[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W końcu Monika prawie zupełniestraciła wzrok.Nie mogła się normalnie poruszać.Nie stać jej by ło na hodowlę gałek oczny ch,a poza ty m by ć może coś się działo w mózgu. Nie mogli zrobić skanów? Wtedy takie rzeczy by ły płatne, a ona nie miała pieniędzy.Dostawała sty pendium socjalne,wiesz, forsę dla ubogich.Wreszcie została inwalidką.A potem się okazało, że to wszy stko dlatego,że popełniono błąd lekarski.Złe rozpoznanie. Na Buddę! To by ła rzadka, złośliwa odmiana jaskry.A podejrzewano u niej stwardnienie rozsiane.Wtedy jeszcze sporo chorób trudno by ło wy leczy ć, w każdy m razie gdy się nie miało pieniędzy.I wiesz co, Laurus? Ja mogłem jej pomóc.By łem niezły z okulisty ki.Gdy by m z niąporozmawiał, zebrał sensowny wy wiad, gdy by m się w ogóle pochy lił nad jej problemem,poświęcił choć hektę, by się zastanowić& Ale tego nie zrobiłem, bo by łem skoncentrowany nasobie.Rozumiesz? I tak ży cie raz za razem poddawało mnie próbom, testom człowieczeństwa,egzaminom, które mogłem zdać, a ja je cały czas oblewałem.By łem zazdrosny m,egoisty czny m bigotem, przy czy niłem się do śmierci, kalectwa, nieszczęścia.By łem zły mczłowiekiem, Laurus.I nie mogę tego cofnąć.Nie mogę cofnąć krzy wdy, którą wy rządziłem tejblondy neczce, przy jacielowi, któremu odbiłem dziewczy nę, Maggie, niewidomej Monice, ty mludziom, którzy cierpieli, gdy okazy wało się, że z księgarni zginęło kilka książek, właścicielowisadu& Nie mogę cofnąć ty ch krzy wd.I wiesz, co ci powiem, Laurus? Mimo to uważam, żetrzeba ży ć.Trzeba ży ć! Mimo szkód, jakie wy rządzamy, mimo nieszczęść, do jakich sięprzy czy niamy, mimo tego, że nie potrafimy sobie wy baczy ć, musimy ży ć! Bo ży cie ma wciążjakąś wartość, Laurus! Jeśli teraz tu zostaniesz, zachowasz się wobec siebie jak ja wobec tejdziewczy nki: nie darujesz sobie, nie wy baczy sz.A przecież jesteś już inny m człowiekiem!Uratowałeś stu Ranów pod Pary żem! Uratowałeś ich, bo my ślałeś o nich, nie o sobie! My ślisz, żeja by m to zrobił? Nie, Laurus, ja by m się tak nie zachował.Wciąż jestem słaby m człowiekiem.A ty to zrobiłeś.Moim zdaniem, przy jacielu, przy czy niłeś się do ty ch wszy stkich straszny chrzeczy, który ch nie możesz sobie darować, bo znalazłeś się w konkretny ch miejscacho konkretny m czasie.Tak jak przy padek stwarza bohaterów, tak stwarza też ty ch, który chnazy wamy zbrodniarzami.Jeśli twoje ży cie ma czegokolwiek kogokolwiek nauczy ć, to musiszży ć! Musisz pokazać, że tak można! Jeśli chcesz, możesz wszy stkim opowiedzieć, jak powstałoImperium, jak naprawdę powstało.I to będzie, kurwa, odwaga, domknięcie twojego gestaltu.Prawda.A nie tchórzliwa ucieczka w jebaną śmierć i zgoda na to, żeby Imperium wciąż rosło nakłamstwie! Rozumiesz mnie, skurwy sy nu?! Rozumiesz?! Dlatego nie możesz tu zostać, idioto! Boto by oznaczało, że Laurus Wilehad nie zginął bohaterską śmiercią, ścinając łeb arcy diabłu, aletchórzliwie uciekł, bojąc się przy znać do konsekwencji swoich czy nów.I ty chciałeś by ć %7ły wy mZwięty m?! Zwiętą kupą możesz by ć, nie Zwięty m! Zwięty m jebany m gównem, łapiesz?!Wilehad przez dłuższą chwilę patrzy ł nieruchomo.Wreszcie chwy cił mnie mocno za rękę. Torkil, nie pierdol.Prowadz.Rozejrzałem się, ale by łem już kompletnie zagubiony.Nie wiedziałem, dokąd iść, nie świeciłażadna latarnia, zgubiłem nasz świat.Dookoła migotały setki dziwny ch rzeczy wistości, ale naszejnie widziałem.Wy darłem się na całe wielowy miarowe gardło: Teeeeeelllll!!! Wy prowadz nas!!!Nemezis Kapitanie?Hans Colter zamrugał trzema opty czny mi sensorami, usły szawszy dziwny głos w głowie.Tonie by ł tot. Kto mówi? Tell.To przekaz telepatyczny, nie obawiaj się, kapitanie.Mam prośbę.Colter poruszy ł się niepewnie. Tak, Smoku? Niech pan wyjdzie z przyspieszenia i zanuci piosenkę. Słucham?! Kapitan poruszy ł opty czny mi sensorami. Jak indiańscy szamani.Już panu przesyłam melodię. %7łartujesz, Smoku? Mam moduł nawigacyjny do naprawy! Zajmie się tym Garibaldi.Widzi pan Torkila Dexa?Colter spojrzał na podgląd sy tuacji na zewnątrz statku.Rzeczy wiście, do burty Nemezispodlaty wał pokiereszowany Tell trzy mający wielki kawał wy dartej skądś aparatury.Na Smokusiedział prawie nagi, strasznie pokrwawiony Torkil Dex dzierżący długą, czerwono-czarną lancę.Colter, gdy by mógł, wy bałuszy łby oczy, ale zamiast tego po prostu wpuścił ich na pokład. Mamy pierwiastki, których pan potrzebuje, kapitanie znowu nadał Tell. Już wysłałem pakdo Garibaldiego.Zaraz dotrze do pana jego jęk zachwytu.Bardzo proszę, niech pan zanuci tępiosenkę.I do uszu Hansa Coltera doszła dziwna, monotonna szamańska pieśń, śpiewana nosowo, jakbyw transie: Neee, nananana, neee, nananana, neee, nananana, neee, na& i tak dalej,przedzielana dzwiękami sziii, szi, szi, szi, szi, sziii, szi, szi, szi, szi& . Mam to śpiewać? To bardzo ważne.Colter mentalnie westchnął i zwolnił.Torkil Med Dobrze, widzisz już latarnię usły szałem głos Tella.I zaraz potem zobaczy łem w oddali światło układające się w dziwne rozety, spirale i niezwy klezłożone meandry.Zwiatło cały czas rotowało, przeobrażało się i towarzy szy ł mu dzwięk, jakbyszamańskiej melodii.To dziwne sziii, szi, szi, szi szi , cichnące i za chwilę wszechogarniające,by ło jak przy zy wający zew.Poczułem, że Suver ciągnie mnie do tego światła.Chwy ciłemmocniej rękę Laurusa i zaczęliśmy żeglować pośród latający ch węży, smoków, otwierający chsię i zamy kający ch wrót do inny ch krain, fraktali tworzący ch złożone wzory, z który ch każdymógłby się przy bliży ć i ukazać nową rzeczy wistość. Tell, jakim cudem tak długo wytrzymałem w Eyenecie, nie obojętniejąc? spy tałem. Czy toty? I tak, i nie.Zobaczy łem wreszcie Nemezis.Przelecieliśmy obok Coltera, który nucił tę pieśń, obokImperatorki, która miała zamknięte oczy i bardzo napiętą twarz, i wreszcie przez ścianęwniknęliśmy do pomieszczenia z dibekami.Zbliży liśmy się do slotu Laurus Wilehad.Tamczekała na przy jęcie aruna replika mózgu Laurusa. Wskakuj nakazałem. Jak? spy tał. Nie możesz po prostu tak jak w Ey enecie? Tam działa automat& Jeff! krzy knąłem w eter. Jeff, potrzebujemy cię!Poczułem obecność Małego Brata, a chwilę pózniej Wilehad wniknął w strukturę dibeka.Niewy szedłem z Ey enetu, dopóki nie upewniłem się, że kontrolki urządzenia potwierdzają by towaniew sy ntety czny m mózgu właściwej psy che.Niezwy kłe.Naprawdę się udało! Przy prowadziłemduszę z krainy śmierci! Co tak długo?! wrzasnął mi prosto w mózg Nexus, gdy wy chy nąłem z bezczasu. Myślisz,kurwa, że moim ulubionym zajęciem jest niańczenie siedzącej kaczki?! Garibaldi kończynaprawiać system namierzania, ale z napędem to jeszcze chwilę potrwa!Wszedłem w sy stemy Sky moura i ruszy łem ostro w górę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.W końcu Monika prawie zupełniestraciła wzrok.Nie mogła się normalnie poruszać.Nie stać jej by ło na hodowlę gałek oczny ch,a poza ty m by ć może coś się działo w mózgu. Nie mogli zrobić skanów? Wtedy takie rzeczy by ły płatne, a ona nie miała pieniędzy.Dostawała sty pendium socjalne,wiesz, forsę dla ubogich.Wreszcie została inwalidką.A potem się okazało, że to wszy stko dlatego,że popełniono błąd lekarski.Złe rozpoznanie. Na Buddę! To by ła rzadka, złośliwa odmiana jaskry.A podejrzewano u niej stwardnienie rozsiane.Wtedy jeszcze sporo chorób trudno by ło wy leczy ć, w każdy m razie gdy się nie miało pieniędzy.I wiesz co, Laurus? Ja mogłem jej pomóc.By łem niezły z okulisty ki.Gdy by m z niąporozmawiał, zebrał sensowny wy wiad, gdy by m się w ogóle pochy lił nad jej problemem,poświęcił choć hektę, by się zastanowić& Ale tego nie zrobiłem, bo by łem skoncentrowany nasobie.Rozumiesz? I tak ży cie raz za razem poddawało mnie próbom, testom człowieczeństwa,egzaminom, które mogłem zdać, a ja je cały czas oblewałem.By łem zazdrosny m,egoisty czny m bigotem, przy czy niłem się do śmierci, kalectwa, nieszczęścia.By łem zły mczłowiekiem, Laurus.I nie mogę tego cofnąć.Nie mogę cofnąć krzy wdy, którą wy rządziłem tejblondy neczce, przy jacielowi, któremu odbiłem dziewczy nę, Maggie, niewidomej Monice, ty mludziom, którzy cierpieli, gdy okazy wało się, że z księgarni zginęło kilka książek, właścicielowisadu& Nie mogę cofnąć ty ch krzy wd.I wiesz, co ci powiem, Laurus? Mimo to uważam, żetrzeba ży ć.Trzeba ży ć! Mimo szkód, jakie wy rządzamy, mimo nieszczęść, do jakich sięprzy czy niamy, mimo tego, że nie potrafimy sobie wy baczy ć, musimy ży ć! Bo ży cie ma wciążjakąś wartość, Laurus! Jeśli teraz tu zostaniesz, zachowasz się wobec siebie jak ja wobec tejdziewczy nki: nie darujesz sobie, nie wy baczy sz.A przecież jesteś już inny m człowiekiem!Uratowałeś stu Ranów pod Pary żem! Uratowałeś ich, bo my ślałeś o nich, nie o sobie! My ślisz, żeja by m to zrobił? Nie, Laurus, ja by m się tak nie zachował.Wciąż jestem słaby m człowiekiem.A ty to zrobiłeś.Moim zdaniem, przy jacielu, przy czy niłeś się do ty ch wszy stkich straszny chrzeczy, który ch nie możesz sobie darować, bo znalazłeś się w konkretny ch miejscacho konkretny m czasie.Tak jak przy padek stwarza bohaterów, tak stwarza też ty ch, który chnazy wamy zbrodniarzami.Jeśli twoje ży cie ma czegokolwiek kogokolwiek nauczy ć, to musiszży ć! Musisz pokazać, że tak można! Jeśli chcesz, możesz wszy stkim opowiedzieć, jak powstałoImperium, jak naprawdę powstało.I to będzie, kurwa, odwaga, domknięcie twojego gestaltu.Prawda.A nie tchórzliwa ucieczka w jebaną śmierć i zgoda na to, żeby Imperium wciąż rosło nakłamstwie! Rozumiesz mnie, skurwy sy nu?! Rozumiesz?! Dlatego nie możesz tu zostać, idioto! Boto by oznaczało, że Laurus Wilehad nie zginął bohaterską śmiercią, ścinając łeb arcy diabłu, aletchórzliwie uciekł, bojąc się przy znać do konsekwencji swoich czy nów.I ty chciałeś by ć %7ły wy mZwięty m?! Zwiętą kupą możesz by ć, nie Zwięty m! Zwięty m jebany m gównem, łapiesz?!Wilehad przez dłuższą chwilę patrzy ł nieruchomo.Wreszcie chwy cił mnie mocno za rękę. Torkil, nie pierdol.Prowadz.Rozejrzałem się, ale by łem już kompletnie zagubiony.Nie wiedziałem, dokąd iść, nie świeciłażadna latarnia, zgubiłem nasz świat.Dookoła migotały setki dziwny ch rzeczy wistości, ale naszejnie widziałem.Wy darłem się na całe wielowy miarowe gardło: Teeeeeelllll!!! Wy prowadz nas!!!Nemezis Kapitanie?Hans Colter zamrugał trzema opty czny mi sensorami, usły szawszy dziwny głos w głowie.Tonie by ł tot. Kto mówi? Tell.To przekaz telepatyczny, nie obawiaj się, kapitanie.Mam prośbę.Colter poruszy ł się niepewnie. Tak, Smoku? Niech pan wyjdzie z przyspieszenia i zanuci piosenkę. Słucham?! Kapitan poruszy ł opty czny mi sensorami. Jak indiańscy szamani.Już panu przesyłam melodię. %7łartujesz, Smoku? Mam moduł nawigacyjny do naprawy! Zajmie się tym Garibaldi.Widzi pan Torkila Dexa?Colter spojrzał na podgląd sy tuacji na zewnątrz statku.Rzeczy wiście, do burty Nemezispodlaty wał pokiereszowany Tell trzy mający wielki kawał wy dartej skądś aparatury.Na Smokusiedział prawie nagi, strasznie pokrwawiony Torkil Dex dzierżący długą, czerwono-czarną lancę.Colter, gdy by mógł, wy bałuszy łby oczy, ale zamiast tego po prostu wpuścił ich na pokład. Mamy pierwiastki, których pan potrzebuje, kapitanie znowu nadał Tell. Już wysłałem pakdo Garibaldiego.Zaraz dotrze do pana jego jęk zachwytu.Bardzo proszę, niech pan zanuci tępiosenkę.I do uszu Hansa Coltera doszła dziwna, monotonna szamańska pieśń, śpiewana nosowo, jakbyw transie: Neee, nananana, neee, nananana, neee, nananana, neee, na& i tak dalej,przedzielana dzwiękami sziii, szi, szi, szi, szi, sziii, szi, szi, szi, szi& . Mam to śpiewać? To bardzo ważne.Colter mentalnie westchnął i zwolnił.Torkil Med Dobrze, widzisz już latarnię usły szałem głos Tella.I zaraz potem zobaczy łem w oddali światło układające się w dziwne rozety, spirale i niezwy klezłożone meandry.Zwiatło cały czas rotowało, przeobrażało się i towarzy szy ł mu dzwięk, jakbyszamańskiej melodii.To dziwne sziii, szi, szi, szi szi , cichnące i za chwilę wszechogarniające,by ło jak przy zy wający zew.Poczułem, że Suver ciągnie mnie do tego światła.Chwy ciłemmocniej rękę Laurusa i zaczęliśmy żeglować pośród latający ch węży, smoków, otwierający chsię i zamy kający ch wrót do inny ch krain, fraktali tworzący ch złożone wzory, z który ch każdymógłby się przy bliży ć i ukazać nową rzeczy wistość. Tell, jakim cudem tak długo wytrzymałem w Eyenecie, nie obojętniejąc? spy tałem. Czy toty? I tak, i nie.Zobaczy łem wreszcie Nemezis.Przelecieliśmy obok Coltera, który nucił tę pieśń, obokImperatorki, która miała zamknięte oczy i bardzo napiętą twarz, i wreszcie przez ścianęwniknęliśmy do pomieszczenia z dibekami.Zbliży liśmy się do slotu Laurus Wilehad.Tamczekała na przy jęcie aruna replika mózgu Laurusa. Wskakuj nakazałem. Jak? spy tał. Nie możesz po prostu tak jak w Ey enecie? Tam działa automat& Jeff! krzy knąłem w eter. Jeff, potrzebujemy cię!Poczułem obecność Małego Brata, a chwilę pózniej Wilehad wniknął w strukturę dibeka.Niewy szedłem z Ey enetu, dopóki nie upewniłem się, że kontrolki urządzenia potwierdzają by towaniew sy ntety czny m mózgu właściwej psy che.Niezwy kłe.Naprawdę się udało! Przy prowadziłemduszę z krainy śmierci! Co tak długo?! wrzasnął mi prosto w mózg Nexus, gdy wy chy nąłem z bezczasu. Myślisz,kurwa, że moim ulubionym zajęciem jest niańczenie siedzącej kaczki?! Garibaldi kończynaprawiać system namierzania, ale z napędem to jeszcze chwilę potrwa!Wszedłem w sy stemy Sky moura i ruszy łem ostro w górę [ Pobierz całość w formacie PDF ]