[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Czy masz już dość zaczepek? - spokojnie zapytał Tomek.Kapitan Nowicki stał na uboczu i rozbawiony obserwował krótką walkę.Sam przecież wyuczył swego druha niezawodnych uderzeń obezwładniających nawet najtęższych przeciwników i pewien był wyniku starcia.Nagle ujrzał Indianina z nożem w dłoni podkradającego się za plecami Tomka.Nowicki dopadł go w jednej chwili, chwycił z tyłu za pasek od spodni i kark, po czym uniósł go w górę.Indianin zakreślił łuk w powietrzu i głucho uderzył o ścianę nadbudówki, po czym bezwładnie osunął się na pokład.Inni pasażerowie z zainteresowaniem przyglądali się bójce.Wkrótce również nadszedł kapitan Slim.Metys klnąc pod nosem podnosił się z pokładu.Ujrzał kapitana statku.- Zamknij ich! - zawołał rozzłoszczony porażką.- Napadli mnie!- Jeszcze jedno słowo, a wyrzucę cię za burtę! - ostrzegł Nowicki.Metys chciał coś powiedzieć, ale kapitan Slim uprzedził goŕ- Pomyśl dobrze, zanim się odezwiesz.O ile znam mego kumpla, to na pewno dotrzyma słowa.Najlepiej idź do kabiny razem ze swoim służącym i obydwaj siedźcie cicho.Metys klnąc pod nosem dźwignął się z pokładu.Chwiejnym krokiem oddalił się, a za nim umknął Indianin.Przyjaciele stanęli przy burcie.- Nieźle sobie ^poradziłeś - Nowicki pochwalił Tomka, a zwracając się do Sally, zapytał: - Czego ten miejscowy elegant chciał od ciebie?- Myślał, że jestem artystką i proponował mi pracę w swoim lokalu w Manaos.- Wygląda na faceta z gotówką - rzekł Nowicki rozbawiony.- Czy wiecie, z kim zadarliście? - odezwał się kapitan Slim.- Ten Metys posiada poważne udziały w jednym przedsiębiorstwie kauczukowym.To Pedro Alvarez, dobrze znany w Manaos i w Para, a także i w Iquitos.- Czekaj, czekaj, jak on się nazywa? - zapytał Nowicki zaintrygowany.- Pedro Alvarez - powtórzył kapitan Slim.- Do stu zdechłych wielorybów.- zawołał zdumiony Nowicki, ale w tej chwili Tomek znacząco mrugnął do niego, więc dyplomatycznie zakończył: - Faktycznie słyszałem gdzieś to nazwisko! Ale pal go czort, dostał po łapach.Gdy kapitan Slim powrócił na swoje stanowisko na mostku, Sally odezwała sięŕ- Cóż za dziwny zbieg okoliczności? Już popadliśmy w zatarg z Pedrem Alvarezem, o którym Zbyszek pisał tyle złego!- To jego właśnie podejrzewał pan Smuga o nasłanie zbirów na obóz Nixona.Chcąc mu to udowodnić, wyruszył w pościg za mordercami./ - dodał Tomek.- Gdybym wcześniej wiedział, kim on jest, sam bym mu co nieco.dołożył - zżymał się Nowicki.- Ze zdumienia o mały włos byłbym się wygadał.- Ostrożność nigdy nie zawadzi, chociaż nie wydaje mi się, żeby kapitan Slim sprzyjał Alvarezowi - powiedział Tomek.- Jestem tego pewny - potwierdził Nowicki.- Wprawdzie Slim okropnie chrapie, ale mimo to można mu ufać.Od tego dnia Sally wychodząc na pokład zawsze zabierała Dinga, a Tomek z Nowickim także mieli się na baczności.Na szczęście Alvarez nie opuszczał swej kabiny.Może wstydził się porażki?"Santa Maria" tymczasem z uporem płynęła w górę rzeki.Minęła leżące na pagórku Monte Alegro, a potem Santarem przy ujściu rzeki Tapajoz do Amazonki i zbliżała się do miasteczka Obidos.W miejscach pozbawionych wysp Amazonka oszałamiała swym ogromem.Drugi brzeg zarysowywał się ledwo widocznym pasemkiem, a czasem w ogóle znikał na horyzoncie.Po kilku dniach żeglugi panorama Amazonki stawała się trochę monotonna.Obydwa brzegi były niskie i płaskie.Rzeka szeroko zalewała nadbrzeżny las tropikalny.Drzewa teraz wprost wyrastały z rzecznej toni, wychylały nad nią swe konary.Sprawiało to wrażenie, że zachłanna dżungla zamierza w bród przejść Amazonkę.Dni na rzece były bardzo podobne do siebie.O świcie i przed zmierzchem aromatyczny las rozbrzmiewał krzykiem niezliczonego ptactwa.Na konarach drzew małpy uprawiały gonitwy, a ponad rzeką przelatywały stadka kolorowych papug.Domki białych ludzi dawno już zniknęły z wybrzeża, a palmowe chatki krajowców również rzadko urozmaicały krajobraz.Pogoda była niemal tak jednostajna jak panorama Amazonki.Ranki bywały pogodne i ciepłe.Dżungla błyszczała rosą, która szybko nikła, gdy słońce zaczynało przygrzewać.Liście i kwiaty rozwijały się jak za dotknięciem różdżki czarodziejskiej, wspaniałe orchidee ostro odcinały się od soczystej zieleni.Ale gdy słońce osiągnęło zenit, liście i kwiaty więdły pod wpływem żaru, ptactwo milkło, życie w dżungli zamierało.Tylko wszędobylskie świerszcze od czasu do czasu pokrzykiwały na drzewach.Stawało się coraz goręcej, parniej.Wtedy na wschodnim horyzoncie wykwitały białe obłoczki, które wkrótce rozrastały się, ciemniały, aż w końcu zasnuwały całe niebo czarną, nieprzeniknioną zasłoną.Wiatr nadlatywał i mącił toń rzeki.Potoki deszczu spadały na ziemię, oślepiające błyskawice rozdzierały ponure niebo, grzmoty przetaczały się z głuchym pomrukiem, biły pioruny.Potem burza milkła nieoczekiwanie i błękitne niebo znów jaśniało nad Amazonką, aż do zachodu słońca.Noce przeważnie bywały pogodne i chłodne, czasem tylko trochę popadało, lecz o świcie zawsze ukazywało się bezchmurne niebo.W Amazonii, leżącej w strefie przyrównikowej, nie było zmiennych czterech pór roku, podczas których temperatura powietrza ulegałaby wahaniom.Po prostu było tam stale ciepło, a tylko w nocy występowały chłody [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl