzało się grono coraz starszych aktorów, wreszcie sami autorzyprzenosili się do Krainy Wiecznych Chałtur.Jeśli miałem być inny, to czegoś mi brakowało.Mimo szkoły satyry obywatelskiejPietrzaka, mimo artystycznych wzorów piszących plastyków Kofty i Kreczmarapotrzebowałem codziennego laboratorium, miejsca do sprawdzenia się.Skonfrontowanie z młodąaktywną widownią, niepodobną do organizowanej frekwencji Podwieczorku przy mikrofonie.Sporadyczne teksty dla Egidy w sytuacji, kiedy nie miałem wpływu na całość to niewystarczało.Roli zwrotnicy podjął się, pewnie nie do końca świadomie, LUCEK RADZIKOWSKI,mój kolega z liceum.Kiedyś był leczniczą maścią na opuchliznę po zawaleniu dziewiątej klasy,teraz nie pozwolił, by ominęła mnie wielka lekcja kabaretu studenckiego.Ważna lekcja iwspaniała przygoda!Nie miałem pojęcia, że Lucek kibicował moim poczynaniom artystycznym ani żeinteresował się tym, co publikuję.Owszem, czytałem mu swoje teksty, zabrałem go kilka razy doEgidy.Chyba raz zapytał, czy mógłby sobie wziąć parę moich maszynopisów, nie wyjawiająccelu.Dopiero po pewnym czasie przyznał, że na Wydziale Elektrycznym PolitechnikiWarszawskiej założył kabaret.Na swoją siedzibę wybrał klub Miks przy placu Narutowicza.Nazwa Miks nie bardzo mi się spodobała, dlatego zasugerowałem zamianę na Mikser.Po przybyciu na próbę doświadczyłem niezwykłych wrażeń co prawda głównywykonawca się jąkał, gwiazda przypominała miotłę, a akompaniator nie zawsze trafiał wklawisze, ale śpiewano tam moje piosenki! Marnych wykonawców można było zmienić, aprogram ulepszyć! Ważne, że istniało miejsce, zespół, zapał.I szansa na własny kabaret.Pamiętam: po powrocie do domu w jedną noc napisałem konferansjerkę i postanowiłem mimoże nie tańczę i nie śpiewam osobiście występować w Mikserze.Razem z Radzikowskimprowadzić słowo wiążące.Rzucić wyzwanie najlepszym. Wy od Stodoły, wy od gnoju,nie doczekacie się uboju.Nie udawajcie Greka Zorby.Idzie nasz czas,więc sursum mordy! deklarowałem, a mój zespół śpiewał:My nie mamy dziś niczego do stracenia,bo złudzenia i zwątpienia obce nam.Takie prawo, że się musi ziemia zmieniać,chociaż z ludzmi jest czasami większy kram.Zapału nie ostudziły pierwsze klęski.Kabaret, jeśli nie liczyć opinii najbliższych, miałkiepską reputację.Paradoksalnie, pogłębiały to jeszcze moje teksty.Wzorowałem się na Egidzie,zapominając, że tam wykonywali je albo wytrawni autorzy jak Kreczmar czy Kofta, alboświetni aktorzy jak Siemion czy Krafftówna.Aluzja, persyflaż, hiperbola, środki proste dlazawodowego aktora, zwłaszcza przy dobrej reżyserii, były dla średnio zdolnych amatorówkompletnie nie do podzwignięcia, a efekty wychodziły nierzadko groteskowe, gdywykonawczyni śpiewała piosenkę, kompletnie nie wiedząc, o co w niej chodzi, a sala konała ześmiechu oczywiście nie z piosenki, lecz z biednej kandydatki na gwiazdę.Na przykład Elka Graczyk śpiewała piosenkę Lucka w założeniu liryczną: Już nie wrócico minęło, mój kochany.A sala ryczała, zrywając boki: Amadeo!Nie zrażaliśmy się jednak, szukając permanentnie innych wykonawców.Niestety, na nasze eliminacje przychodzili ludzie, najdelikatniej mówiąc, dziwni.Topojawił się kompletny szaleniec, choć niepozbawiony pewnej schizofrenicznej charyzmy, opseudonimie Idzi Melon , to znów dwie ostro umalowane knajpiane wywłoki, powołujące sięna znajomość z Koftą, albo dziewczynka z temperamentem, która mimo braku słuchu chciałazostać drugą Marylą Rodowicz.Inna sprawa, że owa panna objawiła się po latach jako ambitnykrytyk sztuki Monika Małkowska.Wreszcie nawiedziła nas studentka o imieniu Elżbieta, którachciała nas reżyserować; po latach spotkałem ją w telewizji jako ważną dyrektor Protakiewicz.Mimo tych wszystkich przeciwności przez ponad rok występowałem razem z Mikserem,tworzyłem nowe programy& Przegrywaliśmy wszelkie możliwe festiwale, a jeśli już znalazło sięjakieś wyróżnienie, to dla Lucka, który pisał teksty proste, bez piętrowych aluzji, które łatwiejtrafiały do ludzi.Mimo tych porażek wyniosłem z Miksera bezcenne doświadczenie i ważnąartystyczną przyjazń.Na jedną z wcześniejszych prób (jeszcze przed moim przybyciem do kabaretu) przyszedłmuzyk, też elektryk, który w powstającym zespole zamierzał grać na basie.Niemniej gdyzobaczył, jakie są umiejętności pianisty, nadwornego kompozytora zespołu, niejakiego Sarwasa,natychmiast odpędził tego chłopaka od fortepianu i zabronił mu siadać tam kiedykolwiek.Pianista próbował się bronić, ale w końcu dał spokój.Wytworzyło to sytuację, w której sam musiał grać i komponować.A robił to rewelacyjniei na przekór sztampie.Kiedy zaniosłem jego nuty do klezmerów z Egidy grających najchętniej zgłowy lub z literowych funkcji, zapytali: A kto to Chopin? Nie, Zbigniew Aapiński odpowiedziałem. Robiąc bilans: przez ponad rok miałem kabaret ciasny, ale własny, marny, lecz ofiarny, idoświadczenia nieporównywalne z Egidą, gdzie byłem jedynie autorem z rzadka donoszącym.Doskonaliłem teksty, czego nie doceniała może publiczność, ale czasem można było siędoczekać komplementu od fachowca.Albo i nie.Na kolejnej premierze kabaretu Mikser Aowy z nagonką pojawił się Janek Pietrzak zosobnikiem, którego nie znałem, z niesamowitą twarzą przypominającą oblicze bardzo staregobuldoga.Był to mim z Wrocławia Marek Gołębiowski.Po spektaklu Pietrzak umiarkowaniepochwalił program, natomiast Gołębiowski dłuższą chwilę milczał.Naraz ożywił się i ruszył wmoim kierunku.Już ucieszyłem się, że padnie jakaś uprzejma opinia na nasz temat, ale Marekminął mnie, dochodząc do wiszącego na ścianie plakatu, który powstał na jakąś okrągłą rocznicępowstania ZSP, i wskazał na widniejącą na nim postać mima, mówiąc: To ja!Początek znajomości mało zachęcający.Ale.Gdzieś przed wakacjami 1969 roku, po naszym występie w klubie Mospan, w ramachkolejnego przeglądu, który jak zwykle skończył się porażką, podeszli do mnie idole scenystudenckiej, etatowi laureaci wszystkich możliwych przeglądów: kompozytor Krzysztof Knittel igwiazdeczka kabaretu Stodoła Elżbieta Jodłowska, o nadzwyczajnej vis comica.Liczyłem z ichstrony na jakieś niemiłosierne kpiny, a tymczasem zaproponowali współpracę.Czyżby potrafilioddzielić tekst od wykonania?Mówiąc nieelegancko, zostałem skaperowany do kabaretu Stodoła.Tyleż renomowanego(legendarny Ubu król Choińskiego i Gałkowskiego z lat pięćdziesiątych), co pogrążonego wzastoju.Kolejne ekipy robiły tam programy rozmaite: Balią przez H2O czy Cicho, bo przyjdzieZdzicho według scenariusza Alicji Kozłowskiej, wkrótce żony doktora Woya-Wojciechowskiego.Kręciło się tam mnóstwo utalentowanych ludzi, samych zespołów jazzowych, grupbluesowych i teatralnych działało więcej niż pół tuzina, znalazło się też kilka utalentowanychwokalistek ale kabaretu akurat nie było [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Najpierw umierały żarty, potem wykruszała