[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Być może, że dziś to miasteczko się zmieniło, rozrosło, rozbudowało  trudno mi powie-dzieć.Ale za moich czasów Sonmaki posiadały jedną pomarańczę, która wędrowała od go-spodyni do gospodyni na sobotni poczęstunek dla gości.W tych to Sonmakach spędziłemdzieciństwo o głodzie i chłodzie, dzieciństwo urozmaicone kuksańcami, razami, policzkami,świeczkami przed oczyma i sinymi pręgami na ciele.Najbardziej dawał mi się we znaki głód.Głód, wieczny niepokój i strach.Czy wie pan, co to jest żywica? Znajduje się ona na drze-wach, a rnuzykanci używają jej zamiast kalafonii.%7ływiłem się nią  czy pan mi uwierzy? przez całe lato.Było to właśnie owo lato, kiedy mój ojczym wykręcił mi rękę i wygnał z do-mu, a ja musiałem uciekać z rodzinnego miasteczka do Mitawy.Ot, ta ręka, widzi pan? Dodziś dnia pozostał ślad.Mój sąsiad zakasał rękaw i pokazując mi tęgie, zdrowe ramię, ciągnął dalej: Po włóczędze o głodzie i chłodzie, wałęsaniu się po rynsztokach i śmietnikach, obdarty ibosy, znalazłem, wreszcie posadę w Mitawie.Pierwszą posadę.Byłem przewodnikiem niewi-domego kantora.Kantor ten był kiedyś sławny, ale na starość oślepł i musiał żebrać po po-dwórzach.Ja właśnie prowadziłem go od domu do domu.Mogłoby mi się niezle powodzić.Ale na to, żeby znosić kaprysy mego chlebodawcy, trzeba było narodzić się aniołem.Nic munie dogadzało.Zdawało mu się wiecznie, że nie prowadzę go tam, gdzie należy.Dokąd zaśnależało go prowadzić, nie wiem po dzień dzisiejszy.Na domiar złego, opowiadał wszystkim  czy pan uwierzy?  że ojciec mój i matka przy-jęli chrzest i że chcieli minie również ochrzcić, ale jemu udało się minie uratować i wyrwać zrąk niewiernych.Musiałem spokojnie wysłuchiwać tych oszczerstw nie pękając ze złości lubśmiechu.Co więcej: żądał, abym potwierdził jego słowa i udawał, że płaczę.Wkrótce okazało się, że nie wytrzymam dłużej u mego ślepego chlebodawcy.Rzuciłem goi uciekłem do Libawy.Długi czas włóczyłem się tam głodny i wynędzniały.Wreszcie przyłą-czyłem się do grupy emigrantów czekających na okręt.Mieli się udać w daleką drogę, aż doBuenos Aires.Błagam ich, żeby mnie zabrali z sobą.Gdzież tam! To niemożliwe.To niezależy od nich, lecz od komitetu.Jak postanowi komitet, tak będzie.Udałem się więc do ko-mitetu, błagałem, mdlałem, płakałem i uzyskałem w końcu zgodę ma podróż do BuenosAires.Co to jest Buenos Aires? Gdzie leży? Nie wiedziałem.Pojadą inni, pojadę i ja.Dopiero poprzyjezdzie do Buenos Aires dowiedziałem się, że nie jest to cel naszej podróży, ale miejsce,z którego mamy wyruszyć w dalszą drogę.Rzeczywiście wysłano nas natychmiast dalej, ażdo okolic, gdzie nie postała ludzka noga.Wysłano nas do roboty.Czy chce pan wiedzieć, jaka to była robota? Lepiej nie pytać.Nasi przodkowie w niewoliegipskiej nie pracowali tak ciężko jak my, a te męki, o których opowiada Hagada6, nie są na-wet cząstką tych, jakie przypadły nam w udziale.Nasi pradziadowie budowali z cegieł i wap-na piramidy i posągi.Wielkie mi rzeczy! Ciekaw jestem, co by uczynili, gdyby im.kazanogołymi rękami orać stepy porośnięte kłującą trawą  do spółki z ogromnymi wołami, którychjedno poruszenie może zabić człowieka.A dzikie konie, za którymi trzeba pędzić z arkanem, ito setki wiorst? Moskity po nocach tną ciało, a żywisz się sucharami twardymi jak kamienie,robakami i spleśniałą wodą.Pewnego razu przejrzałem się w stawie i  czy uwierzy pan? przestraszyłem się swego odbicia.Oczy spuchnięte.Ręce podrapane.Nogi we krwi.Obro-śnięty jak niedzwiedz.6Hagada  legendarna księga opisująca wyjście %7łydów z Egiptu.24  Czy to ty? Moteł z Sonmaków?  spytałem samego siebie i wybuchnąłem płaczem.Te-goż dnia porzuciłem na wieki ogromne woły, dzikie komie i wodę pełną robaków [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl