[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I naraz wszystkie głosy utrapieniaPodziemia jaskiń napełniły zgrzytem,Aż echem piekieł odwrzasły przedsienia.Rozpaczy straszna pieśń ponad rozbitemCiał rumowiskiem wzięła wszystkie tonyI urąganiem, męczarnią dobytem,Związała jęków niesfornych miliony,I tak nad duchów kolumną powietrznąJakoby sztandar wiała potępiony.Chociażem wzgardę poślubował wiecznąDla istnień światom wymiecionych z drogi,Przecież ujęty zgryzotą serdeczną,Zadrżałem z bólu, litości i trwogi,Słysząc tę skargę na wieczność rzuconąAdam AsnykPoezje 125I o piekielne odtrąconą progi.Zachód się palił łunami czerwono,I w purpurowym ogniu szpetne głębieRozpościerały tajemnicze łono.Ja szedłem dalej po skalistym zrębieMiędzy pierzchliwych widziadeł orszaki;Wtem otoczyły mnie wieńcem gołębie.Spojrzałem zdziwień na te czyste ptaki,Białe, od krwawych promieni różowe,Gdy, roztopione wprzód w powietrzne szlaki,Jak róż girlanda spadły mi na głowę.Skądże, myślałem, ich niewinne loty,Pokierowane w gwiazdy zodiakowe -I w słońc promiennych wplecione obroty,Tu je przyniosły od biegu omdlałeI gnane wichrem anielskiej tęsknoty?Czym zawiniły te latawce białe,%7łe na tym smutnym znalazły się brzegu,Skąd nie ma wyjścia już na wieki całe?Ach! nie na takim spoczywać noclegu%7łeglarzom nieba najczystszych błękitówI łamać skrzydła jaśniejsze od śnieguNa ostrzach łzami wzrosłych stalaktytów,I ślepnąć w blasku podziemnych płomieniW owej krainie zatraconych bytów!Kiedym to myślał, stada srebrnych cieniPonad burzliwe zniżyły się faleI piły chciwie z ich czarnych strumieniGorycz, co na śmierć upaja - i w szaleKrwawiły piersi, lecąc obłąkane,I siadły dumać na nadbrzeżnej skale.Adam AsnykPoezje 126Stamtąd wpatrzone w pożary rumiane,W podziemnych ognisk jaskrawe wytryski,Myślały może, jasnością oblane,%7łe się rumienić poczyna świt bliski; -Bo wszystkie naraz zerwały się lotem,,W płomiennych wężów duszące uściskiSpływając, chwilę purpurą i złotemMigały w blasku ubarwionej szaty,Aż znikły wszystkie pod dymu namiotem.I tylko pieczar ponure komnatyWstrzęsły się śmiechu szatańskiego wrzawą,Gdy się posypał cichy proch skrzydlaty.Zanim się nad tą zadumałem sprawą,Rzekł mi przewodnik: "Widziałeś tę marną,Za poświęceniem goniącą i sławą,Czeredę sylfów, czystą i ofiarną,Co chciwie napój wysącza boleściI w płomień ciska duszy swojej ziarno?Ich trwanie, ziemskiej pozbawione treści,Jest jednym ciągiem pragnień i niemocy,Błyszczy się chwilę i ginie bez części.Pokój im w cichej zapomnienia nocy!Ich jest królestwo pośmiertnej pogody,Aż je odkopią grabarze północy".Umilkł - i szliśmy dalej ponad wody,Co rozwścieklone z rykiem nawałnicyO skał się tłukły granitowe spody.Przed nami sterczał najwyższej iglicyLodowy cypel, zatopiony w chmurzeI opasany wstęgą błyskawicy.Adam AsnykPoezje 127Jakby umarłej panując naturze,Wstrząsał się cały wulkanicznym grzmotemI głuszył ryki odmętów i burze.Tam, walcząc z urwisk wstrząsanych wywrotem,Pełznąc po głazach strącanych od gromów,Nie zastraszony burzą ni łoskotem,Po ostrzach lawy i ostrogach łomówPiąłem się zwieszon na przepaści krańce,Jak atom wobec lodowych ogromów.I tylko wichry - pustyń wychowańceW ślad mojej drogi wyły po rozdrożach,Szturmując z lawin usypane szańceLub się błąkając w lodowatych morzach;Tylko potoki - z rozdartego łonaOlbrzymią raną po kamiennych łożachRzucały wody huczącej brzemionaW zakryte oczom tajemnicze cieśnie,Skąd tylko pary powiewna zasłonaZraszała skalne porosty i pleśnie;Tylko pędzone wichrem mgły przelotne,Niby widzenia pochwytane we śnie,Biegły po szczytach w przestrzenie samotne,A wypełniając bezdenne obszary,Porozwieszały swe płaszcze wilgotne.I dalej - coraz przepaścistsze jaryPorozgradzały straszliwe przystępy,I coraz bardziej tonęły w mgle szarejCiemnych granitów poszarpane strzępy;Tak, że nareszcie za mną i przede mnąGóry, przepaści, lawiny, skał kępyStopniały wszystkie w nieskończoność ciemną -Adam AsnykPoezje 128Już blisko celu, i srebrzyste ostrze,Co pracą ogni wewnętrznych podziemnąRzuciło w błękit swe dymiące nozdrze,Wkrótce w ostatnim zdobyte okopie,Pod stopą moją widnokrąg rozpostrze.Jestem - i chyba w błękit się roztopię;Wpółprzechylony w przymglone powietrze,W gasnących świateł opływam potopieI łowię wzrokiem te barwy wciąż bledsze,Co w nowe coraz zlewają się tony,Zanim je wszystkie ręka nocy zetrze.Zrazu nic widzieć nie mogłem olśniony;Niebo i ziemia, w szalonym zawrocie,Spływały w jeden łańcuch nieschwycony,I w nierozdzielnym powiązane splocie,Gór rusztowania, niebieskie przestworza,Doliny ledwie widzialne w przelocie,Srebrne wód spadki i błyszczące morzaMigały naraz przed zdumionym okiem -A nad tym wszystkim jedna wielka zorza.Od strony morza, nad urwiska bokiem,Obok krateru, co wieczyście płonie,Osłonion dymu przejrzystym obłokiem,Ze łzami w oczach, w błyskawic koronie,Na piedestale, z złotą harfą w ręku,Siedział lutnista na obłocznym tronie.Nogę swą oparł na liktorskim pękuI drżącą rękę kładł na złote struny,A harfa jego - orężnego szczękuPełna, a dla niej przygrywką - pioruny.Posąg to w przyszłość obróceń daleką,Adam AsnykPoezje 129Zagadkowymi wypełniony runy;Przed nim duch ludu trzaska trumny wieko,A obleczony szatą purpurową,Na krwawe strugi spogląda, co cieką.Dalej Polelum, pod jutrznią tęczową,Na piersiach brata umarłego trzyma,Trupią dłoń jego wznosi ponad głowąI u chmur żebrze piorunów oczyma.Obok na stosie strzaskanych orężyPrzy popielnicy z prochami olbrzymaDwie dziewic: jedna wstrząsa kłębek wężyI nóż skrwawiony, jak Nemezis gniewna;Woła: "Kto za mną, nim umrze, zwycięży".Druga, w liliowym wianku lutnia śpiewna,Wiatrom się skarży, że nad sercem luduWięcej ma władzy płaczącego drewnaNieczuły kawał i nadzieja cudu -Nizli królewska boleść, stos ofiarnyI cała przyszłość spodlenia i brudu.A z drugiej strony tętni jezdziec czarnyI całun śniegu piersią konia kraje,Zwrócony biegiem ku gwiezdzie polarnej,Grzmiąco przyzywa: "Kto rycerz, niech wstaje!"Tak coraz dalej wokoło lutnistyWidziałem całą białych widem zgraję,Zarysowaną z lekka w wieniec mglisty,Który wypełniał ciemne tło obrazu,Składając jeden długi sen kwiecisty.Wpatrzony stałem na krawędzi głazu,Nie śmiejąc skłócić powietrza westchnieniem,Nie mogąc znalezć w swych ustach wyrazuAdam AsnykPoezje 130W zachwycie przed tym cudownym widzeniem;I chciałem wżyć się w tę całość natchnioną,A naznaczoną piekielnym znamieniem.Niełatwo walką duszy swej szalonąRozgrodzić niebios i piekieł potęgiI stać na szczycie bólu przed zhańbioną;Na zatracone patrząc widnokręgi,Zachować dumy błyskawiczny wieniec,Nie łamiąc Bogu czynionej przysięgi.Ten więc przede mną wielki potępieniec,Co deptał światów zwyczajne porządkiI duchom wstydu wypalił rumieniec,Gnając je myślą w genetyczne wrzątki,W apoteozie swej posępnej doliJaśniał jak niebem gardzące wyjątki [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.I naraz wszystkie głosy utrapieniaPodziemia jaskiń napełniły zgrzytem,Aż echem piekieł odwrzasły przedsienia.Rozpaczy straszna pieśń ponad rozbitemCiał rumowiskiem wzięła wszystkie tonyI urąganiem, męczarnią dobytem,Związała jęków niesfornych miliony,I tak nad duchów kolumną powietrznąJakoby sztandar wiała potępiony.Chociażem wzgardę poślubował wiecznąDla istnień światom wymiecionych z drogi,Przecież ujęty zgryzotą serdeczną,Zadrżałem z bólu, litości i trwogi,Słysząc tę skargę na wieczność rzuconąAdam AsnykPoezje 125I o piekielne odtrąconą progi.Zachód się palił łunami czerwono,I w purpurowym ogniu szpetne głębieRozpościerały tajemnicze łono.Ja szedłem dalej po skalistym zrębieMiędzy pierzchliwych widziadeł orszaki;Wtem otoczyły mnie wieńcem gołębie.Spojrzałem zdziwień na te czyste ptaki,Białe, od krwawych promieni różowe,Gdy, roztopione wprzód w powietrzne szlaki,Jak róż girlanda spadły mi na głowę.Skądże, myślałem, ich niewinne loty,Pokierowane w gwiazdy zodiakowe -I w słońc promiennych wplecione obroty,Tu je przyniosły od biegu omdlałeI gnane wichrem anielskiej tęsknoty?Czym zawiniły te latawce białe,%7łe na tym smutnym znalazły się brzegu,Skąd nie ma wyjścia już na wieki całe?Ach! nie na takim spoczywać noclegu%7łeglarzom nieba najczystszych błękitówI łamać skrzydła jaśniejsze od śnieguNa ostrzach łzami wzrosłych stalaktytów,I ślepnąć w blasku podziemnych płomieniW owej krainie zatraconych bytów!Kiedym to myślał, stada srebrnych cieniPonad burzliwe zniżyły się faleI piły chciwie z ich czarnych strumieniGorycz, co na śmierć upaja - i w szaleKrwawiły piersi, lecąc obłąkane,I siadły dumać na nadbrzeżnej skale.Adam AsnykPoezje 126Stamtąd wpatrzone w pożary rumiane,W podziemnych ognisk jaskrawe wytryski,Myślały może, jasnością oblane,%7łe się rumienić poczyna świt bliski; -Bo wszystkie naraz zerwały się lotem,,W płomiennych wężów duszące uściskiSpływając, chwilę purpurą i złotemMigały w blasku ubarwionej szaty,Aż znikły wszystkie pod dymu namiotem.I tylko pieczar ponure komnatyWstrzęsły się śmiechu szatańskiego wrzawą,Gdy się posypał cichy proch skrzydlaty.Zanim się nad tą zadumałem sprawą,Rzekł mi przewodnik: "Widziałeś tę marną,Za poświęceniem goniącą i sławą,Czeredę sylfów, czystą i ofiarną,Co chciwie napój wysącza boleściI w płomień ciska duszy swojej ziarno?Ich trwanie, ziemskiej pozbawione treści,Jest jednym ciągiem pragnień i niemocy,Błyszczy się chwilę i ginie bez części.Pokój im w cichej zapomnienia nocy!Ich jest królestwo pośmiertnej pogody,Aż je odkopią grabarze północy".Umilkł - i szliśmy dalej ponad wody,Co rozwścieklone z rykiem nawałnicyO skał się tłukły granitowe spody.Przed nami sterczał najwyższej iglicyLodowy cypel, zatopiony w chmurzeI opasany wstęgą błyskawicy.Adam AsnykPoezje 127Jakby umarłej panując naturze,Wstrząsał się cały wulkanicznym grzmotemI głuszył ryki odmętów i burze.Tam, walcząc z urwisk wstrząsanych wywrotem,Pełznąc po głazach strącanych od gromów,Nie zastraszony burzą ni łoskotem,Po ostrzach lawy i ostrogach łomówPiąłem się zwieszon na przepaści krańce,Jak atom wobec lodowych ogromów.I tylko wichry - pustyń wychowańceW ślad mojej drogi wyły po rozdrożach,Szturmując z lawin usypane szańceLub się błąkając w lodowatych morzach;Tylko potoki - z rozdartego łonaOlbrzymią raną po kamiennych łożachRzucały wody huczącej brzemionaW zakryte oczom tajemnicze cieśnie,Skąd tylko pary powiewna zasłonaZraszała skalne porosty i pleśnie;Tylko pędzone wichrem mgły przelotne,Niby widzenia pochwytane we śnie,Biegły po szczytach w przestrzenie samotne,A wypełniając bezdenne obszary,Porozwieszały swe płaszcze wilgotne.I dalej - coraz przepaścistsze jaryPorozgradzały straszliwe przystępy,I coraz bardziej tonęły w mgle szarejCiemnych granitów poszarpane strzępy;Tak, że nareszcie za mną i przede mnąGóry, przepaści, lawiny, skał kępyStopniały wszystkie w nieskończoność ciemną -Adam AsnykPoezje 128Już blisko celu, i srebrzyste ostrze,Co pracą ogni wewnętrznych podziemnąRzuciło w błękit swe dymiące nozdrze,Wkrótce w ostatnim zdobyte okopie,Pod stopą moją widnokrąg rozpostrze.Jestem - i chyba w błękit się roztopię;Wpółprzechylony w przymglone powietrze,W gasnących świateł opływam potopieI łowię wzrokiem te barwy wciąż bledsze,Co w nowe coraz zlewają się tony,Zanim je wszystkie ręka nocy zetrze.Zrazu nic widzieć nie mogłem olśniony;Niebo i ziemia, w szalonym zawrocie,Spływały w jeden łańcuch nieschwycony,I w nierozdzielnym powiązane splocie,Gór rusztowania, niebieskie przestworza,Doliny ledwie widzialne w przelocie,Srebrne wód spadki i błyszczące morzaMigały naraz przed zdumionym okiem -A nad tym wszystkim jedna wielka zorza.Od strony morza, nad urwiska bokiem,Obok krateru, co wieczyście płonie,Osłonion dymu przejrzystym obłokiem,Ze łzami w oczach, w błyskawic koronie,Na piedestale, z złotą harfą w ręku,Siedział lutnista na obłocznym tronie.Nogę swą oparł na liktorskim pękuI drżącą rękę kładł na złote struny,A harfa jego - orężnego szczękuPełna, a dla niej przygrywką - pioruny.Posąg to w przyszłość obróceń daleką,Adam AsnykPoezje 129Zagadkowymi wypełniony runy;Przed nim duch ludu trzaska trumny wieko,A obleczony szatą purpurową,Na krwawe strugi spogląda, co cieką.Dalej Polelum, pod jutrznią tęczową,Na piersiach brata umarłego trzyma,Trupią dłoń jego wznosi ponad głowąI u chmur żebrze piorunów oczyma.Obok na stosie strzaskanych orężyPrzy popielnicy z prochami olbrzymaDwie dziewic: jedna wstrząsa kłębek wężyI nóż skrwawiony, jak Nemezis gniewna;Woła: "Kto za mną, nim umrze, zwycięży".Druga, w liliowym wianku lutnia śpiewna,Wiatrom się skarży, że nad sercem luduWięcej ma władzy płaczącego drewnaNieczuły kawał i nadzieja cudu -Nizli królewska boleść, stos ofiarnyI cała przyszłość spodlenia i brudu.A z drugiej strony tętni jezdziec czarnyI całun śniegu piersią konia kraje,Zwrócony biegiem ku gwiezdzie polarnej,Grzmiąco przyzywa: "Kto rycerz, niech wstaje!"Tak coraz dalej wokoło lutnistyWidziałem całą białych widem zgraję,Zarysowaną z lekka w wieniec mglisty,Który wypełniał ciemne tło obrazu,Składając jeden długi sen kwiecisty.Wpatrzony stałem na krawędzi głazu,Nie śmiejąc skłócić powietrza westchnieniem,Nie mogąc znalezć w swych ustach wyrazuAdam AsnykPoezje 130W zachwycie przed tym cudownym widzeniem;I chciałem wżyć się w tę całość natchnioną,A naznaczoną piekielnym znamieniem.Niełatwo walką duszy swej szalonąRozgrodzić niebios i piekieł potęgiI stać na szczycie bólu przed zhańbioną;Na zatracone patrząc widnokręgi,Zachować dumy błyskawiczny wieniec,Nie łamiąc Bogu czynionej przysięgi.Ten więc przede mną wielki potępieniec,Co deptał światów zwyczajne porządkiI duchom wstydu wypalił rumieniec,Gnając je myślą w genetyczne wrzątki,W apoteozie swej posępnej doliJaśniał jak niebem gardzące wyjątki [ Pobierz całość w formacie PDF ]