się publiczność (humor jest zjawiskiempokoleniowym), przerzedzało się grono coraz starszych aktorów, wreszcie sami autorzyprzenosili się do Krainy Wiecznych Chałtur.Jeśli miałem być inny, to czegoś mi brakowało.Mimo szkoły satyry obywatelskiejPietrzaka, mimo artystycznych wzorów piszących plastyków Kofty i Kreczmarapotrzebowałem codziennego laboratorium, miejsca do sprawdzenia się.Skonfrontowanie z młodąaktywną widownią, niepodobną do organizowanej frekwencji Podwieczorku przy mikrofonie.Sporadyczne teksty dla Egidy w sytuacji, kiedy nie miałem wpływu na całość to niewystarczało.Roli zwrotnicy podjął się, pewnie nie do końca świadomie, LUCEK RADZIKOWSKI,mój kolega z liceum.Kiedyś był leczniczą maścią na opuchliznę po zawaleniu dziewiątej klasy,teraz nie pozwolił, by ominęła mnie wielka lekcja kabaretu studenckiego.Ważna lekcja iwspaniała przygoda!Nie miałem pojęcia, że Lucek kibicował moim poczynaniom artystycznym ani żeinteresował się tym, co publikuję.Owszem, czytałem mu swoje teksty, zabrałem go kilka razy doEgidy.Chyba raz zapytał, czy mógłby sobie wziąć parę moich maszynopisów, nie wyjawiająccelu.Dopiero po pewnym czasie przyznał, że na Wydziale Elektrycznym PolitechnikiWarszawskiej założył kabaret.Na swoją siedzibę wybrał klub Miks przy placu Narutowicza.Nazwa Miks nie bardzo mi się spodobała, dlatego zasugerowałem zamianę na Mikser.Po przybyciu na próbę doświadczyłem niezwykłych wrażeń co prawda głównywykonawca się jąkał, gwiazda przypominała miotłę, a akompaniator nie zawsze trafiał wklawisze, ale śpiewano tam moje piosenki! Marnych wykonawców można było zmienić, aprogram ulepszyć! Ważne, że istniało miejsce, zespół, zapał.I szansa na własny kabaret.Pamiętam: po powrocie do domu w jedną noc napisałem konferansjerkę i postanowiłem mimoże nie tańczę i nie śpiewam osobiście występować w Mikserze.Razem z Radzikowskimprowadzić słowo wiążące.Rzucić wyzwanie najlepszym. Wy od Stodoły, wy od gnoju,nie doczekacie się uboju.Nie udawajcie Greka Zorby.Idzie nasz czas,więc sursum mordy! deklarowałem, a mój zespół śpiewał:My nie mamy dziś niczego do stracenia,bo złudzenia i zwątpienia obce nam.Takie prawo, że się musi ziemia zmieniać,chociaż z ludzmi jest czasami większy kram.Zapału nie ostudziły pierwsze klęski.Kabaret, jeśli nie liczyć opinii najbliższych, miałkiepską reputację.Paradoksalnie, pogłębiały to jeszcze moje teksty.Wzorowałem się na Egidzie,zapominając, że tam wykonywali je albo wytrawni autorzy jak Kreczmar czy Kofta, alboświetni aktorzy jak Siemion czy Krafftówna.Aluzja, persyflaż, hiperbola, środki proste dlazawodowego aktora, zwłaszcza przy dobrej reżyserii, były dla średnio zdolnych amatorówkompletnie nie do podzwignięcia, a efekty wychodziły nierzadko groteskowe, gdywykonawczyni śpiewała piosenkę, kompletnie nie wiedząc, o co w niej chodzi, a sala konała ześmiechu oczywiście nie z piosenki, lecz z biednej kandydatki na gwiazdę.Na przykład Elka Graczyk śpiewała piosenkę Lucka w założeniu liryczną: Już nie wrócico minęło, mój kochany.A sala ryczała, zrywając boki: Amadeo!Nie zrażaliśmy się jednak, szukając permanentnie innych wykonawców.Niestety, na nasze eliminacje przychodzili ludzie, najdelikatniej mówiąc, dziwni.Topojawił się kompletny szaleniec, choć niepozbawiony pewnej schizofrenicznej charyzmy, opseudonimie Idzi Melon , to znów dwie ostro umalowane knajpiane wywłoki, powołujące sięna znajomość z Koftą, albo