[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niestety przekonaliśmy się również, że okolica jest dość gęsto zaludniona.Na północy i południu znajdowały się gos­podarstwa rolne, na północny zachód od naszej kryjówki — bateria S60, a przy drodze rozciągały się osiedla.Mieliśmy działać na odludziu, rzeczywistość jednak okazała się zupełnie inna, ale cóż, nikt nie mówił, że będzie łatwo.Zawróciliśmy, aby dokładniej rozpoznać gospodarstwo leżące na północ od naszej kryjówki.Świadomie zostawiłem to na koniec, bo po pierwsze znaliśmy położenie obiektu, a po wtóre wszystko wskazywało na to, że będzie to najtrudniejsza faza patrolu.Podeszliśmy ostrożnie, okrążyliśmy zabudowania i wieżę ze zbiornikiem na wodę oraz budynek, którego wygląd sugerował, że znajdują się w nim pompy systemu irygacyjnego.Nie zauważyliśmy żadnych świateł, żadnych pojazdów i śladów życia, co nas ucieszyło.Gospodarstwa doglądano zapewne za dnia, ale nikt tu nie mieszkał.W drodze powrotnej do kryjówki znów zobaczyliśmy start scuda.Wszystko wskazywało na to, że wyrzutnia znajduje się mniej więcej pięć kilometrów na północny zachód od naszej kryjówki.Nie było wątpliwości, że znaleźliśmy się w „Zaułku Scudów”.Tymczasem odszukaliśmy głaz, czyli nasz punkt orientacyjny przy szosie, skąd droga do kryjówki wiodła prosto na południe.Szedłem pierwszy i zgodnie z ustaleniem rozpostarłem ramiona, aby wartownik wiedział, kto nadchodzi.Wartę trzymał Bob.Uśmiechnął się na powitanie.Poczekałem na swoją trójkę i razem zeszliśmy do wąwozu.Spojrzałem na zegarek.Zwiad trwał równo pięć godzin.Nie obudziłem chłopców.Postanowiłem, że opowiem o wszystkim rano.Nocą głos niesie się znacznie dalej niż za dnia.Wartownik obudził nas o pierwszym brzasku.Opowiedziałem chłop­com, co widzieliśmy podczas zwiadu.Nie pominąłem żadnego szcze­gółu, bo ważne jest, aby wszyscy mieli możliwie pełny obraz sytuacji.Potem raz jeszcze wspiąłem się na skały, aby popatrzyć na okolicę, a zwłaszcza odszukać linię łączności, której nie zlokalizowaliśmy w nocy.Chciałem także sprawdzić, czy w ciągu minionych godzin nie nastąpiły jakieś zmiany w sytuacji.W kryjówce byliśmy dość bezpieczni, a przynajmniej tak nam się wydawało.Osłaniał mnie Chris.Ostrożnie wysunąłem głowę nad krawędź wąwozu.Był to ostatni moment, bo po wzejściu słońca coś takiego może się okazać zbyt ryzykowne.Spojrzałem najpierw na północny wschód i tuż przy szosie zobaczy­łem jeszcze jedną baterię dwóch dział S60.Musiano ją tu zainstalować w ciągu nocy.Dzieliło nas nie więcej niż trzysta metrów.Wyraźnie widziałem namioty, dwa ciągniki i oczywiście żołnierzy.Byłem ab­solutnie zaskoczony.Nocą musieliśmy przechodzić tuż obok ich stanowisk.Zszedłem na dół i powiedziałem o tym najpierw Chrisowi, a potem reszcie.Mark wspiął się na skały, by sprawdzić, czy czasami nie mam halucynacji.Niestety nie miałem, byłem natomiast dość zaniepokojony tą sytuacją.Przeciwnik siedział nam na karku.Trudno będzie wymyślić coś rozsądnego.Przestudiowaliśmy mapę i zaznaczyliśmy na niej wszystkie rozpo­znane obiekty, łącznie z dwiema bateriami S60.Przez resztę dnia usiłowaliśmy nawiązać łączność z bazą.Baterie S60 zainstalowano w tym miejscu, by osłaniać szosę, nie mogliśmy znaleźć innego wytłumaczenia.Wedle wszelkiego prawdopodobieństwa patrole z obu baterii zaczną przeczesywać teren, bo tak to się zwykle dzieje.Pocieszaliśmy się, że naszą obecność można odkryć jedynie wtedy, gdy ktoś stanie na krawędzi wąwozu i spojrzy w dół.Nie udało nam się nawiązać łączności z bazą, co oznaczało, że zgodnie z awaryjnym planem jeszcze tej nocy, a ściślej, przed świtem następnego dnia, o 4.00, zjawi się nasz śmigłowiec.Wypadało nam tylko czekać.Śmigłowiec przywiezie instrukcje, być może przeniesiemy się w inny rejon działania.Gdyby do tego czasu odkryto naszą obecność, będziemy się bronić.W ośmiu stanowiliśmy sporą siłę.Przepowiedziałem sobie w myślach procedurę nocnego spotkania na lądowisku.Pilot, wyposażony w okulary noktowizyjne, będzie wypat­rywał sygnału nadawanego na podczerwieni.Sygnał to „B” — pierwsza litera Bravo.Śmigłowiec wyląduje pięć metrów od mojego stanowiska.Podchodzę do drzwi tuż za kabiną pilotów.Wrzucam nadajnik i otrzymuję nowe radio.Jeśli są dla nas wiadomości, to chłopak z załogi pokładowej łapie mnie za ramię i wciska w rękę pisemny meldunek.Jeśli będzie więcej informacji do przekazania, załoga otwiera tylną rampę ładunkową i wchodzę na pokład.Moi chłopcy osłaniają miejsce lądowania.Gdybym chciał, aby śmigłowiec przewiózł nas w nowy rejon działania, wtedy chwytam załoganta za ramię i gestem wskazuję na tylną rampę.Rampa się otwiera, wszyscy wchodzimy na pokład.Plan był więc prosty.Wsiadamy i przenosimy się w inne miejsce.6Ciszę w ciągu dnia zakłócały tylko samochody uwijające się na szosie.Nie stanowiły jednak specjalnego zagrożenia.Popołudniem usłyszeliśmy coś zupełnie innego — młody głos i to niedaleko, jakieś pięćdziesiąt metrów od naszej kryjówki.Chłopak, dziecko jeszcze, jak można było się domyślać, pokrzykiwał najpraw­dopodobniej na stado kóz, bo właśnie dobiegł nas odgłos kopyt i dźwięk dzwonka.Nie przejęliśmy się tym zbytnio, gdyż nie przypuszczaliśmy, by mogło dojść do odkrycia naszej kryjówki.Tymczasem stado kóz najwyraźniej zmierzało wprost na nas i było coraz bliżej [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl