[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ruszyła w kierunku drzwi.Były już całkowicie wypchnięte z zawiasów.Zza nich wyglądała gigantyczna, łysa głowa z opadającą marchewką zamiast nosa.Szyja była tak gruba, iż wydawało się, że sięga na szerokość ramion.Ramiona postaci przypominały swą wielkością uda dorosłego mężczyzny, skóra albinosa pokryta była plamami tłuszczu.Odepchnął na bok drzwi i pojawił się w całej okazałości; pochylony pod nienaturalnym kątem, z głową wysuniętą do przodu, ruszył na słupiastych nogach.Miał na sobie strzępy koszuli i podziurawioną parę bryczesów, które podobnie jak i ich właściciel, straciły dawną barwę.Utkwił w Meg swe niebieskie oczy, które w świetle pochodni zachodziły łzami.- Mack?.- szepnęła.- Meg?.- Mack!- Meg!Pospieszyła, by objąć ćwierć tony śnieżnych muskułów, a gdy delikatnie przycisnął ją do siebie, w jej oczach zabłysły łzy.Mruczeli coś cicho do siebie.W końcu objęła jego potężne ramię swą małą ręką.- Chodź.Chodź, Mack - rzekła.- Jedzenie.Ciepłe.Będziesz wolny.Chodź.Poprowadziła go do wyjścia, zapominając o swych ulubieńcach.Służący o pergaminowej skórze, na którego nikt nie zwraca teraz uwagi, poruszał się cicho po komnatach Reeny, zbierając porozrzucane stroje i układając je na półkach i w szafie.Reena siedziała przy toaletce szczotkując włosy.Kiedy służący doprowadził pokój do porządku, podszedł i stanął obok niej.Podniosła wzrok i rozejrzała się wokół.- Świetnie - mruknęła.- Nie jesteś mi już potrzebny.Możesz wracać do swej trumny.Postać w czarnej liberii odwróciła się i opuściła pokój.Reena podniosła się i sięgnęła po miskę stojącą pod łóżkiem.Postawiła ją na stojaku i dolała wody z niebieskiego dzbana.Wróciła do serwantki, wzięła jedną ze świec i postawiła ją po lewej stronie miski.Następnie pochyliła się nad nią i spojrzała na wilgotną taflę.Pojawiły się na niej jakieś obrazy.Zlewały się w całość, rozpadały się, przemieszczały się.Mężczyzna zbliżał się do szczytu.Zadrżała lekko, gdy zobaczyła, jak stanął, by zdjąć miecz i przypiąć go u boku.Patrzyła, jak wspinał się coraz wyżej, na sam czubek góry.Widziała, jak przez chwilę badał wzrokiem zamek.Podciągnął się wyżej i ruszył przez śnieg.Dokąd? Gdzie zamierzał szukać wejścia?.Na północ.W kierunku okien zaciemnionej spiżarni z tyłu zamku.Ależ tak! Tam śnieg uformował najwyższe i najtwardsze zaspy.Z łatwością mógł wspiąć się na okapnik.Będzie potrzebował jedynie kilku chwil, by wybić otwór koło klamki używając rękojeści miecza, włożyć rękę i otworzyć okno.Kilka długich minut spędził na rozbijaniu szronu na ościeżnicy.Więcej czasu pochłonie mu samo otwieranie.Potem będzie musiał znaleźć spojenie okiennic, wcisnąć między nie ostrze, podnieść je, przekręcić klamkę.Potem zgubi się w ciemnym pokoju pozostawionym w strasznym nieładzie.I jeszcze parę minut na pertraktacje.Lekko dmuchnęła w taflę wody.Obraz znikł pośród drobnych fal.Podniosła świecę i odniosła ją na toaletkę.Miskę wsunęła pod łóżko.Siadła przed lustrem, wzięła w ręce małą szczoteczkę, niewielkie metalowe pudełeczko i zaczęła malować usta.Ridley obudził jednego ze służących i zaprowadził go na górę.Przeszli korytarzem i dotarli do pokoju, z którego dobiegały krzyki.Stojąc pod drzwiami wyszukał właściwy klucz i przekręcił go w zamku.- Nareszcie! - odezwał się głos.- Proszę! Teraz.- Zamilcz! - odpowiedział i odwrócił się.Wziął służącego pod ramię i obracając w kierunku otwartych drzwi, wepchnął go do ciemnego pokoju po drugiej stronie korytarza.- Stój z boku - nakazał.- Tam.Poprowadził go dalej.- Tam nikt cię nie zobaczy, nikt, kto będzie tedy przechodził, ale ty będziesz mógł go obserwować.Weź ten klucz i słuchaj uważnie.Jeśli ktokolwiek pojawi się tu, by sprawdzić te wrzaski, musisz być gotów.Jak tylko zacznie otwierać drzwi, zajdź go cicho od tyłu, ogłusz i wepchnij do środka - z całej siły.Potem szybko zamknij drzwi i przekręć klucz.Wtedy już możesz wracać do swej trumny.Ridley zostawił go i ruszył korytarzem.Tam zawahał się przez moment i majestatycznym krokiem udał się do komnaty jadalnej.- Nadszedł czas - powitała go twarz w lustrze, gdy wchodził.Podszedł i spojrzał na srogie oblicze.Wziął w dłoń pierścień i^nasunął na palec.- Milcz! - powiedział [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Ruszyła w kierunku drzwi.Były już całkowicie wypchnięte z zawiasów.Zza nich wyglądała gigantyczna, łysa głowa z opadającą marchewką zamiast nosa.Szyja była tak gruba, iż wydawało się, że sięga na szerokość ramion.Ramiona postaci przypominały swą wielkością uda dorosłego mężczyzny, skóra albinosa pokryta była plamami tłuszczu.Odepchnął na bok drzwi i pojawił się w całej okazałości; pochylony pod nienaturalnym kątem, z głową wysuniętą do przodu, ruszył na słupiastych nogach.Miał na sobie strzępy koszuli i podziurawioną parę bryczesów, które podobnie jak i ich właściciel, straciły dawną barwę.Utkwił w Meg swe niebieskie oczy, które w świetle pochodni zachodziły łzami.- Mack?.- szepnęła.- Meg?.- Mack!- Meg!Pospieszyła, by objąć ćwierć tony śnieżnych muskułów, a gdy delikatnie przycisnął ją do siebie, w jej oczach zabłysły łzy.Mruczeli coś cicho do siebie.W końcu objęła jego potężne ramię swą małą ręką.- Chodź.Chodź, Mack - rzekła.- Jedzenie.Ciepłe.Będziesz wolny.Chodź.Poprowadziła go do wyjścia, zapominając o swych ulubieńcach.Służący o pergaminowej skórze, na którego nikt nie zwraca teraz uwagi, poruszał się cicho po komnatach Reeny, zbierając porozrzucane stroje i układając je na półkach i w szafie.Reena siedziała przy toaletce szczotkując włosy.Kiedy służący doprowadził pokój do porządku, podszedł i stanął obok niej.Podniosła wzrok i rozejrzała się wokół.- Świetnie - mruknęła.- Nie jesteś mi już potrzebny.Możesz wracać do swej trumny.Postać w czarnej liberii odwróciła się i opuściła pokój.Reena podniosła się i sięgnęła po miskę stojącą pod łóżkiem.Postawiła ją na stojaku i dolała wody z niebieskiego dzbana.Wróciła do serwantki, wzięła jedną ze świec i postawiła ją po lewej stronie miski.Następnie pochyliła się nad nią i spojrzała na wilgotną taflę.Pojawiły się na niej jakieś obrazy.Zlewały się w całość, rozpadały się, przemieszczały się.Mężczyzna zbliżał się do szczytu.Zadrżała lekko, gdy zobaczyła, jak stanął, by zdjąć miecz i przypiąć go u boku.Patrzyła, jak wspinał się coraz wyżej, na sam czubek góry.Widziała, jak przez chwilę badał wzrokiem zamek.Podciągnął się wyżej i ruszył przez śnieg.Dokąd? Gdzie zamierzał szukać wejścia?.Na północ.W kierunku okien zaciemnionej spiżarni z tyłu zamku.Ależ tak! Tam śnieg uformował najwyższe i najtwardsze zaspy.Z łatwością mógł wspiąć się na okapnik.Będzie potrzebował jedynie kilku chwil, by wybić otwór koło klamki używając rękojeści miecza, włożyć rękę i otworzyć okno.Kilka długich minut spędził na rozbijaniu szronu na ościeżnicy.Więcej czasu pochłonie mu samo otwieranie.Potem będzie musiał znaleźć spojenie okiennic, wcisnąć między nie ostrze, podnieść je, przekręcić klamkę.Potem zgubi się w ciemnym pokoju pozostawionym w strasznym nieładzie.I jeszcze parę minut na pertraktacje.Lekko dmuchnęła w taflę wody.Obraz znikł pośród drobnych fal.Podniosła świecę i odniosła ją na toaletkę.Miskę wsunęła pod łóżko.Siadła przed lustrem, wzięła w ręce małą szczoteczkę, niewielkie metalowe pudełeczko i zaczęła malować usta.Ridley obudził jednego ze służących i zaprowadził go na górę.Przeszli korytarzem i dotarli do pokoju, z którego dobiegały krzyki.Stojąc pod drzwiami wyszukał właściwy klucz i przekręcił go w zamku.- Nareszcie! - odezwał się głos.- Proszę! Teraz.- Zamilcz! - odpowiedział i odwrócił się.Wziął służącego pod ramię i obracając w kierunku otwartych drzwi, wepchnął go do ciemnego pokoju po drugiej stronie korytarza.- Stój z boku - nakazał.- Tam.Poprowadził go dalej.- Tam nikt cię nie zobaczy, nikt, kto będzie tedy przechodził, ale ty będziesz mógł go obserwować.Weź ten klucz i słuchaj uważnie.Jeśli ktokolwiek pojawi się tu, by sprawdzić te wrzaski, musisz być gotów.Jak tylko zacznie otwierać drzwi, zajdź go cicho od tyłu, ogłusz i wepchnij do środka - z całej siły.Potem szybko zamknij drzwi i przekręć klucz.Wtedy już możesz wracać do swej trumny.Ridley zostawił go i ruszył korytarzem.Tam zawahał się przez moment i majestatycznym krokiem udał się do komnaty jadalnej.- Nadszedł czas - powitała go twarz w lustrze, gdy wchodził.Podszedł i spojrzał na srogie oblicze.Wziął w dłoń pierścień i^nasunął na palec.- Milcz! - powiedział [ Pobierz całość w formacie PDF ]