dziewczynka z temperamentem, która mimo braku słuchu chciałazostać drugą Marylą Rodowicz.Inna sprawa, że owa panna objawiła się po latach jako ambitnykrytyk sztuki Monika Małkowska.Wreszcie nawiedziła nas studentka o imieniu Elżbieta, którachciała nas reżyserować; po latach spotkałem ją w telewizji jako ważną dyrektor Protakiewicz.Mimo tych wszystkich przeciwności przez ponad rok występowałem razem z Mikserem,tworzyłem nowe programy& Przegrywaliśmy wszelkie możliwe festiwale, a jeśli już znalazło sięjakieś wyróżnienie, to dla Lucka, który pisał teksty proste, bez piętrowych aluzji, które łatwiejtrafiały do ludzi.Mimo tych porażek wyniosłem z Miksera bezcenne doświadczenie i ważnąartystyczną przyjazń.Na jedną z wcześniejszych prób (jeszcze przed moim przybyciem do kabaretu) przyszedłmuzyk, też elektryk, który w powstającym zespole zamierzał grać na basie.Niemniej gdyzobaczył, jakie są umiejętności pianisty, nadwornego kompozytora zespołu, niejakiego Sarwasa,natychmiast odpędził tego chłopaka od fortepianu i zabronił mu siadać tam kiedykolwiek.Pianista próbował się bronić, ale w końcu dał spokój.Wytworzyło to sytuację, w której sam musiał grać i komponować.A robił to rewelacyjniei na przekór sztampie.Kiedy zaniosłem jego nuty do klezmerów z Egidy grających najchętniej zgłowy lub z literowych funkcji, zapytali: A kto to Chopin? Nie, Zbigniew Aapiński odpowiedziałem. Robiąc bilans: przez ponad rok miałem kabaret ciasny, ale własny, marny, lecz ofiarny, idoświadczenia nieporównywalne z Egidą, gdzie byłem jedynie autorem z rzadka donoszącym.Doskonaliłem teksty, czego nie doceniała może publiczność, ale czasem można było siędoczekać komplementu od fachowca.Albo i nie.Na kolejnej premierze kabaretu Mikser Aowy z nagonką pojawił się Janek Pietrzak zosobnikiem, którego nie znałem, z niesamowitą twarzą przypominającą oblicze bardzo staregobuldoga.Był to mim z Wrocławia Marek Gołębiowski.Po spektaklu Pietrzak umiarkowaniepochwalił program, natomiast Gołębiowski dłuższą chwilę milczał.Naraz ożywił się i ruszył wmoim kierunku.Już ucieszyłem się, że padnie jakaś uprzejma opinia na nasz temat, ale Marekminął mnie, dochodząc do wiszącego na ścianie plakatu, który powstał na jakąś okrągłą rocznicępowstania ZSP, i wskazał na widniejącą na nim postać mima, mówiąc: To ja!Początek znajomości mało zachęcający.Ale.Gdzieś przed wakacjami 1969 roku, po naszym występie w klubie Mospan, w ramachkolejnego przeglądu, który jak zwykle skończył się porażką, podeszli do mnie idole scenystudenckiej, etatowi laureaci wszystkich możliwych przeglądów: kompozytor Krzysztof Knittel igwiazdeczka kabaretu Stodoła Elżbieta Jodłowska, o nadzwyczajnej vis comica.Liczyłem z ichstrony na jakieś niemiłosierne kpiny, a tymczasem zaproponowali współpracę.Czyżby potrafilioddzielić tekst od wykonania?Mówiąc nieelegancko, zostałem skaperowany do kabaretu Stodoła.Tyleż renomowanego(legendarny Ubu król Choińskiego i Gałkowskiego z lat pięćdziesiątych), co pogrążonego wzastoju.Kolejne ekipy robiły tam programy rozmaite: Balią przez H2O czy Cicho, bo przyjdzieZdzicho według scenariusza Alicji Kozłowskiej, wkrótce żony doktora Woya-Wojciechowskiego.Kręciło się tam mnóstwo utalentowanych ludzi, samych zespołów jazzowych, grupbluesowych i teatralnych działało więcej niż pół tuzina, znalazło się też kilka utalentowanychwokalistek ale kabaretu akurat nie było [ Pobierz całość w formacie PDF ]