[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Czarownicą! I czy kiedykolwiek widziałeś, żebym pstrykała palcami? Na Otchłań, cóż za nieelegancki pomysł!Mimo woli cofnął się o krok.– To była tylko taka przenośnia.– Och, bądźże cicho!Ujęła jego twarz w dłonie i przyciągnęła ją do siebie z nieodpartą siłą.Jej pełne wargi rozchyliły się lekko.Toc próbował się wyrwać, lecz wydawało się, że całkowicie utracił władzę w mięśniach.Wtem zatrzymała się, marszcząc brwi.– Nie, może jednak nie.Wolę, żebyś był.wolny.– Mars przerodził się w srogi grymas.– Przynajmniej z reguły.Dziś rano poddałeś moją cierpliwość poważnej próbie.Puściła go, przyglądała się jego twarzy jeszcze przez pewien czas, wreszcie uśmiechnęła się i odwróciła.– Chyba muszę się przebrać.Senu! Kiedy skończysz, znajdź mi moją garderobę!Toc otrząsnął się powoli.Drżał, zmrożony niezawodną, instynktowną świadomością tego, jak podziałałby na niego ten pocałunek.A poeci piszą o łańcuchach miłości.Ha! Ona jest dosłownym wcieleniem ich przenośni.Gdyby mogła istnieć bogini pożądania.Z ziemi przed nim wyłonił się obłok pyłu, z którego uformował się Tool.T’lan Imass odwrócił głowę i spojrzał na leżącego obok wejściowej bramy Moka.– Zmierzają ku nam Łowcy K’ell – oznajmił.Wydawało się, że chce dodać coś jeszcze, lecz nagle zniknął ponownie.– Widzisz?! – zawołała do Malazańczyka pani Zawiść.– Czy teraz się nie cieszysz, że mogłeś trochę pospać?Dotarli do skrzyżowania dróg, przy którym stały dwa menhiry, pochylone i na wpół zagłębione w niskim wzniesieniu dzielącym od siebie dwa brukowane trakty.Na głazach wyryto tajemnicze hieroglify, zwietrzałe już i słabo widoczne.Pani Zawiść zatrzymała się przed głazami i przyjrzała wyrytym na nich znakom, wspierając dłonią podbródek.– To bardzo interesujące.Ten język wywodzi się z imarijskiego.Podejrzewam, że to genostelski.Toc otarł czoło z potu i pyłu.– I co tu jest napisane? Pozwól mi zgadnąć.Wszyscy, którzy tędy przechodzą, zostaną rozdarci na dwoje, żywcem obdarci ze skóry, ścięci, a na koniec ciężko pobici.Spojrzała na niego, unosząc brwi.– Ten po prawej wskazuje drogę do Kel Tor, a ten z lewej do Bastionu.Choć ich treść jest prozaiczna, napisy są godne uwagi.Najwyraźniej Pannion Domin stanowiło kiedyś genostelską kolonię.Genostelczycy byli żeglarzami przybyłymi z bardzo daleka, mój drogi.Niestety, ich chwała zgasła już przed stuleciami.O ich wielkości świadczy jednak to, co widzimy przed sobą, jako że Archipelag Genostelski leży na drugim końcu świata.Toc spojrzał z chrząknięciem na brukowany szlak wiodący do Bastionu.– No cóż, może ich miasta przetrwały, ale wszystkie autorytety zgadzają się, że Panniończycy byli ongiś mieszkańcami wzgórz.Pasterzami.Barbarzyńcami.Rywalami plemion Daru i Gadrobijczyków.Twoja kolonia została podbita, pani Zawiści.– Czyż nie dzieje się tak zawsze? Rozkwita cywilizacja, a potem pojawia się horda chrząkających dzikusów o blisko osadzonych oczach, którzy ją rozdeptują.Imperium Malazańskie powinno to sobie zapamiętać.– „Nigdy nie ignoruj barbarzyńców” – mruknął Toc.– To słowa cesarza Kellanveda.– Zaskakująco mądre.Co się z nim stało?– Zamordowała go kobieta o blisko osadzonych oczach.ale ona pochodziła z cywilizowanego ludu.Napanka.jeśli można nazwać Napańczyków cywilizowanymi.W każdym razie urodzona w sercu imperium.– Baaljagg jest zaniepokojona, mój drogi.Powinniśmy chyba wznowić wędrówkę, bo ścigają nas te dwunożne jaszczurki-martwiaki.– Tool powiedział, że najbliższe z nich dzieli od nas jeszcze kilka dni drogi.Jak daleko stąd do Bastionu?– Powinniśmy tam dotrzeć jutro wieczorem, o ile odległości zaznaczone na tych kamieniach milowych są aktualne.Ruszyli w drogę.Grupkę zamykali ciągnący włóki Seguleh.Choć kamienie traktu były mocno wytarte, wyrastała spomiędzy nich wysoka trawa.O tej porze roku nie widywało się tu wędrowców.Toc przez cały dzień nie wypatrzył nikogo.Stare szczątki bydła i owiec trafiające się po obu stronach traktu świadczyły o obecności wilków.Gdy zabrakło pasterzy, tylko kozy i konie były w stanie przetrwać powrót do życia w stanie dzikim.Gdy zatrzymali się na popołudniowy posiłek na skraju kolejnego opuszczonego przysiółka – tym razem nie było w nim świątyni – Toc po raz kolejny sprawdził swą broń i syknął sfrustrowany, spoglądając ze złością na siedzącą naprzeciwko niego panią Zawiść.– To nie ma sensu.Domin kontynuuje ekspansję.Niepowstrzymanie.Armie potrzebują prowiantu.Miasta również.Jeśli na wsi zostały tu tylko duchy, kto, w imię Kaptura, zaopatruje ich w żywność?Pani Zawiść wzruszyła ramionami.– Nie mnie powinieneś o to pytać, kochanie.Problemy ekonomii i zaopatrzenia nudzą mnie śmiertelnie.Być może w Bastionie znajdziemy odpowiedź na twe nieistotne pytania.– Nieistotne?– Ależ tak.Domin kontynuuje ekspansję.Ma armie i miasta.To są fakty.Szczegóły obchodzą jedynie uczonych, Tocu Młodszy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl