[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zna-a-akomicie.Co za burdel.Cieka-we, jak się to spodoba temu północnemu towarzyszowi? I w tym momencieserce Haladdina przeskoczyło kilka skurczy i ze świstem runęło gdzieś w pustkęponieważ zrozumiał, że się zaczęło! I to już dawno się zaczęło, to tylko on głupiec i gapa! wszystko przegapił; a i baron nie lepszy, dwa buty para.Dlatego, że północny wartownik już bezsilnie opadał na ziemię, opierając sięplecami o mocno trzymającego go Cerlega; jeszcze chwila i, troskliwie i bezsze-lestnie ułożywszy ciało Wastaka na piasku, zwiadowca wniknął w wypełnionyśpiącymi ciałami krąg światła, jak lis do króliczej klatki.W zwolnionym tempie, niczym we śnie, Haladdin przykucnął na jednym ko-lanie i naciągnął łuk; kątem oka zobaczył już gotowego do skoku barona.War-townik, jak wydaje się, wychwycił jakiś ruch w mroku, ale zamiast ryknąć: Alarm!!! , zaczął (zdarzają się takie zamroczenia umysłów!) niezdarnie chowaćza pazuchę manierkę z gorzałą.Ten ułamek sekundy wystarczył Haladdinowi by,dociągnąwszy piętkę strzały do podbródka opuścić grot na dwa cale poniżej celu głowy wyraznie oświetlonego od tyłu wartownika.Dystans dwadzieścia kro-ków, cel nieruchomy.Niemowlę nie spudłuje.Wartownik nawet nie poczuł bólu,50gdy wypuszczona cięciwa chlasnęła go w lewe przedramię, ponieważ w tej samejchwili dotarł doń odgłos trafiającej w cel strzały suchy i dzwięczny, jakby trafiłw pal.Wastak podrzucił ręce w prawej wciąż zaciśnięta nieszczęsna manierka odwrócił się na piętach i wolno zwalił na plecy.Baron rzucił się do przodui już mijał zabitego, gdy od ogniska dotarł do nich zduszony jęk jatagan ka-prala uderzył w pierwszego z trzech, którzy leżeli od północnej strony ogniska,i cisza natychmiast rozpadła się na tysiące dzwięcznych, wyjących fragmentów.Haladdin tymczasem, zgodnie z dyspozycjami, omijał obóz po okręgu, trzy-mając się poza granicą światła i wrzeszcząc różnymi głosami: Otaczajcie, chłop-cy, i żeby mi żadna suka nie uciekła! i tak dalej, w tym stylu.Ogłupiali,wydarci z objęć snu najemnicy, zamiast rozbiec się we wszystkie strony, instynk-townie garnęli się do ognia.Na południowej flance Tangorn zderzył się z trzema;jeden natychmiast zwinął się jak obwarzanek, czule trzymając się za brzuch, a ba-ron już podniósł upuszczony miecz, szeroki i chwała Tulkasowi! prosty,odrzuciwszy na bok jatagan, z którym przyszło mu zaczynać bój.Zwiatło ogniskapadło przy tym na jego twarz, i dwaj pozostali przy życiu rzucili na piach brońi runęli do ucieczki wrzeszcząc: Gcheu, gcheu!!! (wilkołak, w jakiego zmie-niają się nie pogrzebani umarli).Nie oczekujący takiego obrotu sprawy Haladdinzaczął strzelać do nich z opóznieniem i chyba nie trafił w każdym razie obajzginęli w mroku.Cerleg w zamieszaniu zdołał zranić jeszcze jednego z północ-nych Wastaków i teraz, odsunąwszy się nieco w bok, wołał: Hej, Eloarze, gdzieś ty, tchórzu?! Przyszedłem wziąć cenę krwi za Teshgol! Tu jestem, nasienie Morgotha zawołał kpiący głos. Chodz do mnie,podrapię cię za uszkiem! I do swoich: Bez paniki, ścierwojady! Ich jesttylko troje, i zaraz wykończymy ich jak dzieci! Sprzedajcie kosę zezowatemu on tu najstarszy, i nie podstawiajcie się ichniemu łucznikowi!Elf pojawił się nieco z prawej strony od ogniska wysoki, złotowłosy, w lek-kiej skórzanej zbroi i każdy jego ruch, każdy rys twarzy rodził omamiającepoczucie gibkiej, śmiertelnie niebezpiecznej mocy.Był on w jakiś przedziwnysposób podobny do swego miecza cienkiego połyskującego promienia z błę-kitnego gwiezdnego lodu, na widok którego robiło się zimno w piersi.Cerlegz ochrypłym krzykiem machnął jataganem zwodniczy wypad ku głowie i odrazu po łuku z prawej strony na oporowe kolano.Eloar niedbale parował uderzeniei dla wszystkich, nawet dla konsyliarza polowego drugiego stopnia, stało się jasne,że kapral capnął kęs nie na swoje zęby.Mistrz skradania się i przenikania wpadłna mistrza szermierza, i cały problem polega tylko na tym, w którym wypadzieten go zabije w drugim, czy trzecim.A najlepiej pojął to Tangorn, który w jed-nej chwili przemknął piętnaście jardów dzielące go od miejsca potyczki i uderzyłna elfa z lewej strony, rzuciwszy bezładnie wycofującemu się zwiadowcy: Pleców mi pilnuj, głupolu!Działanie prawdziwego zawodowca nieważne w jakiej dziedzinie za-51wsze jest widokiem zapierającym dech w piersiach, a tu spotkali się mistrzowieklasy najwyższej.Szkoda, że widzów było niewielu, a i ci, którzy byli, zamiastprzyglądać się perypetiom scenicznej akcji, zajmowali się swoimi sprawami usiłowali pozabijać się wzajemnie, a jest to zajęcie, jak się łatwo domyślić, wy-magające pewnego skoncentrowania na jednym przedmiocie.Mimo jednak brakuwidowni obaj partnerzy wkładali w swe działania całą duszę, i ich wyrafinowanepas z matematyczną dokładnością wkomponowywały się w perforacje śmiercio-nośnych koronek splatanych połyskującą stalą.Nawiasem mówiąc, Tangorna sło-wa o pilnowaniu pleców również miały swój głęboki sens: kapral natychmiastmusiał podjąć walkę z dwoma aktywnie uczestniczącymi w boju Wastakami jeden z nich na szczęście, mocno kulał.Haladdin, uzbrojony tylko w łuk, otrzymałstanowczy zakaz wdawania się w walkę wręcz, a nawet pojawiania się w kręguświatła; nie mógł on również strzelać w ten kalejdoskop swoich i obcych, gdyżbyłoby to czystym szaleństwem.Przemieszczał się więc tylko w pewnej odległo-ści, wypatrując sposobności i celu do oddania strzału.Po jakimś czasie okazało się, że Tangorn wygrywa.Mimo, że jego wastackimiecz był o dobre pięć cali krótszy, już dwukrotnie sięgnął nim przeciwnika w prawe przedramię i w nogę, tuż nad kolanem.Elfy, jak wiadomo, zle znosząkrwawienie, tak więc wypady Eloara z każdą chwilą traciły na swej szybkościi dokładności.Baron napierał, spokojnie wyczekując chwili właściwego cięcia,gdy stało się coś niepojętego: elfickie ostrze nagle drgnęło i odchyliło się, całko-wicie odsłaniając korpus Eloara, i miecz Gondorczyka błyskawicznie uderzył gow dolną część piersi [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Zna-a-akomicie.Co za burdel.Cieka-we, jak się to spodoba temu północnemu towarzyszowi? I w tym momencieserce Haladdina przeskoczyło kilka skurczy i ze świstem runęło gdzieś w pustkęponieważ zrozumiał, że się zaczęło! I to już dawno się zaczęło, to tylko on głupiec i gapa! wszystko przegapił; a i baron nie lepszy, dwa buty para.Dlatego, że północny wartownik już bezsilnie opadał na ziemię, opierając sięplecami o mocno trzymającego go Cerlega; jeszcze chwila i, troskliwie i bezsze-lestnie ułożywszy ciało Wastaka na piasku, zwiadowca wniknął w wypełnionyśpiącymi ciałami krąg światła, jak lis do króliczej klatki.W zwolnionym tempie, niczym we śnie, Haladdin przykucnął na jednym ko-lanie i naciągnął łuk; kątem oka zobaczył już gotowego do skoku barona.War-townik, jak wydaje się, wychwycił jakiś ruch w mroku, ale zamiast ryknąć: Alarm!!! , zaczął (zdarzają się takie zamroczenia umysłów!) niezdarnie chowaćza pazuchę manierkę z gorzałą.Ten ułamek sekundy wystarczył Haladdinowi by,dociągnąwszy piętkę strzały do podbródka opuścić grot na dwa cale poniżej celu głowy wyraznie oświetlonego od tyłu wartownika.Dystans dwadzieścia kro-ków, cel nieruchomy.Niemowlę nie spudłuje.Wartownik nawet nie poczuł bólu,50gdy wypuszczona cięciwa chlasnęła go w lewe przedramię, ponieważ w tej samejchwili dotarł doń odgłos trafiającej w cel strzały suchy i dzwięczny, jakby trafiłw pal.Wastak podrzucił ręce w prawej wciąż zaciśnięta nieszczęsna manierka odwrócił się na piętach i wolno zwalił na plecy.Baron rzucił się do przodui już mijał zabitego, gdy od ogniska dotarł do nich zduszony jęk jatagan ka-prala uderzył w pierwszego z trzech, którzy leżeli od północnej strony ogniska,i cisza natychmiast rozpadła się na tysiące dzwięcznych, wyjących fragmentów.Haladdin tymczasem, zgodnie z dyspozycjami, omijał obóz po okręgu, trzy-mając się poza granicą światła i wrzeszcząc różnymi głosami: Otaczajcie, chłop-cy, i żeby mi żadna suka nie uciekła! i tak dalej, w