[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Otaczały mnie tysiące menhirów.— Uspokój się, śmiertelniku.Nogi przymarzły mi do ziemi.Śmiertelniku, co?— Prosiłeś o pomoc.Żądałeś pomocy.Jęczałeś i błagałeś o pomoc, więc uspokój się i przyjmij ją.Podejdź bliżej.Zdecyduj się.— Zrobiłem dwa kroki.Jeszcze jeden i dotknąłbym go.— Zastanawiałem się.Potwór, który cię przeraża i jest w ziemi daleko stąd, byłby zagrożeniem dla moich stworzeń, gdyby powstał.Nie wyczuwam żadnej znaczącej mocy w tych, którzy go powstrzymują.Dlaczego.Nie lubię komuś przerywać, ale musiałem wrzasnąć, bo coś z taką siłą chwyciło mnie za kostkę, że usłyszałem trzask kości.Wybacz, relikcie.Wszystko wokół zabarwiło się na niebiesko.Odwróciłem się rozwścieczony.Wśród konarów Ojca Drzewa zabłysnął pio­run.Huk przetoczył się przez pustkowie, a ja krzyczałem jak opętany.Niebieskie wyładowania uderzały wokół mnie, torturując mnie prawie tak samo, jak mego oprawcę, lecz w końcu ręka puściła mnie.Próbowałem uciec.Przewracałem się niemal co krok i czołgałem, podczas gdy Ojciec Drzewo przepraszał i próbował przywołać mnie z po­wrotem.Czołgałbym się między menhirami, jak wszyscy diabli, gdy­bym musiał.Mój umysł wypełniło pobudzające marzenie.Ojciec Drzewo bezpośrednio przekazał mi wiadomość.Potem na ziemię spłynął spokój.Pragnąłem już tylko jednego — by zniknęły menhiry.Usłyszałem nawoływania dochodzące od strony Dziury.Cała banda wyległa sprawdzić, co wywołało taki hałas.Milczek dopadł do mnie pierwszy.— Jednooki — powiedziałem.— Potrzebuję Jednookie­go.— Oprócz mnie był jedyną osobą z medycznym prze­szkoleniem.Choć nie znosił tego zajęcia, wiedziałem, że spokoj­nie mogę dać mu do ręki instrumenty medyczne.Jednooki zjawił się po chwili w towarzystwie dwudziestu innych mężczyzn.Straż szybko działała.— Kostka — powiedziałem do niego.— Może być zmiażdżona.Niech ktoś przyniesie światło i łopatę.— Łopatę? Chcesz się okopać? — zapytał Jednooki.— Po prostu przynieś.I coś na uśmierzenie bólu.Elmo przybiegł, podzwaniając sprzączkami.— Co się stało, Konowale?— Stare Drzewo chciało porozmawiać.Kazało głazom przyprowadzić mnie.Mówi, że chce nam pomóc.Tylko, że kiedy to usłyszałem, ta ręka złapała mnie za kostkę, jakby chciała urwać mi stopę.A hałas pochodził stąd, że drzewo przekonało ją, by dała sobie spokój z tego typu kawałami, bo to nieuprzejmie.— Jak już uporasz się z jego nogą, to obetnij mu język — powiedział Elmo do Jednookiego.— Więc czego chciało drzewo, Konowale?— Ogłuchłeś? Pomóc nam w pokonaniu Dominatora.Powie­dział, że przemyślał to i zdecydował, że w jego najlepszym interesie jest zatrzymać Dominatora w Kurhanie.Pomóżcie mi wstać.— Wysiłki Jednookiego dawały rezultaty.Polał moją kostkę — która spuchła już tak, że była trzy razy grubsza niż normalnie — jednym ze swych eliksirów z dzikiej dżungli i ból ustąpił.Elmo pokręcił głową.— Jeśli mnie nie podniesiesz, połamię ci twoją przeklętą nogą — zagroziłem, wiec razem z Milczkiem ujęli mnie pod ramiona, podnieśli i podpierali z obu stron.— Przynieście im łopaty — poleciłem i już po chwili mie­liśmy ich pół tuzina.Właściwie były to narzędzia do umacniania okopów, a nie do kopania faktycznych rowów — No chłopcy, skoro jesteście tacy chętni do pomagania mi to zaprowadźcie mnie z powrotem do drzewa.Elmo zaczął gderać.Przez moment myślałem, że Milczek coś powie.Patrzyłem na niego wyczekująco i uśmiechnąłem się.Czekałem dwadzieścia parę godzin, lecz bez rezultatu.Jakąkolwiek złożył obietnicę, doprowadziła do tego, że powstrzymywał się od mówienia, jakby miał usta zamknięte na stalowy zamek.Widziałem go już tak wściekłego, że ob­gryzał paznokcie i tak podnieconego, że tracił opanowanie sfinksa, lecz nic nie zachwiało jego postanowieniem.Niebieskie iskry wciąż migotały w koronie drzewa.Liście szeleściły.Światło księżyca i pochodni mieszało się, tworząc dziwne cienie, na których tle tańczyły iskry.— Dokoła niego — powiedziałem, zmuszając swe ciało do wielkiego wysiłku.Nie widziałem go przy pniu, więc musiało rosnąć osobno.Rzeczywiście, znalazłem je dwadzieścia stóp od drzewa.Młode drzewko miało około ośmiu stóp wysokości.Jednooki, Milczek i Goblin gapili się na nie, jak zdziwione małpy.Ale nie stary Elmo.— Przynieście kilka wiader wody i dobrze nasączcie zie­mię — polecił.— I znajdźcie stary koc.Owiniemy nim ob­lepione błotem korzenie.Znał się na rzeczy.Przeklęty farmer.— Zanieście mnie na dół — poprosiłem.— Chcę sam obejrzeć tę kostkę w lepszym świetle.— Tym razem Elmo i Milczek spełnili moją prośbę bez szemrania.Po drodze spotkaliśmy Panią.Odegrała stosowną scenę troskliwości, czyniąc wokół mnie mnóstwo hałasu, a ja mu­siałem znosić znaczące uśmiechy kolegów.Tylko Pupilka znała prawdę.I może Milczek coś podej­rzewał, ale nie miał pewności.47.CIENIE W KRAINIE CIENIW Krainie Kurhanów czas nie istniał.Tylko cień i ogień, światło bez źródła i nie kończący się strach i frustracja.Z miejsca, w którym stał, schwytany w sieć własnego planu, Kruk wyczuwał pogardę potworów Dominatora.Widział ludzi i bestie pogrzeba­ne tam w czasach Białej Róży, by powstrzymywały złych od ucieczki.Widział sylwetkę czarownika Bomanza zmagającego się z mrożącym ogniem smoka.Stary czarownik nadal walczył, by zrobić jeszcze jeden krok w kierunku serca Wielkiego Kurhanu.Czyżby nie wiedział, że przegrał już wieki temu?Kruk zastanawiał się, ile czasu upłynęło, odkąd został schwytany.Czy dotarła jego wiadomość? Czy nadejdzie po­moc? Czy wybijał takt, aż ciemność wybuchła?Jeśli istniał zegar odmierzający czas, to było nim rosnące cierpienie wszystkich przeciwstawiających się ciemności.Rzeka wdzierała się coraz bliżej, a oni nic nie mogli zrobić.W żaden sposób nie mogli wzbudzić gniewu świata.Kruk myślał, że wszystko zrobiłby inaczej, gdyby miał jeszcze jedną szansę.Rozpoznał przemykające obok niego cienie, lecz nie wie­dział, jak dawno temu ani czym były.Rzeczy zmieniają się z czasem i nie można powiedzieć o nich nic pewnego.Z tej perspektywy świat wyglądał całkiem inaczej.Nigdy nie był tak nieszczęśliwy i przerażony, a nie lubił tych uczuć.Zawsze był panem swego losu, nie uzależnionym od nikogo.Jedynym zajęciem w tym świecie było rozmyślanie.Zbyt często wracał myślami do tego, co oznaczało bycie Krukiem, do rzeczy, które Kruk robił lub nie i które powinien zrobić inaczej.Był to czas identyfikowania wszelkiego strachu, bólu i słabości kryjących się we wnętrzu człowieka, wszyst­kiego, co tworzyło lodowatą, żelazną maskę nieustraszonego, którą prezentował światu.Wszystkiego, za co zapłacił naj­wyższą cenę i co prowadziło go do samozniszczenia, aż dostał się w szpony śmierci.Za późno.O wiele za późno.Kiedy uświadomił to sobie, z jego gardła wyrwało się kilka okrzyków złości, które rozniosły się echem po duchowym świecie.A ci, którzy otaczali go i nienawidzili za to, co mógł rozpętać, śmiali się i rozkoszowali jego cierpieniem.48.LOT NA ZACHÓDMimo że drzewo usprawiedliwiło mnie, nigdy nie odzys­kałem całkowicie mojej pozycji wśród kolegów [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl