[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Teraz zgłosi się pan do bosmana po ubranie inajpotrzebniejsze rzeczy oraz miejsce do spania.* * *Kapitan nie przesadzał.Wkrótce Fonseca przekonał się na własnej skó-rze, że marynarze rzeczywiście nie lubią gapiów.Bosman był złym czło-wiekiem: uwielbiał rządzić i pomiatać innymi.Kazał Sebastiánowi długoczekać, zanim przyniósł mu ekwipunek załoganta i rzucił wraz z workiemprosto pod nogi.Następnie zaprowadził go do pomieszczenia, które odtąd miał dzielić zmarynarzami.Zeszli na drugi pokład po schodkach w pobliżu dziobu.Prze-szli obok kambuzy, gdzie kucharz, kuchciki i reszta pomocników kuchen-nych rozpalali ogień w brzuchatym palenisku z żelaza opartym na pode-stach, żeby wzmocnić solidne poszycie podłogi.Ale tu się nie zatrzymali.Trzeba było zejść jeszcze niżej, na pierwszypokład, położony najbliżej dna, bezpośrednio nad międzypokładziem.Za-puścili się w głąb korytarza w części dziobowej, w kierunku fokmasztu.Wreszcie dotarli do celu ‒ bosman wskazał mu ponurą norę, gdzie lampaledwie się tliła z braku świeżego powietrza.Trudno wyobrazić sobie miej-sce do spania bardziej niewygodne.Wraz z nadejściem nocy mógł się przekonać, jakie panowały tu zaduch i174ciasnota.Prawie całą wolną przestrzeń zajmowały działa pierwszej baterii.Między nimi marynarze porozwieszali swe koje, które kołysały się jakszynki w wędzarni.Ściśnięte jedna obok drugiej pozostawiały tylko wąskiprzesmyk i trzeba było ustawiać się bokiem, żeby przejść.Przeciskając się do swojego hamaka, widział wrogie spojrzenia maryna-rzy.Dobiegały go urywki rozmów, z których wywnioskował, że Montillarozpuścił już wśród swoich ludzi pogłoskę, że mają na pokładzie paniczy-ka, któremu trzeba przytrzeć nosa.Od razu zwrócił jego uwagę osobnik w czerwonej czapce.Wołali goBracamoros.Nie rozstawał się ani na chwilę z dwoma kumplami, hultajamijak on.Jeden nazywał się Zambullo, a drugi Baryła, bo był gruby i niski.Bracamoros mówił najgłośniej i rozwalał się na koi, która z trudem mieści-ła jego wielkie cielsko.Sebastián szedł na wpół zgięty, żeby nie uderzyć głową o belki.Kiedyprzechodził obok Bracamorosa, ten wystawił nogę.Inżynier potknął się iprzez chwilę się chwiał, usiłując złapać równowagę.Rozległy się głośneśmiechy.Na szczęście nie upadł.Nie zareagował i ruszył dalej jakby nigdy nic.Doszedłszy na swoje miejsce, zaczął rozpinać hamak.Wykonywał teczynności mechanicznie, ale głowa nie przestawała pracować.Wielkolud w czerwonej czapce zdawał się wodzić rej w tej kompanii,Zambullo był jej mózgiem, a Baryła pełnił funkcję wesołka.Sebastián zrozumiał, że marna jego dola, jeśli z nimi nie wygra.Kiedypogasną lampy, nikt się nad nim nie ulituje.Problem w tym, że czuł się bardzo słaby i odrętwiały: pobyt w ładownidawał o sobie znać.Powziął decyzję.Zamontował hamak, lecz zamiast się położyć, ruszył wstronę wyjścia.Przechodząc koło Bracamorosa, zauważył, że olbrzym robi taki ruch,jakby znowu chciał podciąć mu nogi, i choć nic się nie stało, jego kumplezarechotali złośliwie.175Tymczasem Sebastián starał się nie tylko zachować ostrożność, ale i no-tować w pamięci każdy szczegół.Wyszedł na pokład, przeszedł się parę razy w tę i nazad, żeby napełnićpłuca świeżym powietrzem i wzmocnić siły przed decydującą próbą.Wgłowie miał już plan działania.Kiedy wrócił do ciasnej, cuchnącej kajuty, powitały go gwizdy i kpiąceuwagi ludzi z ekspedycji Montilli, po których mógł spodziewać się wszyst-kiego co najgorsze.I nie pomylił się.Na jego widok Bracamoros zacząłwyczyniać różne wygibasy, naśladując miny i gesty fircyka:‒ Panicz nie może zasnąć? Nie podoba się paniczowi nasze towarzy-stwo?Sebastián przystanął, wyprostował się tyle, na ile pozwalał niski pułap, ipodszedł do olbrzyma.Stanął tak blisko, że prawie dotykali się nosami.Wokół nich zapadła absolutna cisza.Całkowicie opanowany, bez pośpie-chu i bez zdenerwowania powiedział, rozdzielając wyraźnie sylaby:‒ Nie znoszę zarozumialców.Ktoś sapnął ze zdziwienia, a ktoś inny rzucił jakiś krótki komentarz,kiedy Fonseca dodał:‒ A ty działasz mi na nerwy.Bracamoros zamachnął się silnie i jak nic rozwaliłby Sebastiánowi gło-wę, gdyby się ten nie usunął i nie złapał przeciwnika za nogi.Jednocześnie,wykorzystując jego zaskoczenie i chwilowy brak równowagi, uderzył gopięścią w twarz [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl