[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Szarpnął za jedną z nich i ściągnął na ziemię.Od uderzeniao posadzkę odpadło jej wieko.Szkielet wyglądał zupełnie normalnie.Otworzyłsąsiednią, a potem jeszcze jedną.Nic.Odwrócił się tam, gdzie w karnym szeregustały trumny miasteczkowych notabli.Spróbował otworzyć pierwszą z nich, alewieko było solidnie przykręcone.Namacał w kieszeni nóż myśliwski.Wbił gow szczelinę i podważył.Drewno poddało się z jękiem.W trumnie nie było ciała.Leżało w niej jedynie kilka okręconych szmatami kamieni. Tylko waga się zgadzała powiedział sam do siebie. To znalazł?Otworzył kolejną.W tej, dla odmiany był wór z piaskiem.W trzeciej jakieśstare cegły.W czwartej leżał szkielet.Szkielet był dość bogato odziany.Resztkimateriału trzymały się nadal na zwłokach.Duchowny pochylił się i wyjął z grobuczaszkę.Obracał ją przez chwilę w dłoniach.Czaszka miała silnie zaznaczone łu-ki nadoczodołowe.Kości policzkowe sterczały w postaci niemal guzów.Szczękazakończona była gładko.Potylica wysunięta silnie do tyłu.Obrócił ją, by popa-trzeć na nią z boku.Czoło tego człowieka, póki żył, musiało znajdować się podwybitnie ostrym, małpim kątem.Odłożył ją na miejsce, zamknął kościół i pobiegłna cmentarz.Jakub pracował i na jego widok nie przerwał swojego zajęcia.Krzyż stał opar-ty o drzewo.Grób otaczał wał wykopanej ziemi.Aopata Wędrowycza postukiwałajuż o wieko trumny. Jakub. No, i jak? Rozum do głowy? Sądzisz, że on jeszcze tam jest?Egzorcysta-amator wbił krawędz szpadla w wieko i depnął potężnie.Kilkomanastępnymi ciosami poszerzył otwór.W trumnie leżała owinięta w szmatę oś odciągnika. Skąd wiedziałeś? zapytał, wygramoliwszy się na górę. Zajrzałem do trumien w podziemiach kościoła.Większość była taka,a w jednej znalazłem coś dziwnego.Jakub otarł pot z czoła, potem wyjął z kieszeni piersiówkę i golnął kilka razy,po czym podał księdzu.Paweł pociągnął jeden łyk, po czym go zatkało.Zanimwstąpił do seminarium, pijał różne rzeczy.Alpagę, jabole, różne wynalazki pro-dukcji swoich kumpli, ale czegoś takiego w życiu nie próbował.To było gorsze odpolitury.Wprawdzie nie wiedział, jak politura smakuje, ale był pewien, że znacz-nie lepiej.163 Przepraszam powiedział Jakub, klepiąc go po plecach. Może trochęza mocne. Co to jest? Rozpuszczalnik? Nie, to tylko mój bimber.Wstał i podszedł z łopatą do sąsiedniego grobu, w którym spoczywać miałyzwłoki poprzedniego proboszcza.Wyrwał krzyż i troskliwie wetknął go w ziemiębyle gdzie, po czym zaczął kopać. Czy to potrzebne? zaniepokoił się Paweł. Niezbędne.Zresztą, to ciekawe.Trumna tkwiła płytko.Odsłonił ją i przez dłuższą chwilę wpatrywał się w wie-ko, zanim wbił pod nie łopatę.Trumna była pusta.Rzucił szpadel na ziemię. Chyba czas na nas powiedział. Co mamy zrobić? zaniepokoił się duchowny. Trzeba zakopać te trum-ny. Nie chce mi się.Musimy jechać.Dawno trzeba było z tym skończyć. Ale.Jakub bezceremonialnie złapał go za ramię i poprowadził.W krzakach, zacmentarzem stała szambiarka przyczepiona do traktora.Silna woń ropy niosłasię wokoło.W kabinie siedział ktoś i palił papierosa.Na widok nadchodzącychwysiadł z drugiej strony i zniknął w mroku. Mogłeś polecieć na orbitę! wrzasnął za nim Jakub. Kto to był? zapytał ksiądz. Och, po prostu przyjaciel.Woli nie pokazywać swojej twarzy.W drogę.Ksiądz usiadł niewygodnie na błotniku.Jakub wrzucił pierwszy bieg i poje-chali polną drogą.Niebawem zakręcili w las.W lesie była spora górka.Na jejszczycie rosło uschnięte drzewo i stała nieduża szopka.Koło szopki parkowałoosiem samochodów, w tym policyjny radiowóz.Jakub odbezpieczył broń.Weszli do szopy.Była pusta.Tylko w kącie sączył się gdzieś z podłogi sła-by blask.Jakub podniósł klapę i zeszli po drabince w dół.Było tu elektryczneoświetlenie.Ksiądz milczał zdumiony.Przyglądał się ścianom.Zbudowane zosta-ły z wielkich, kamiennych płyt, pokrytych rzezbionymi falistymi liniami. Widziałem takie we Francji powiedział. Megality, nieprawda? Tak się to nazywa? Tak, ale. Chodzmy dalej.Ruszyli naprzód.Niebawem dotarli do poprzecznej galerii.W niskim chodni-ku leżały tysiące kości.Zwalono je na stos.Poszli naprzód i zatrzymali się u proguwielkiej sali.Pośrodku pomieszczenia nakrytego kamienną płytą o średnicy pię-ciu metrów, dogasało ognisko.Wokoło walały się kości, butelki po piwie i wódce.Wszyscy uczestnicy spali zmorzeni alkoholem i żarciem.Ksiądz patrzył zdumio-164ny.Na ścianach olejną farbą namalowano rysunki przedstawiające mamuty.Jakubdotknął jego ramienia.Wycofali się. To się nie zgadza szepnął duchowny. Ci, którzy zbudowali megality,żyli trzydzieści tysięcy lat po tym, jak wybito mamuty.I siedemdziesiąt tysięcypózniej, niż neandertalczycy. Widocznie wymalowali sobie według zdjęć z książek powiedział Ja-kub. To w sumie nieważne.Ważne, że są tu wszyscy.Aącznie z dzieciakami.Wyszli z szopki.Egzorcysta odmotał od szambiarki rurę i wtłoczył ją podklapę. Co chcesz zrobić? zdziwił się ksiądz. Spalę to świństwo.Za mojego zeżartego kumpla i dla ogólnego dobra ludz-kości. Ale tak nie można. Dlaczego? Przecież ich zabijesz. A cóż to znaczy? Przecież to nie są ludzie.To neandertalczyki [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Szarpnął za jedną z nich i ściągnął na ziemię.Od uderzeniao posadzkę odpadło jej wieko.Szkielet wyglądał zupełnie normalnie.Otworzyłsąsiednią, a potem jeszcze jedną.Nic.Odwrócił się tam, gdzie w karnym szeregustały trumny miasteczkowych notabli.Spróbował otworzyć pierwszą z nich, alewieko było solidnie przykręcone.Namacał w kieszeni nóż myśliwski.Wbił gow szczelinę i podważył.Drewno poddało się z jękiem.W trumnie nie było ciała.Leżało w niej jedynie kilka okręconych szmatami kamieni. Tylko waga się zgadzała powiedział sam do siebie. To znalazł?Otworzył kolejną.W tej, dla odmiany był wór z piaskiem.W trzeciej jakieśstare cegły.W czwartej leżał szkielet.Szkielet był dość bogato odziany.Resztkimateriału trzymały się nadal na zwłokach.Duchowny pochylił się i wyjął z grobuczaszkę.Obracał ją przez chwilę w dłoniach.Czaszka miała silnie zaznaczone łu-ki nadoczodołowe.Kości policzkowe sterczały w postaci niemal guzów.Szczękazakończona była gładko.Potylica wysunięta silnie do tyłu.Obrócił ją, by popa-trzeć na nią z boku.Czoło tego człowieka, póki żył, musiało znajdować się podwybitnie ostrym, małpim kątem.Odłożył ją na miejsce, zamknął kościół i pobiegłna cmentarz.Jakub pracował i na jego widok nie przerwał swojego zajęcia.Krzyż stał opar-ty o drzewo.Grób otaczał wał wykopanej ziemi.Aopata Wędrowycza postukiwałajuż o wieko trumny. Jakub. No, i jak? Rozum do głowy? Sądzisz, że on jeszcze tam jest?Egzorcysta-amator wbił krawędz szpadla w wieko i depnął potężnie.Kilkomanastępnymi ciosami poszerzył otwór.W trumnie leżała owinięta w szmatę oś odciągnika. Skąd wiedziałeś? zapytał, wygramoliwszy się na górę. Zajrzałem do trumien w podziemiach kościoła.Większość była taka,a w jednej znalazłem coś dziwnego.Jakub otarł pot z czoła, potem wyjął z kieszeni piersiówkę i golnął kilka razy,po czym podał księdzu.Paweł pociągnął jeden łyk, po czym go zatkało.Zanimwstąpił do seminarium, pijał różne rzeczy.Alpagę, jabole, różne wynalazki pro-dukcji swoich kumpli, ale czegoś takiego w życiu nie próbował.To było gorsze odpolitury.Wprawdzie nie wiedział, jak politura smakuje, ale był pewien, że znacz-nie lepiej.163 Przepraszam powiedział Jakub, klepiąc go po plecach. Może trochęza mocne. Co to jest? Rozpuszczalnik? Nie, to tylko mój bimber.Wstał i podszedł z łopatą do sąsiedniego grobu, w którym spoczywać miałyzwłoki poprzedniego proboszcza.Wyrwał krzyż i troskliwie wetknął go w ziemiębyle gdzie, po czym zaczął kopać. Czy to potrzebne? zaniepokoił się Paweł. Niezbędne.Zresztą, to ciekawe.Trumna tkwiła płytko.Odsłonił ją i przez dłuższą chwilę wpatrywał się w wie-ko, zanim wbił pod nie łopatę.Trumna była pusta.Rzucił szpadel na ziemię. Chyba czas na nas powiedział. Co mamy zrobić? zaniepokoił się duchowny. Trzeba zakopać te trum-ny. Nie chce mi się.Musimy jechać.Dawno trzeba było z tym skończyć. Ale.Jakub bezceremonialnie złapał go za ramię i poprowadził.W krzakach, zacmentarzem stała szambiarka przyczepiona do traktora.Silna woń ropy niosłasię wokoło.W kabinie siedział ktoś i palił papierosa.Na widok nadchodzącychwysiadł z drugiej strony i zniknął w mroku. Mogłeś polecieć na orbitę! wrzasnął za nim Jakub. Kto to był? zapytał ksiądz. Och, po prostu przyjaciel.Woli nie pokazywać swojej twarzy.W drogę.Ksiądz usiadł niewygodnie na błotniku.Jakub wrzucił pierwszy bieg i poje-chali polną drogą.Niebawem zakręcili w las.W lesie była spora górka.Na jejszczycie rosło uschnięte drzewo i stała nieduża szopka.Koło szopki parkowałoosiem samochodów, w tym policyjny radiowóz.Jakub odbezpieczył broń.Weszli do szopy.Była pusta.Tylko w kącie sączył się gdzieś z podłogi sła-by blask.Jakub podniósł klapę i zeszli po drabince w dół.Było tu elektryczneoświetlenie.Ksiądz milczał zdumiony.Przyglądał się ścianom.Zbudowane zosta-ły z wielkich, kamiennych płyt, pokrytych rzezbionymi falistymi liniami. Widziałem takie we Francji powiedział. Megality, nieprawda? Tak się to nazywa? Tak, ale. Chodzmy dalej.Ruszyli naprzód.Niebawem dotarli do poprzecznej galerii.W niskim chodni-ku leżały tysiące kości.Zwalono je na stos.Poszli naprzód i zatrzymali się u proguwielkiej sali.Pośrodku pomieszczenia nakrytego kamienną płytą o średnicy pię-ciu metrów, dogasało ognisko.Wokoło walały się kości, butelki po piwie i wódce.Wszyscy uczestnicy spali zmorzeni alkoholem i żarciem.Ksiądz patrzył zdumio-164ny.Na ścianach olejną farbą namalowano rysunki przedstawiające mamuty.Jakubdotknął jego ramienia.Wycofali się. To się nie zgadza szepnął duchowny. Ci, którzy zbudowali megality,żyli trzydzieści tysięcy lat po tym, jak wybito mamuty.I siedemdziesiąt tysięcypózniej, niż neandertalczycy. Widocznie wymalowali sobie według zdjęć z książek powiedział Ja-kub. To w sumie nieważne.Ważne, że są tu wszyscy.Aącznie z dzieciakami.Wyszli z szopki.Egzorcysta odmotał od szambiarki rurę i wtłoczył ją podklapę. Co chcesz zrobić? zdziwił się ksiądz. Spalę to świństwo.Za mojego zeżartego kumpla i dla ogólnego dobra ludz-kości. Ale tak nie można. Dlaczego? Przecież ich zabijesz. A cóż to znaczy? Przecież to nie są ludzie.To neandertalczyki [ Pobierz całość w formacie PDF ]