tym stylu.Ogłupiali,wydarci z objęć snu najemnicy, zamiast rozbiec się we wszystkie strony, instynk-townie garnęli się do ognia.Na południowej flance Tangorn zderzył się z trzema;jeden natychmiast zwinął się jak obwarzanek, czule trzymając się za brzuch, a ba-ron już podniósł upuszczony miecz, szeroki i chwała Tulkasowi! prosty,odrzuciwszy na bok jatagan, z którym przyszło mu zaczynać bój.Zwiatło ogniskapadło przy tym na jego twarz, i dwaj pozostali przy życiu rzucili na piach brońi runęli do ucieczki wrzeszcząc: Gcheu, gcheu!!! (wilkołak, w jakiego zmie-niają się nie pogrzebani umarli).Nie oczekujący takiego obrotu sprawy Haladdinzaczął strzelać do nich z opóznieniem i chyba nie trafił w każdym razie obajzginęli w mroku.Cerleg w zamieszaniu zdołał zranić jeszcze jednego z północ-nych Wastaków i teraz, odsunąwszy się nieco w bok, wołał: Hej, Eloarze, gdzieś ty, tchórzu?! Przyszedłem wziąć cenę krwi za Teshgol! Tu jestem, nasienie Morgotha zawołał kpiący głos. Chodz do mnie,podrapię cię za uszkiem! I do swoich: Bez paniki, ścierwojady! Ich jesttylko troje, i zaraz wykończymy ich jak dzieci! Sprzedajcie kosę zezowatemu on tu najstarszy, i nie podstawiajcie się ichniemu łucznikowi!Elf pojawił się nieco z prawej strony od ogniska wysoki, złotowłosy, w lek-kiej skórzanej zbroi i każdy jego ruch, każdy rys twarzy rodził omamiającepoczucie gibkiej, śmiertelnie niebezpiecznej mocy.Był on w jakiś przedziwnysposób podobny do swego miecza cienkiego połyskującego promienia z błę-kitnego gwiezdnego lodu, na widok którego robiło się zimno w piersi.Cerlegz ochrypłym krzykiem machnął jataganem zwodniczy wypad ku głowie i odrazu po łuku z prawej strony na oporowe kolano.Eloar niedbale parował uderzeniei dla wszystkich, nawet dla konsyliarza polowego drugiego stopnia, stało się jasne,że kapral capnął kęs nie na swoje zęby.Mistrz skradania się i przenikania wpadłna mistrza szermierza, i cały problem polega tylko na tym, w którym wypadzieten go zabije w drugim, czy trzecim.A najlepiej pojął to Tangorn, który w jed-nej chwili przemknął piętnaście jardów dzielące go od miejsca potyczki i uderzyłna elfa z lewej strony, rzuciwszy bezładnie wycofującemu się zwiadowcy: Pleców mi pilnuj, głupolu!Działanie prawdziwego zawodowca nieważne w jakiej dziedzinie za-51wsze jest widokiem zapierającym dech w piersiach, a tu spotkali się mistrzowieklasy najwyższej.Szkoda, że widzów było niewielu, a i ci, którzy byli, zamiastprzyglądać się perypetiom scenicznej akcji, zajmowali się swoimi sprawami usiłowali pozabijać się wzajemnie, a jest to zajęcie, jak się łatwo domyślić, wy-magające pewnego skoncentrowania na jednym przedmiocie.Mimo jednak brakuwidowni obaj partnerzy wkładali w swe działania całą duszę, i ich wyrafinowanepas z matematyczną dokładnością wkomponowywały się w perforacje śmiercio-nośnych koronek splatanych połyskującą stalą.Nawiasem mówiąc, Tangorna sło-wa o pilnowaniu pleców również miały swój głęboki sens: kapral natychmiastmusiał podjąć walkę z dwoma aktywnie uczestniczącymi w boju Wastakami jeden z nich na szczęście, mocno kulał.Haladdin, uzbrojony tylko w łuk, otrzymałstanowczy zakaz wdawania się w walkę wręcz, a nawet pojawiania się w kręguświatła; nie mógł on również strzelać w ten kalejdoskop swoich i obcych, gdyżbyłoby to czystym szaleństwem.Przemieszczał się więc tylko w pewnej odległo-ści, wypatrując sposobności i celu do oddania strzału.Po jakimś czasie okazało się, że Tangorn wygrywa.Mimo, że jego wastackimiecz był o dobre pięć cali krótszy, już dwukrotnie sięgnął nim przeciwnika w prawe przedramię i w nogę, tuż nad kolanem.Elfy, jak wiadomo, zle znosząkrwawienie, tak więc wypady Eloara z każdą chwilą traciły na swej szybkościi dokładności.Baron napierał, spokojnie wyczekując chwili właściwego cięcia,gdy stało się coś niepojętego: elfickie ostrze nagle drgnęło i odchyliło się, całko-wicie odsłaniając korpus Eloara, i miecz Gondorczyka błyskawicznie uderzył gow dolną część piersi [ Pobierz całość w formacie PDF ]